Выбрать главу

– Czy… możesz jej pozwolić powiedzieć coś jeszcze?

Westchnęłam. Byłam wyczerpana.

– Mogę spróbować. – Zamknęłam oczy.

Możesz mnie obejść? – zapytałam. Możesz się do niego odezwać?

Yyy… Jak? Gdzie?

Próbowałam przywrzeć do wnętrza głowy.

– Dawaj – mruknęłam. – Tędy.

Melanie starała się przedostać, ale na próżno.

Wtem poczułam na ustach wargi Jareda. Podniosłam gwałtownie powieki, przerażona. Jego oczy również były otwarte, przyglądały mi się z odległości dwóch centymetrów.

Melanie szarpnęła głową do tyłu.

– Co robisz! Nie dotykaj jej!

Uśmiechnął się, po swojemu mrużąc oczy.

– Cześć, skarbie.

To nie jest śmieszne.

Próbowałam złapać oddech.

– To jej nie bawi.

Nadal jedną ręką obejmował mnie – nas – w pasie. Wyszliśmy na skrzyżowanie tuneli, ale nikogo tam nie było. Ian zniknął.

– Ostrzegam cię, Mel – żartował Jared, nie przestając się szeroko uśmiechać. – Lepiej nigdzie nie odchodź. Nie wiem, do czego mogę się posunąć, żeby cię odzyskać.

Poczułam niepokój w żołądku.

Powiedz mu, że go uduszę, jeśli jeszcze raz cię tak dotknie. Tym razem jednak ona także żartowała.

– Teraz grozi ci śmiercią – powiedziałam. – Ale to chyba taki dowcip.

Roześmiał się, udając ulgę.

– Jesteś zawsze taka poważna, Wando.

– Wasze żarty nie są zabawne – odrzekłam pod nosem. W każdym razie nie były dla mnie.

Jared znowu się zaśmiał.

Jest ci przykro, spostrzegła Melanie.

Postaram się, żeby Jamie nic nie zauważył.

Dziękuję, że mnie uratowałaś.

Nie pozbędę się ciebie, Melanie. Przykro mi, że to wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. Dziękuję.

– Co mówi?

– Właśnie się… pogodziłyśmy.

– Dlaczego nie mogła się odezwać, kiedy chciałaś jej na to pozwolić?

– Nie wiem, Jared. Chyba nie ma dość miejsca dla nas obu. Nie potrafię całkiem usunąć jej się z drogi. To jak… nie jak wstrzymywanie oddechu. Raczej jak zatrzymywanie bicia serca. Nie mogę przestać istnieć. Nie umiem.

Zabolało mnie, gdy nic nie odpowiedział. O ile byłby szczęśliwszy, gdybym jednak znalazła jakiś sposób na to, by zniknąć.

Melanie chciała… nie tyle zaprzeczyć, co mnie pocieszyć. Szukała słów, które uśmierzyłyby moje cierpienie, ale nic jej nie przychodziło do głowy.

Ian byłby zrozpaczony. I Jamie. Jeb też by za tobą tęsknił. Masz tu tylu przyjaciół. Dzięki.

Cieszyłam się, że wracamy do naszego pokoju. Musiałam jak najszybciej zająć czymś myśli, żeby się nie rozpłakać. Nie czas użalać się nad sobą, pomyślałam. Jest tyle ważniejszych spraw niż moje delikatne serce.

Rozdział 43

Gorączka

Domyślałam się, że wyglądam jak posąg. Ręce miałam skrzyżowane przed sobą, twarz pozbawioną wyrazu, oddech zbyt płytki, by unosił mi pierś.

Za to w środku kotłowałam się, jakby cząstki moich atomów zmieniły ładunek i nawzajem się odpychały.

Uratowałam Melanie, lecz nie mogłam uratować Jamiego. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, i okazało się, że to nie wystarczy.

Przed wejściem do naszego pokoju zgromadził się tłum ludzi. Jared, Kyle i Ian dopiero co wrócili z rozpaczliwego wypadu, niestety z pustymi rękoma. Przez trzy dni narażali życie, lecz jedyną rzeczą, jaką udało im się zdobyć, była przenośna lodówka wypełniona kostkami lodu. Trudy robiła teraz zimne kompresy i kładła je Jamiemu na czole i piersi, a także pod kark.

Lód zbijał wprawdzie szalejącą gorączkę, ale nie mógł starczyć na długo. Na kolejną godzinę? Dłużej? Krócej? Wiedziałam, że prędzej czy później Jamie znów będzie na krawędzi śmierci.

