Выбрать главу

– Potwór! – wrzasnęłam.

– Wpadła w histerię – odezwał się Doktor. – Trzymaj ją mocno.

Poczułam ostry, piekący cios wszerz policzka.

Gdzieś daleko w górze ktoś zadyszał z niedowierzaniem.

– Co ty w y p r a w i a s z? – zaryczał Ian.

– Ma jakiś atak. Doktor próbuje ją ocucić.

Dzwoniło mi w uszach. Nie od ciosu, lecz od zapachu – zapachu srebrzystej krwi ściekającej po ścianach – zapachu krwi dusz. Pomieszczenie wyginało się wokół mnie, jak gdyby żyło. Światło zawijało się w dziwne wzory, układało w kształty potworów z mojej przeszłości. Olbrzymi Sęp rozkładał nade mną skrzydła… Szponowiec sięgał ciężkimi łapami po moją twarz… Doktor uśmiechnął się i wyciągnął ku mnie dłoń; z palców skapywały mu srebrne krople…

Cała grota jeszcze raz wolno zawirowała, po czym wszystko zrobiło się czarne.

*

Nie trwało to zbyt długo. Minęło chyba ledwie kilka sekund i odzyskałam świadomość. Byłam zbyt rozbudzona. Żałowałam, że ocknęłam się tak szybko.

Byłam w ruchu, kołysałam się, a dookoła panowały ciemności. Na szczęście nie czułam już okropnego zapachu krwi. Wilgotne jaskiniowe powietrze zdawało się teraz mieć woń perfum.

Kołysałam się w czyichś ramionach i było to uczucie, które dobrze znałam. Pierwszego tygodnia po tym, jak Kyle mnie poturbował, Ian dużo mnie nosił.

– …sądziłem, że się domyśli. Widać się pomyliłem – mówił pod nosem Jared.

– Myślisz, że o to chodzi? – Głos Iana rozbrzmiał w tunelu potężnym echem. – Że przestraszyła się, bo Doktor próbował wyjmować inne dusze? Że bała się o siebie?

Jared milczał przez parę chwil.

– A ty tak nie myślisz?

Ian wydał krótki, gardłowy dźwięk.

– Nie. Nie. Przy całym moim obrzydzeniu tym, że przywiozłeś Doktorowi kolejne… ofiary, i to t e r a z – przy całym moim obrzydzeniu uważam, że nie to ją przeraziło. Jak możesz tego nie rozumieć? Naprawdę nie potrafisz sobie wyobrazić, co musiała poczuć, kiedy tam weszła?

– Przykryliśmy ciała, zanim…

– Może i przykryliście, ale n i e t e, co trzeba, Jared. To znaczy, jestem pewien, że ludzkie zwłoki też by ją przeraziły – jest przecież taka delikatna, nie przywykła do przemocy i śmierci. Ale pomyśl, co musiało dla niej znaczyć to wszystko, co zobaczyła na stole.

Jared potrzebował kolejnej chwili, żeby zrozumieć.

– No tak.

– No tak. Gdyby któryś z nas zobaczył wiwisekcję człowieka, a na niej oderwane kawałki ciała i plamy krwi wszędzie dookoła, i tak nie przeżyłby tego tak bardzo jak ona przed chwilą. My już to widzieliśmy, i to nawet przed inwazją, przynajmniej na horrorach. Jestem pewien, że ona nigdy wcześniej czegoś takiego nie oglądała, w żadnym ze swoich wcieleń.

Znowu robiło mi się niedobrze. Słowa Iana przypomniały mi tamten widok. Tamten zapach.

– Puść mnie – szepnęłam. – Postaw mnie na ziemię.

– Nie chciałem cię obudzić. Przepraszam. – To ostatnie wypowiedział gorączkowo, jakby przepraszał mnie za coś więcej niż tylko zbudzenie.

– Puść mnie.

– Źle się czujesz. Zaniosę cię do twojego pokoju.

– Nie. Puść mnie teraz.

– Wando…

– Teraz! – krzyknęłam. Odepchnęłam się od jego piersi, jednocześnie uwalniając nogi. Nie spodziewał się takiej zaciekłości. Upuścił mnie i wylądowałam na kuckach.

Natychmiast wstałam i rzuciłam się do biegu.

– Wanda!

– Zostaw ją.

– Ty mnie zostaw. Wanda, wracaj!

Zza pleców dobiegły mnie odgłosy szamotaniny, ale nie zwolniłam. Oczywiście, że się bili. W końcu to ludzie. Lubowali się w przemocy.

Nie zatrzymałam się, gdy wybiegłam na światło dnia. Pędziłam przez jaskinię z ogrodem, nie oglądając się na żadnego z tych potworów. Czułam na sobie ich spojrzenia, ale nic mnie nie obchodziły.

