– Spokojnie, to nie było nic takiego. Wiedziałam, że zaraz mnie uzdrowią.
– Szkoda, że jej nie widzieliście – powtórzył cicho Jared, nie przestając mnie głaskać palcem po ręce.
Poczułam na policzku muśnięcie palców Iana. Zrobiło mi się przyjemnie i przysunęłam twarz do jego dłoni. Zastanawiało mnie, czy to Bezból, czy może po prostu radość z uratowania Jamiego sprawiła, że wszystko dookoła mieniło się ciepłymi kolorami.
– Więcej nigdzie nie pojedziesz – mruknął Ian.
– Oczywiście, że pojedzie – odparował Jared, podnosząc głos ze zdumienia. – Ian, była rewelacyjna. Musiałbyś ją wtedy widzieć, żeby zrozumieć. Dopiero zaczyna do mnie docierać, jakie to otwiera możliwości…
– Możliwości? – Dłoń Iana zsunęła mi się po szyi i spoczęła na barku. Przyciągnął mnie nieco bliżej do swego boku, zarazem odsuwając od Jareda. – Jakim kosztem? Pozwoliłeś, żeby p r a w i e o d e r ż n ę ł a s o b i e d ł o ń? – Zacisnął mi palce wokół ramienia.
Jego gniew zmącił mój błogostan.
– Nie, Ian. To nie było tak – powiedziałam. – To był mój pomysł. Musiałam to zrobić.
– No jasne, że to był twój pomysł – warknął Ian. – Zrobiłabyś wszystko… Nie cofniesz się przed n i c z y m, jeśli chodzi o tych dwóch. Ale Jared nie powinien pozwolić ci…
– Jakie mieliśmy inne wyjście, Ian? – wtrącił Jared. – Miałeś lepszy plan? Myślisz, że Wanda byłaby szczęśliwsza, gdyby nie zrobiła sobie krzywdy, a Jamie by umarł?
Wzdrygnęłam się.
Tym razem Ian odpowiedział trochę spokojniej.
– Nie. Ale nie rozumiem, jak mogłeś patrzeć bezczynnie, jak rozcina sobie rękę. – Ian potrząsnął głową z odrazą, na co Jared wzruszył ramionami. – Co z ciebie za mężczyzna…
– Praktyczny – przerwał mu Jeb.
Wszyscy w jednej chwili podnieśliśmy wzrok. Starzec stał nad nami, trzymając w rękach pokaźne kartonowe pudło.
– Dlatego jest najlepszy w tym, co robi. Zawsze potrafi zdobyć to, czego potrzebujemy. Albo dopilnować, żeby inni to zdobyli. Nawet gdy to drugie jest trudniejsze. Tak czy owak – wiem, że bliżej do śniadania niż kolacji, ale myślę sobie, że pewnie niektórzy chętnie by coś zjedli – ciągnął Jeb, bezceremonialnie zmieniając temat. – Jesteś głodny, chłopcze?
– Hmm… nie wiem – odparł Jamie. – Czuję się, jakbym miał pusty żołądek, ale… jakoś mi to wcale nie przeszkadza.
– To Bezból – odezwałam się. – Powinieneś coś zjeść.
– I napić się – dodał Doktor. – Potrzebujesz płynów.
Jeb opuścił nieporęczny karton na materac.
– Pomyślałem, że możemy sobie zrobić małe święto. Otwórz.
– Łał, pycha! – zawołał Jamie, buszując w pudle pełnym błyskawicznych dań. – Spaghetti, bosko.
– Ja zamawiam kurczaka w sosie czosnkowym – powiedział Jeb. – Brakuje mi czosnku – choć pewnie nikomu nie brakuje mojego czosnkowego oddechu. – Zachichotał.
Miał wszystko przygotowane – butelki wody i kilka przenośnych kuchenek. Ludzie zaczęli się tłumnie zbierać dookoła. Siedziałam wciśnięta pomiędzy Iana i Jareda, a Jamiego wzięłam na kolana. Był już na to za duży, ale nie protestował. Widocznie wyczuł, jak bardzo obie tego potrzebujemy – Mel i ja po prostu musiałyśmy go poczuć w ramionach, żywego i zdrowego.
Krąg nieco się powiększył, szczelnie otaczając rozłożoną na ziemi kolację. Każdy, kto się dosiadł, stawał się częścią rodziny. Wszyscy czekali cierpliwie, aż Jeb przygotuje nieoczekiwane przysmaki. Strach ustąpił miejsca uldze i dobrej nowinie. Nawet Kyle, ściśnięty po drugiej stronie brata, był mile widziany.
Melanie odetchnęła zadowolona. Czuła ciepło ciała Jamiego i bliskość Jareda, który nadal głaskał mnie po ręce. Nie przeszkadzało jej nawet, Ian trzyma mi dłoń na ramieniu.
