Выбрать главу

Zastanowiłam się nad tym.

– Niektórzy ciągle mogą tak uważać. To by ich uspokoiło.

– N i e k t ó r z y powinni w końcu dorosnąć.

Potrząsałam głową, wyobrażając sobie ich powitanie.

– To nie będzie takie łatwe. Wyobraź sobie, co oni teraz myślą. Czego się spodziewają…

Nic nie odpowiedział. Przymrużył tylko oczy.

– Jared… jeśli oni… jeśli nie będą chcieli słuchać… jeżeli nie pozwolą nam… – Zaczęłam mówić szybciej, odczuwając nagle presję czasu. Chciałam przekazać mu wszystkie niezbędne informacje, dopóki nie było za późno. – Najpierw daj Jamiemu Bezból – połóż mu na języku. Potem Czyste Serce w aerozolu – musi go nabrać do płuc. Doktor będzie musiał…

– Hej, hej! To ty będziesz wydawać polecenia.

– Ale chcę ci powiedzieć, jak…

– O nie, Wando. To się tak nie skończy. Zastrzelę każdego, kto cię tknie.

– Jared…

– Nie panikuj. Będę celował po nogach, potem możesz ich uleczyć.

– Jeżeli to był żart, to mało śmieszny.

– Nie żartuję, Wando.

– Gdzie jest opaska?

Zacisnął usta.

Ale miałam swoją starą, obdartą koszulę – prezent od Jeba. Też się nadawała.

– Tak nas prędzej wpuszczą – powiedziałam, składając ją w grubą przepaskę. – A to oznacza, że szybciej pomożemy Jamiemu. – Zawiązałam ją sobie na oczach.

Przez jakiś czas było cicho. Jeep podskakiwał na nierównościach terenu. Przypomniałam sobie takie noce jak ta, kiedy to Melanie siedziała na moim miejscu…

– Jedziemy prosto do jaskiń. Mamy tam jedno miejsce, gdzie można na parę dni zostawić jeepa. Zaoszczędzimy czas.

Kiwnęłam głową. Czas był teraz najważniejszy.

– Już prawie jesteśmy – odezwał się po minucie. Westchnął. – Czekają na nas.

Usłyszałam, jak sięga po coś do tyłu; potem szczęk metalu.

– Nie strzelaj do nikogo.

– Nic nie mogę obiecać.

– Stój! – zawołał ktoś. Głos niósł się po pustkowiu. Jeep zwolnił, w końcu stanął.

– To tylko my – odezwał się Jared. – Tak, tak, spójrzcie. Widzicie? Jestem ciągle sobą.

Wahali się.

– Słuchajcie – wprowadzam jeepa do kryjówki, dobra? Mamy lekarstwa dla Jamiego, śpieszy nam się. Nie obchodzi mnie, co sobie myślicie, nikt mi dzisiaj nie przeszkodzi.

Jeep znowu ruszył. Kiedy znaleźliśmy się w kryjówce, pogłos wzmógł warkot silnika.

– Dobra, Wando. Wszystko gra. Idziemy.

Miałam już torbę na plecach. Wysiadłam ostrożnie z samochodu, nie wiedząc, gdzie jest ściana. Jared złapał mnie za błądzące po omacku dłonie.

– Hop – powiedział, znowu kładąc mnie sobie na ramieniu.

Czułam się mniej stabilnie niż poprzednim razem. Przytrzymywał mnie tylko jedną ręką. W drugiej musiał mieć broń. Nie podobało mi się to.

Nie przeszkodziło mi to jednak cieszyć się z faktu, że jest uzbrojony, gdy przed nami rozległy się pospieszne kroki.

– Jared, ty idioto! – wydarł się Kyle. – Co ty sobie wyobrażasz?

– Spokój, Kyle – odezwał się Jeb.

– Jest ranna? – zapytał Ian z przejęciem.

– Z drogi – powiedział Jared spokojnym tonem. – Spieszy mi się. Wanda czuje się świetnie, ale uparła się, żeby zawiązać jej oczy. Co z Jamiem?

– Gorączkuje – odparł Ian.

– Wanda ma wszystko, czego trzeba. – Przyspieszył kroku, miał teraz z górki.

– Mogę ją ponieść. – Byt to głos Iana, kogóż by innego.

– Nie trzeba, nie narzeka.

– Naprawdę nic mi nie jest – zapewniłam Iana głosem skaczącym w rytm kroków Jareda.

Zaczęliśmy iść pod górę, wciąż żwawym tempem mimo mojego ciężaru. Słyszałam, jak pozostali biegną za nami.

Wiedziałam, kiedy dotarliśmy do głównej jaskini. Dookoła podniósł się najpierw złowrogi szmer, potem głośny jazgot.

– Z drogi! – ryknął Jared ponad ich głosami. – Doktor jest u Jamiego?

