– Hmm. Może kiedyś dusze i ludzie będą żyli ze sobą w pokoju. Czy to by nie było… niezwykłe?
Obaj nie mogli oderwać wzroku od tego cudu.
Rodzina zaczęła się zbierać. Matka podała malca ojcu i otrzepała spodnie. Dusze złapały się za ręce i, wymachując nimi, ruszyły z dzieckiem w stronę pobliskich domów.
Ian głośno przełknął ślinę.
Przez resztę wieczoru nie zamieniliśmy już ani słowa. Dumaliśmy nad tym, co zobaczyliśmy. Położyliśmy się wcześnie spać, by z samego rana wstać i wrócić do pracy.
Spałam sama, w łóżku najdalej od drzwi. Było mi trochę źle z tego powodu, Ian i Jared nie mieli dla siebie zbyt dużo miejsca. Ian lubił się wiercić, a Jared gotów był go zdzielić pięścią. Obydwu byłoby wygodniej, gdybym to ja dzieliła z kimś większe łóżko. Leżałam zwinięta w kulkę. Być może musiałam odreagować ogrom otwartych przestrzeni, po których poruszałam się cały dzień, a może najzwyczajniej przywykłam do tej pozycji, sypiając za fotelem w ciasnej furgonetce, i nie umiałam już zasnąć z wyprostowanymi nogami.
Wiedziałam jednak, dlaczego żaden nie zaproponował, żebym dzieliła z nim łóżko. Kiedy po raz pierwszy uznali, że potrzebuję prysznica, i zatrzymaliśmy się w motelu, usłyszałam, będąc w łazience, jak o mnie rozmawiają.
– …nie fair kazać jej wybierać – mówił Ian ściszonym głosem, ale szum wentylatora nie był dość głośny, by go zagłuszyć. To był bardzo mały pokój.
– Czemu nie? To chyba bardziej fair niż powiedzieć jej, gdzie ma spać? Nie sądzisz, że to grzeczniejsze…
– Może wobec kogoś innego. Ale Wandzie to nie będzie dawało spokoju. Będzie szukać takiego wyjścia, żebyśmy obaj byli zadowoleni.
– Znowu bierze cię zazdrość?
– Nie tym razem. Po prostu znam ją.
Zapadła cisza. Ian miał rację. Znał mnie. Musiał się domyślać, że gdyby tylko Jared uczynił najmniejszą nawet aluzję do tego, że chciałby dzielić ze mną łóżko, położyłabym się z nim od razu, a potem przez całą noc zadręczała się myślą, że może jest z tego powodu niezadowolony i że na dodatek sprawiłam przykrość Ianowi.
– Dobra – rzucił Jared. – Ale spróbuj tylko się do mnie w nocy przytulić, O’Shea, a wierz mi… nie ręczę za siebie.
Ian zachichotał.
– Nie chcę zabrzmieć zuchwale, Jared, ale nie dałbyś mi rady. No, ale nie martw się, do niczego między nami nie dojdzie.
Dlatego, choć miałam wyrzuty sumienia, że marnuję tyle potrzebnego miejsca, chyba jednak dobrze się stało, że spałam sama.
Nie musieliśmy już potem zatrzymywać się w motelu. Dni zaczęły płynąć szybciej, jak gdyby nawet sekundom spieszyło się do domu. Miałam czasem wrażenie, że jakaś siła naprawdę ciągnie moje ciało na zachód. Wszyscy bardzo chcieliśmy już wrócić do naszej ciemnej, zatłoczonej kryjówki.
Nawet Jaredowi zdarzył się moment nieuwagi.
Był wieczór, za górami na zachodzie znikało właśnie ostatnie światło dnia. Ja i Jared jechaliśmy z przodu furgonetką, za nami Ian i Kyle prowadzili na zmianę ciężarówkę obładowaną łupami. Była dużo cięższa i nie mogli się zbytnio rozpędzać. Ich światła oddalały się powoli w lusterkach, aż w końcu zniknęły za zakrętem.
Był to ostatni odcinek naszej trasy. Minęliśmy Tucson. Od spotkania z Jamiem dzieliło mnie już tylko parę godzin. Wyobrażałam sobie, jak rozładowujemy zdobycze otoczeni przez uśmiechnięte twarze. Prawdziwy powrót do domu.
Mój pierwszy.
W końcu powitanie będzie radosne, niczym niezmącone. Tym razem nie wieźliśmy na śmierć żadnych zakładników.
Wybiegałam myślami do przodu. Droga wcale nie zdawała się przesuwać pod nami zbyt szybko. Przeciwnie, miałam wrażenie, że strasznie się wleczemy.
W tyle pojawiły się znowu jasne ślepia ciężarówki.