Na ciebie też podziałał Bezból, zażartowałam.
Nie wydaje mi się, żeby to było to. Ani u mnie, ani u ciebie.
Nie, masz rację. Jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
A ja bardziej niż kiedykolwiek czuję, co straciłam.
Co takiego sprawiało, że ta ludzka miłość przemawiała do mnie silniej niż miłość mojego gatunku? Czy to, że była zaborcza i kapryśna? Dusze dzieliły się miłością i serdecznością ze wszystkimi. Może byłam spragniona większego wyzwania? Miłość ludzka była trochę nieobliczalna, nie rządziła się wyraźnymi regułami – czasem dostawałam ją za nic, tak jak od Jamiego, czasem musiałam na nią ciężko zapracować, tak jak u Iana, a czasem była po prostu nieosiągalna i łamała mi serce, tak jak moje uczucie do Jareda.
A może po prostu pod jakimś względem była lepsza? Skoro ludzie potrafili tak zapalczywie nienawidzić, widocznie umieli też kochać mocniej, żywiej i płomienniej?
Nie rozumiałam, czemu tak rozpaczliwie pragnę tej miłości. Wiedziałam tylko, że była warta całego ryzyka i wszystkich cierpień, jakimi ją okupiłam. Była jeszcze wspanialsza, niż myślałam.
Była wszystkim.
Kiedy już zjedliśmy kolację, zaczęła do nas docierać świadomość późnej, albo raczej wczesnej pory. Ludzie zaczęli opuszczać pokój i udawać się do łóżek. Powoli robiło się więcej miejsca.
Ci, którzy zostali, rozłożyli się na podłodze. Wkrótce potem wszyscy leżeliśmy. Głowę miałam opartą na brzuchu Jareda, który od czasu do czasu głaskał mnie dłonią po włosach. Jamie leżał mi twarzą na piersi, obejmując mnie oburącz za szyję, a ja trzymałam mu dłoń na ramieniu. Ian położył głowę na moim brzuchu i przytulał do twarzy moją wolną rękę. Wzdłuż ciała czułam długą, wyprostowaną nogę Doktora. Słyszałam jego chrapanie. Kto wie, może nawet stykałam się w którymś miejscu z Kyle’em.
Jeb rozłożył się na łóżku. Odbiło mu się głośno, na co Kyle zachichotał.
– Kto by się spodziewał takiej miłej nocy. Lubię, kiedy czarne przeczucia się nie sprawdzają – dumał na głos Jeb. – Dzięki, Wando.
– Mhm – westchnęłam nieprzytomnie.
– Następnym razem, jak Wanda będzie gdzieś jechać… – odezwał się Kyle zza Jareda i urwał w pół zdania, ziewając przeciągle. – Następnym razem, jak będzie gdzieś jechać, ja też jadę.
– Nigdzie nie jedzie – odparł Ian, napinając mięśnie. Pogłaskałam go uspokajająco po twarzy.
– Oczywiście, że nie – wymamrotałam. – Nie muszę się stąd ruszać, dopóki nie będę znowu potrzebna. Dobrze mi tutaj.
– Nie chodzi mi o to, żeby cię tu więzić – dopowiedział Ian poirytowany. – Jak dla mnie możesz iść, gdzie tylko zechcesz. Możesz nawet uprawiać jogging na autostradzie. Ale nie wolno ci jeździć na wyprawy. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo.
– Potrzebujemy jej – odezwał się Jared. Głos miał surowszy, niżbym sobie życzyła.
– Jakoś sobie radziliśmy sami.
– Jakoś? Jamie by umarł, gdyby nie ona. Może nam załatwić rzeczy, których sami nigdy nie zdobędziemy.
– Nie zapominaj, że jest osobą, a nie narzędziem.
– Wiem o tym. Nie powiedziałem, że…
– Wszystko zależy od niej samej. – Jeb uprzedził mnie, przerywając kłótnię. Przyciskałam Iana ręką do ziemi, a Jared wiercił mi się pod głową, jakby miał wstać. Teraz jednak obaj znieruchomieli.
– Nie można jej tym obarczać. Jeb – zaprotestował Ian.
– Czemu nie? Chyba ma własny rozum. Chcesz za nią o wszystkim decydować?
– Zaraz ci powiem, czemu nie – odburknął Ian. – Wando?
– Tak?
– Czy c h c e s z jeździć na wyprawy?
– Jeżeli mogę się przydać, to oczywiście, że powinnam.
– Nie o to pytam, Wando.
Milczałam przez chwilę, próbując sobie przypomnieć jego pytanie, żeby zrozumieć, o co mu chodziło.