Nie obchodziło mnie też, dokąd biegnę. Po prostu chciałam być sama. Ominęłam tunele, przy których stali ludzie, i wbiegłam do pierwszego, pustego.

Był to tunel wschodni. Już raz nim dzisiaj biegłam. Wtedy uradowana, teraz zatrwożona. Trudno mi było nawet przypomnieć sobie, jak się czułam tego popołudnia, dowiedziawszy się, że Jared i Jamie wrócili z wyprawy. Wszystko wydawało mi się teraz mroczne i ponure, włącznie z ich powrotem. Miałam wrażenie, że zło jest wszędzie dookoła, nawet w skałach.

Wybrałam jednak dobrą drogę. Korytarz był pusty, nikt nie miał powodu, by tu przychodzić.

Dobiegłam do samego końca, aż do czarnej jak noc, opustoszałej sali gier. Czy to możliwe, że dopiero co grałam z nimi w piłkę? Wierząc ich uśmiechom, nie dostrzegając kryjących się pod nimi bestii…

Parłam do przodu, dopóki nie wdepnęłam po kostki w mętne wody mrocznego źródełka. Cofnęłam się, po omacku szukając dłońmi ściany. Natrafiwszy palcami na ostrą krawędź skalnego występu, obeszłam go i usiadłam skulona w zagłębieniu.

To nie tak, jak myślałyśmy. Doktor nie zrobił nikomu umyślnie krzywdy. Próbował tylko uratować…

WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY! – wrzasnęłam.

Odepchnęłam ją od siebie – założyłam jej knebel, by nie musieć słuchać tych marnych usprawiedliwień – i nagle uzmysłowiłam sobie, jak bardzo osłabła przez te wszystkie miesiące przyjaźni. Zrozumiałam, że na wiele jej pozwalałam. Ba, zachęcałam ją.

Uciszyłam ją z zaskakującą łatwością. Tak właśnie powinno być od samego początku.

Zostałam teraz sama. Tylko ja i mój ból, i zgroza, która zostanie ze mną na zawsze. Wiedziałam, że nigdy nie pozbędę się tego obrazu z pamięci. Nigdy się od niego nie uwolnię. Stał się częścią mnie.

Nie wiedziałam, jak mam opłakiwać zabite dusze, już na zawsze bezimienne. Jak opłakiwać pokawałkowane dziecko leżące na stole. Nie mogłam przecież tego robić na ludzką modłę.

Na macierzystej planecie nie zdarzyło mi się nikogo opłakiwać. Nie wiedziałam, w jaki sposób to tam przebiega. Dlatego sięgnęłam po zwyczaj Nietoperzy. Wydało mi się to stosowne do okoliczności – otaczała mnie w końcu ciemność, zupełnie jakbym nie miała wzroku. Nietoperze opłakiwały bliskich milczeniem – przestawały śpiewać na długie tygodnie, dopóki pustka spowodowana brakiem dźwięków nie stała się bardziej bolesna niż strata opłakiwanej duszy. Byłam tam raz w żałobie, gdy przyjaciel zginął w głupi sposób, przygnieciony w nocy spadającym drzewem. Znaleziono go zbyt późno, by móc go uratować ze zmiażdżonego ciała żywiciela. Harmonia… Spiralnego… Ruchu. Tak brzmiałoby jego imię w tym języku. Nie do końca, ale w przybliżeniu. Jego śmierć nie była przerażająca, jedynie smutna. Zwykły wypadek.

Jednostajny szmer strumyka miał na szczęście niewiele wspólnego z muzyką i ani trochę nie przypominał tamtejszych śpiewów. Mogłam więc skupić się na żalu.

Objęłam się za ramiona i w milczeniu opłakiwałam dziecko oraz drugą duszę. Moich braci. Moją rodzinę. Gdybym wcześniej znalazła wyjście z tych jaskiń i ostrzegła Łowców, tych dusz nie spotkałby tak krwawy i okrutny los.

Chciałam płakać, łkać nieszczęśliwie. Byłoby to jednak rzeczą ludzką. Dlatego zacisnęłam usta i skuliłam się jeszcze bardziej, tłumiąc w sobie ból.

Wkrótce jednak pozbawiono mnie mojej ciszy, mojej żałoby.

Zajęło im to kilka godzin. Słyszałam, jak mnie szukają, jak ich zniekształcone głosy roznoszą się echem po tunelach. Wołali mnie, nasłuchiwali odpowiedzi. Nie doczekawszy się, przynieśli lampy. Nie te bladoniebieskie, które nigdy nie odkryłyby przed nimi mojej ciemnej kryjówki, lecz silne latarki strzelające snopami żółtego światła. Ich promienie śmigały w tę i z powrotem niczym świetlne wahadła. Mimo to znaleźli mnie, dopiero przeszukując grotę po raz trzeci. Czy nie mogli zostawić mnie w spokoju?