To ja zmieniałabym mu okłady, gdyby nie to, że nie mogłam się ruszyć. Gdybym się ruszyła, rozpadłabym się na mikroskopijne kawałki.

– Nic? – wymamrotał Doktor. – A sprawdziliście…

– We wszystkich miejscach, jakie nam tylko przyszły do głowy – przerwał mu Kyle. – Antybiotyki to nie środki przeciwbólowe ani narkotyki, ludzie nigdy nie mieli powodów, by trzymać je w ukryciu. Gdyby ciągle istniały, leżałyby na wierzchu. Ale już ich nie ma.

Jared milczał, wpatrzony w zaczerwienioną twarz chorego chłopca.

Ian stał obok mnie.

– Nie rób takiej miny – szepnął mi. – Wyliże się z tego. To twardziel.

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Zresztą ledwie słyszałam, co do mnie mówi.

Doktor uklęknął obok Trudy i opuścił Jamiemu brodę. Drugą ręką, w której trzymał miseczkę, zaczerpnął lodowatej wody i zwilżył chłopcu usta. Wszyscy usłyszeli, jak Jamie przełyka głośno, z trudem. Oczy mu się jednak nie otwierały.

Miałam wrażenie, że już nigdy nie będę w stanie się ruszyć. Że stanę się częścią skalnego muru. Pragnęłam być skałą.

Pomyślałam, że jeśli wykopią na pustyni dół dla Jamiego, będą mnie musieli zakopać razem z nim.

To za mało, za mało, denerwowała się Melanie.

O ile mną owładnęła rozpacz, o tyle nią – wściekłość.

Starali się.

Samo staranie się niczego nie rozwiąże. Jamie n i e m o ż e umrzeć. Muszą szukać dalej.

Po co? Nawet gdyby znaleźli te wasze stare antybiotyki, jakie są szanse, że będą wciąż dobre? Zresztą i tak miały niską skuteczność. Są niewiele warte. Jamie nie potrzebuje waszych lekarstw. Potrzeba mu czegoś więcej. Czegoś, co naprawdę działa…

Nagle mnie olśniło. Oddech mi przyspieszył, stał się głębszy.

Potrzeba mu moich lekarstw, uświadomiłam sobie.

Żadnej z nas nie chciało się wierzyć, że to takie oczywiste. Takie proste.

Otworzyłam skamieniałe usta.

– Jamie potrzebuje prawdziwych lekarstw. Takich, jakich używają dusze. Musimy je zdobyć.

Doktor zmarszczył brwi.

– Nie wiemy nawet, jak działają.

– Czy to ważne? – Mój głos przechodził powoli gniewem Melanie. – Najważniejsze, że działają. Mogą uratować mu życie.

Jared patrzył na mnie. Czułam też na sobie spojrzenie Iana, Kyle’a i całej reszty zgromadzonych. Ale widziałam tylko Jareda.

– Nie mamy jak ich zdobyć – odezwał się Jeb zrezygnowanym tonem, jakby już się poddał. – Możemy się zapuszczać tylko tam, gdzie nikogo nie ma. W szpitalach zawsze ktoś jest. Przez całą dobę. Nie sposób przejść niezauważonym. Nie pomożemy Jamiemu, dając się złapać.

– No właśnie – dodał stanowczo Kyle. – Pasożyty bardzo chętnie go uleczą, jak już nas tu znajdą. A potem wpuszczą do niego robala. O to ci chodzi?

Obróciłam się i zmierzyłam go gniewnym wzrokiem. Czułam, jak naprężają mi się mięśnie, jak tułów nachyla się do przodu. Ian położył mi rękę na barku, jakby chciał mnie powściągnąć. Nie wydawało mi się, bym mogła wykonać w stronę Kyle’a jakiś gwałtowny ruch, ale być może się myliłam. Nie byłam całkiem sobą.

Odezwałam się jednostajnym, beznamiętnym głosem.

– Musi być jakiś sposób.

Jared przytaknął, kiwając głową.

– Może jakieś małe miejsce. Strzelba narobiłaby zbyt wiele hałasu, ale gdyby było nas dużo, moglibyśmy użyć noży.

– Nie. – Skrzyżowane dotychczas ręce opadły mi ze zdumienia. – Nie. Nie to miałam na myśli. Nie zabijanie…

Ale nikt mnie nawet nie słuchał. Jeb wdał się z dyskusję z Jaredem.

– Nie ma na to szans, chłopcze. Ktoś by od razu dał cynk Łowcom. Nawet gdyby udało nam się prysnąć, nie daliby nam po czymś takim spokoju. A trudno byłoby w ogóle się stamtąd wydostać. No i ruszyliby za nami w pościg.