Nie zrozumiałam odpowiedzi. Jared mógł mnie już postawić na ziemi, ale szkoda mu było każdej sekundy.

Wściekłe głosy rozbrzmiewały za nami echem zwężonym do rozmiarów tunelu, którym teraz szliśmy. Wiedziałam już, gdzie jesteśmy, liczyłam znajome zakręty, a nawet mijane przez nas drzwi, choć przecież nic nie widziałam.

Jared zatrzymał się gwałtownie, aż ześliznęłam mu się z barku i stanęłam na ziemi. Wtedy zerwał mi z oczu opaskę.

W pokoju świeciło się kilka bladoniebieskich lamp. Doktor stał sztywno, jakby właśnie zerwał się na nogi. Obok niego klęczała Sharon i przykładała Jamiemu do czoła mokrą szmatkę. Wściekłość wykrzywiała jej twarz nie do poznania. Po drugiej stronie łóżka Maggie podnosiła się właśnie na nogi.

Jamie nadal leżał bez życia, rozpalony na twarzy. Oczy miał zamknięte, pierś ledwie mu się unosiła.

– Tyyy! – zawarczała Sharon i wystrzeliła jak ze sprężyny, rzucając się na Jareda z paznokciami niczym kot.

Ten pochwycił ją za ręce, obrócił i skrzyżował jej dłonie. Maggie wyglądała, jakby chciała przyjść córce z odsieczą, ale Jeb minął szarpiącą się parę i stanął oko w oko z siostrą.

– Puść ją! – krzyknął Doktor.

Jared go zignorował.

– Wando, ratuj Jamiego!

Doktor zagrodził mi drogę.

– Doktorze – wykrztusiłam, przerażona przemocą, jaka rozpętała się wokół nieruchomej sylwetki chłopca. – Musisz mi pomóc. Proszę. Zrób to dla Jamiego.

Doktor ani drgnął. Patrzył w stronę Sharon i Jareda.

– Doktorze – odezwał się Ian, stając u mego boku i kładąc mi rękę na ramieniu. W maleńkim pokoju zrobiło się nagle zbyt tłoczno. – Pozwolisz, żeby chłopak umarł z powodu twojej dumy?

– Tu nie chodzi o dumę. Nie wiemy, co te obce leki z nim zrobią.

– Chyba nie może być z nim gorzej, nie sądzisz?

– Doktorze – odezwałam się. – Popatrz na moją twarz.

Doktor nie był jedyną osobą, która zareagowała na te słowa. Również Jeb, Ian, a nawet Maggie spojrzeli na mnie, najpierw raz, potem drugi. Maggie szybko odwróciła wzrok, zła na siebie, że okazała mi zainteresowanie.

– Jak?… – zapytał Doktor.

– Pokażę ci. Proszę. Jamie niepotrzebnie cierpi.

Doktor zawahał się, wgapiony w moją twarz, po czym głośno westchnął.

– Ian ma rację – gorzej z nim nie będzie. Jeżeli to go zabije… – Wzruszył ramionami i uczynił krok do tyłu.

– Nie! – zawołała Sharon.

Nikt jednak na nią nie zważał.

Uklękłam obok Jamiego, zrzuciłam plecak z ramion i pospiesznie go otworzyłam. Grzebałam w środku, dopóki nie znalazłam Bezbólu. Ktoś obok włączył latarkę, kierując światło na twarz chłopca.

– Ian, woda?

Odkręciłam wieczko i wyjęłam palcami jeden płatek. Broda Jamiego była gorąca w dotyku. Położyłam mu płatek na języku, po czym, nie odrywając od niego wzroku, wyciągnęłam w górę otwartą dłoń. Ian położył na niej miseczkę z wodą.

Powoli wlałam Jamiemu do ust dość wody, by lekarstwo spłynęło mu do gardła. Przełknął ją, wydając suchy, nieprzyjemny odgłos.

Zaczęłam gorączkowo szukać pojemnika ze spryskiwaczem. Znalazłszy go, zdjęłam zakrętkę i jednym sprawnym ruchem rozpyliłam ciecz nad jego twarzą. Poczekałam, aż uniesie mu się pierś.

Dotknęłam jego twarzy – jaka gorąca! Przetrząsnęłam plecak w poszukiwaniu Ochłody, modląc się, by nie była trudna w użyciu. Otworzyłam pojemnik i zobaczyłam w środku kwadratowe płatki, tym razem jasnoniebieskie. Odetchnęłam z ulgą i położyłam jeden Jamiemu na języku. Sięgnęłam po miseczkę i jeszcze raz nalałam mu wody do spierzchniętych ust.

Tym razem przełknął ją szybciej i łatwiej.

Czyjaś dłoń dotknęła jego twarzy. Rozpoznałam długie, kościste palce Doktora.