– I jak? – zapytała Uzdrowicielka.
– Doskonale. Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Spojrzałam na siebie jeszcze raz, tym razem dostrzegając skazę. Włosy miałam niechlujne – brudne, z nierównymi końcówkami. W ogóle nie błyszczały – należało za to winić ubogą dietę i mydło domowej roboty. Szyja, choć wytarta z krwi, wciąż była pokryta fioletowym pyłem.
– Chyba pora, żebym kończyła wycieczkę. Potrzebuję porządnej kąpieli – wymamrotałam.
– Często biwakujesz?
– Ostatnio nic innego nie robię w wolnym czasie… Pustynia mnie… przyciąga.
– Musisz być bardzo dzielna. Ja osobiście wolę wygodę życia w mieście.
– Wcale nie dzielna… po prostu inna.
Przyglądałam się w lusterku swoim piwnym oczom. Ciemnoszarym na zewnątrz, w środku w kolorze mchu i wreszcie, wokół źrenicy, brązowym jak karmel. A pod tym wszystkim delikatny połysk srebra odbijającego światło.
Jamie? – ponagliła mnie Mel, lekko podenerwowana. Czuła, że jest mi tu zbyt dobrze. Obawiała się, że mogę zejść z obranej wcześniej ścieżki, i wiedziała, czym to musiałoby się skończyć.
Wiem, kim jestem, odparłam.
Zamrugałam, po czym spojrzałam ponownie na dwie przyjazne twarze.
– Dziękuję – powtórzyłam. – Chyba czas na mnie.
– Jest bardzo późno. Jeśli chcesz, możesz tu nocować.
– Nie jestem zmęczona. Czuję się… doskonale.
Uzdrowicielka uśmiechnęła się szeroko.
– Bezból robi swoje.
Modra odprowadziła mnie do wyjścia. Kiedy byłam już przy drzwiach, położyła mi dłoń na barku.
Serce mocniej mi zabiło. Czyżby się zorientowała, że przyszłam z płaskim plecakiem, a wychodziłam z pełnym?
– Uważaj na siebie, skarbie – powiedziała, poklepując mnie po ramieniu.
– Będę. Nigdy więcej łażenia po zmroku.
Uśmiechnęła się i wróciła na swoje miejsce.
Szłam przez parking równym krokiem. Miałam jednak ochotę biec. Co, jeśli Uzdrowicielka zajrzy do szafek? Jak szybko zauważy, że zniknęła połowa lekarstw?
Samochód stał tam, gdzie go zostawiłam, w ciemnym miejscu pomiędzy dwiema latarniami. Wydawał się pusty. Oddech gwałtownie mi przyspieszył. Oczywiście, że wydawał się pusty. Właśnie o to chodziło. Mimo to płuca uspokoiły mi się dopiero, gdy pod kocem na tylnym siedzeniu mignął znajomy kształt.
Otworzyłam drzwi, rzuciłam plecak na fotel pasażera – osiadł na nim z kojącym grzechotem – po czym usadowiłam się za kierownicą i zamknęłam drzwi. Miałam ochotę zamknąć je na zamek, ale tego nie zrobiłam, gdyż nie było takiej potrzeby.
– Wszystko dobrze? – szepnął Jared, gdy tylko drzwi się zatrzasnęły. Głos miał chrapliwy, przejęty.
– Cii – odparłam, starając się nie ruszyć ustami. – Chwila.
Minęłam rozświetłone wejście do budynku, odmachując Modrej.
– Masz nowych znajomych?
Znowu jechaliśmy ciemną szosą. Nikt nas już nie widział. Osunęłam się w fotelu. Ręce zaczęły mi drżeć. Teraz już mogłam im na to pozwolić. Udało się.
– Wszystkie dusze się lubią – odpowiedziałam, tym razem na głos.
– W porządku? – zapytał znowu.
– Jestem zdrowa.
– Pokaż.
Wyciągnęłam lewą rękę w poprzek ciała, tak by zobaczył cienką różową kreskę.
– Jared wziął gwałtowny wdech.
Wygrzebał się spod koca i przecisnął między fotelami. Zepchnął plecak na podłogę, usiadł z przodu, następnie położył go sobie na kolanach, ważąc go w dłoni.
Spojrzał na mnie, gdy przejeżdżaliśmy obok latarni, i zadyszał ze zdumienia.
– Twoja twarz!
– Też mi ją uzdrowili. Rzecz jasna.
Zbliżył nieśmiało dłoń do mojego policzka.
– Boli?