– Chyba Kyle usiadł za kółkiem – mruknęłam. – Doganiają nas.
Lecz wtedy z ciemności nocy wyłoniły się wirujące, czerwono-niebieskie światła. Odbijały się we wszystkich lusterkach, migotały plamkami kolorów na suficie, fotelach, naszych zamarłych twarzach, a także na desce rozdzielczej, gdzie igła prędkościomierza o dwadzieścia mil przekraczała dozwoloną prędkość.
Pustynną ciszę przeszyło wycie policyjnej syreny.
Rozdział 48
Czerwono-niebieskie światła obracały się w rytm dźwięków syreny. Zanim na Ziemię przybyły dusze, te sygnały zwiastowały tylko jedno. Obrońców prawa, stróżów porządku, tropicieli przestępców.
Również teraz kolorowe migotanie i wściekłe wycie oznaczały tylko jedno. Prawie to samo. Stróżów porządku. Tropicieli przestępców. Łowców.
Co prawda nie był to już tak częsty widok jak kiedyś… Policja była potrzebna jedynie w razie wypadku lub innych wyjątkowych sytuacji. Większość pojazdów służb cywilnych nie miała syren, chyba że był to ambulans lub wóz strażacki.
Ale ten niski, lśniący samochód nie jechał do wypadku. Był to pojazd pościgowy. Nigdy wcześniej takiego nie widziałam, jednak od razu pojęłam, co się dzieje.
Jared zastygł w bezruchu z nogą na gazie. Widziałam, że szuka gorączkowo jakiegoś wyjścia z tej sytuacji – przebiegł mu pewnie przez myśl szaleńczy pomysł ucieczki zdezelowanym autem albo ukrycia szerokiego, białego profilu furgonetki w niskich, rzadkich zaroślach pustyni. Nie mogliśmy wskazać Łowcom kryjówki. Byliśmy tak blisko jaskiń. Wszyscy na pewno tam teraz spali, nieświadomi zagrożenia…
Po dwóch sekundach zrezygnował, ciężko wzdychając.
– Tak mi przykro, Wando – szepnął. – Nawaliłem.
– Jared?
Sięgnął po moją dłoń, jednocześnie zdejmując nogę z gazu. Samochód zaczął wytracać prędkość.
– Masz truciznę? – wydusił z siebie.
– Tak – odszepnęłam.
– Czy Mel mnie słyszy?
Tak. Melanie zaniosła się płaczem.
– Tak – odparłam łamiącym się głosem.
– Kocham cię, Mel. Przepraszam.
– Kocha cię. Najbardziej na świecie.
Krótka, bolesna cisza.
– Wando… na tobie też mi zależy. Jesteś dobrą osobą. Zasługujesz na więcej, niż mogłem ci dać. A już na pewno nie zasłużyłaś na taki koniec.
Trzymał między palcami coś bardzo małego, tak małego, że aż nie chciało się wierzyć, że może go to zabić.
– Poczekaj – wydyszałam.
Nie wolno mu było umrzeć.
– Wando, nie możemy ryzykować. Nie uciekniemy, nie tym autem. Jeżeli, pobiegniemy na pustynię, zrobią obławę. Pomyśl o Jamiem.
Furgonetka zwalniała i stopniowo zjeżdżała na bok jezdni.
– Daj mi spróbować – błagałam. Sięgnęłam pospiesznie do kieszeni po kapsułkę cyjanku. Chwyciłam ją między kciuk a środkowy palec i uniosłam w powietrze. – Spróbuję nakłamać. Może się uda. Jeżeli mi nie pójdzie, od razu to połknę.
– To Łowcy! Nie dadzą się oszukać.
– Daj mi spróbować. Szybko! – Odpięłam pasy, najpierw swoje, potem jego, i przykucnęłam. – Zamieńmy się miejscami. Prędko, są coraz bliżej.
– Wando…
– Jedno podejście. Szybko!
Umiał podejmować decyzje w mgnieniu oka. Zerwał się z fotela i stanął nade mną. Wdrapałam się na jego miejsce, a wtedy on zajął moje.
– Pasy – rzuciłam. – Zamknij oczy, odwróć głowę.
Zrobił, jak kazałam. Jego nowa różowa blizna była teraz odsłonięta, choć po ciemku nie było jej widać.
Zapięłam pasy i oparłam głowę o fotel.
Wiedziałam, że muszę kłamać całym ciałem. To była zwyczajnie kwestia odpowiednich ruchów. Naśladowania. Jak aktorzy w tamtym serialu, tylko że lepiej. Jak ludzie.
– Pomagaj mi, Mel – wymamrotałam.
Nie umiem ci pomóc być bardziej duszą, Wando. Ale wiem, że potrafisz. Uratuj go. Wiem, że możesz to zrobić.