– No pewnie, że nie. Czuję się, jakby nigdy nic mi nie było.
Przesunął palcami po zagojonej skórze. Poczułam delikatne swędzenie, ale to dlatego, że mnie dotknął. Po chwili wrócił do zadawania pytań.
– Podejrzewali coś? Myślisz, że zadzwonią po Łowców?
– Nie. Mówiłam, że nie będą nic podejrzewać. Nawet nie sprawdzali mi oczu. Byłam ranna, więc udzielili mi pomocy. – Wzruszyłam ramionami.
– Co tu masz? – zapytał, otwierając plecak.
– Wszystko, czego Jamie potrzebuje… jeżeli wrócimy na czas… – Spojrzałam odruchowo na zegar na desce rozdzielczej, jak gdyby godzina, którą pokazywał, miała jakieś znaczenie. – I jeszcze dużo na zapas. Wzięłam tylko te lekarstwa, które rozumiem.
– Zdążymy – obiecał. Oglądał białe pojemniki. – Gładka Skóra?
– Nie jest jakoś bardzo potrzebna. Ale wiem, jak działa, więc…
Kiwnął głową i zaczął grzebać dalej. Wymawiał pod nosem nazwy lekarstw.
– Bezból? To działa?
Zaśmiałam się.
– Jest niesamowity. Jak chcesz, to ci pokażę, tylko musisz dźgnąć się nożem… Żartuję.
– Wiem.
Patrzył na mnie z miną, której nie rozumiałam. Oczy miał szeroko otwarte, jakby w głębokim zdumieniu.
– Co? – Mój żart nie był chyba aż t a k zły.
– Udało ci się – odparł z podziwem.
– Chyba taki był plan.
– No tak, ale… chyba nie do końca wierzyłem, że damy radę.
– Nie? W takim razie dlaczego…? Dlaczego pozwoliłeś mi spróbować?
Odpowiedział półgłosem, prawie szeptem.
– Stwierdziłem, że wolę spróbować i umrzeć, niż żyć bez Jamiego.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Także Mel była zbyt poruszona, by cokolwiek powiedzieć. Stanowiliśmy w tej sekundzie rodzinę. Wszyscy troje.
Odchrząknęłam. Po co zatracać się w uczuciach, które nie mają żadnej przyszłości.
– To było naprawdę łatwe. Pewnie każdy z was mógłby to zrobić, musiałby się tylko zachowywać naturalnie. Chociaż oglądała mi kark. – Sięgnęłam odruchowo za szyję. – Twoja blizna jest zbyt toporna, ale można temu zaradzić, wzięłam odpowiedni preparat.
– Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas potrafił się odpowiednio zachowywać.
Kiwnęłam głową.
– No tak, mnie jest łatwiej. Wiem, czego oczekują. – Zaśmiałam się krótko do samej siebie. – Jestem jedną z nich. Gdybyście mi trochę zaufali, pewnie mogłabym wam załatwić, czego byście tylko pragnęli. – Zaśmiałam się znowu. Stres ze mnie opadał, ogarniał mnie dziwny nastrój. Ale też naprawdę wydało mi się to zabawne. Czy zdawał sobie z tego sprawę – że naprawdę jestem gotowa zrobić dla niego wszystko, czego tylko zapragnie?
– Ufam ci – szepnął. – Nasz los był w twoich rękach.
Istotnie, powierzył mi los każdego z nich – jego, Jamiego i wszystkich pozostałych.
– Dziękuję – odszepnęłam.
– Udało ci się – powtórzył tonem podziwu.
– Uratujemy go.
Jamie przeżyje, cieszyła się Mel. Dziękuję, Wando.
Dla nich – wszystko, odparłam, po czym westchnęłam nad prawdziwością tych słów.
Kiedy zjechaliśmy na pustynię, Jared przyczepił płachty do zderzaka i zamienił się ze mną miejscami. Znał drogę, poza tym jechał szybciej. Zanim wprowadził auto z powrotem do niemożebnie wąskiej kryjówki pod skałą, kazał mi wysiąść. Czekałam, aż metalowa karoseria zazgrzyta o głaz, lecz jakoś sobie poradził.
Parę chwil później pędziliśmy jeepem przez noc. Jared śmiał się zwycięsko, a wiatr unosił jego głos nad otwartą pustynią.
– Gdzie jest opaska? – zapytałam.
– Czemu?
Spojrzałam na niego.
– Wando, miałaś już szansę, żeby nas wydać. Nikt mi teraz nie powie, że nie jesteś jedną z nas.