Mel i ja odetchnęłyśmy z ulgą.
– I jak się pani czuje?
– Bardzo przytomnie – odparłam Łowcy.
– Przestanie działać za jakieś cztery godziny.
– Dziękuję.
Łowca zaśmiał się cicho.
– To ja dziękuję, Liście o Zmroku. Kiedy zobaczyliśmy pani pędzące auto, pomyśleliśmy, że to może ludzie. Trochę się spociłem, i to wcale nie od upału!
Przeszedł mnie dreszcz.
– Proszę się nie martwić. Nic pani nie grozi. Możemy nawet jechać za panią aż do Phoenix.
– Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. Proszę się nie kłopotać.
– Miło było panią poznać. Nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i powiem partnerce, że spotkałem kogoś z Planety Kwiatów. Na pewno się ucieszy.
– Uhm… proszę jej ode mnie powiedzieć „słońce jasne, dzień długi” – odrzekłam, tłumacząc na język Ziemian powszechnie używane wśród Kwiatów pozdrowienie.
– Z przyjemnością. Życzę miłej podróży.
– Ja panu dobrej nocy.
Obrócił się i znów uderzyło mnie po twarzy światło punktowego reflektora. Zamrugałam gwałtownie.
– Wyłącz to, Hank – powiedział Łowca, zasłaniając oczy, i po chwili znowu zrobiło się ciemno. Posłałam kolejny wymuszony uśmiech, tym razem niewidocznemu Łowcy imieniem Hank.
Drżącymi dłońmi odpaliłam silnik.
Łowcy byli ode mnie szybsi. Ich niepozorny, czarny samochód, wyglądający nieco dziwacznie z alarmem na dachu, ruszył z warkotem z miejsca. Zatoczył ostry łuk i po chwili widać było jedynie tylne światła. Niedługo potem zniknęły w mrokach nocy.
Wjechałam z powrotem na szosę. Serce pompowało mi krew silnymi, krótkimi pchnięciami. Czułam ten gwałtowny puls nawet w czubkach palców.
– Pojechali – szepnęłam przez szczękające zęby.
Usłyszałam, jak Jared przełyka ślinę.
– Niewiele brakowało – odparł.
– Myślałam, że Kyle się zatrzyma.
– Ja też.
Oboje mówiliśmy szeptem.
– Łowca wszystko łyknął. – Jared wciąż nerwowo zaciskał zęby.
– Tak.
– Ja na jego miejscu nie dałbym się nabrać. Ciągle nie umiesz udawać.
Przebiegł mnie dreszcz. Ciało miałam tak zesztywniałe, że wszystkie jego części zadrżały jednocześnie.
– Nie mogą mi nie wierzyć. Jestem… jestem czymś, co nie ma prawa istnieć. Czymś niemożliwym.
– Czymś niewiarygodnym – przyznał. – Wspaniałym.
Moja zmrożona krew i żołądek odtajały nieco pod wpływem tych ciepłych słów.
– Tak naprawdę Łowcy są tacy sami jak reszta – powiedziałam pod nosem. – Nie ma co się ich bać.
Pokiwał wolno głową.
– Właściwie to możesz wszystko, prawda?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Teraz, kiedy mamy cię do pomocy, wszystko się zmieni – mówił dalej szeptem, teraz już sam do siebie.
Poczułam, że Melanie posmutniała, słysząc te słowa, lecz tym razem nie wpadła w złość. Była zrezygnowana.
Potrafisz im pomóc. Możesz ich chronić lepiej niż ja. Westchnęła.
Nie przestraszyłam się, gdy zobaczyłam w dali parę tylnych świateł. Byt to znajomy, kojący widok. Przyspieszyłam – tylko trochę, uważając, by znowu nie przekroczyć dozwolonej prędkości.
Jared wyjął ze schowka latarkę. Wiedziałam po co – żeby ich uspokoić.
Kiedy zrównaliśmy się z kabiną ciężarówki, poświecił sobie w oczy. Pochyliłam się, by spojrzeć przez okno po jego stronie. Kyle kiwnął głową i odetchnął. Ian wyglądał zza niego i patrzył na mnie. Gdy mu pomachałam, skrzywił twarz.
Zbliżaliśmy się do naszego sekretnego zjazdu.
– Mam jechać do Phoenix?
Jared zastanowił się chwilę.
– Nie. Mogliby nas znowu zatrzymać w drodze powrotnej. Nie sądzę, żeby za nami jechali. Raczej tylko patrolują autostradę.
– Nie śledzą nas. – Byłam o tym przekonana.
– W takim razie jedźmy do domu.
Do domu – przytaknęłam ochoczo.
Wyłączyliśmy światła, podobnie uczynił Kyle.
Jechaliśmy do jaskiń, żeby dokonać szybkiego rozładunku i do rana ze wszystkim zdążyć. Niewielki skalny nawis nad wejściem nie stanowił bowiem wystarczającej osłony.
Przewróciłam oczami na myśl o wejściu i wyjściu z jaskiń; o wielkiej zagadce, której nie udało mi się nigdy rozwikłać. Jeb byt naprawdę sprytny.
Sprytne byty też wskazówki, które narysował Mel na okładce albumu. Nie prowadziły bowiem do samej kryjówki, a jedynie zmuszały do chodzenia w tę i z powrotem w jej pobliżu, tak by Jeb miał czas się zastanowić, czy chce zaprosić gościa do środka.
– Jak myślisz, co się stało? – zapytał Jared, przerywając mi rozmyślania.
– To znaczy?
– Chodzi mi o to zniknięcie, o którym mówił Łowca.
Zapatrzyłam się w dal.
– Chyba mówili o mnie…?
– Nie sądzę, Wando. Powiedział, że to było ostatnio. Poza tym nie patrolowali autostrady przed naszym wyjazdem. To coś nowego. Szukają nas.
Przymrużył oczy, a ja otworzyłam swoje szerzej.
– Co oni zmajstrowali? – wybuchnął nagle, uderzając otwartą dłonią o obudowę deski rozdzielczej, aż podskoczyłam.
– Myślisz, że Jeb i reszta coś… zrobili?
Nic nie odpowiedział, patrzył tylko wściekłymi oczyma na rozświetloną gwiazdami pustynię.
Nie rozumiałam. Dlaczego Łowcy mieliby szukać ludzi tylko dlatego, że ktoś zniknął bez śladu na pustyni? Wypadki się zdarzały. Dlaczego mieliby wyciągnąć z tego akurat taki wniosek?
I czemu Jared jest zły? Nasi w jaskiniach na pewno nie zrobiliby nic, żeby ściągnąć na siebie uwagę. Nie byli przecież głupi. Nie wyszliby na zewnątrz, nie mając ku temu jakiegoś ważnego powodu.
W każdym razie musieli przynajmniej uważać, że mają ważny powód.
Czyżby Doktor i Jeb postanowili skorzystać z tego, że mnie nie ma?
Jeb obiecał, że nie będą zabijać dusz w mojej obecności. Czy właśnie na tym polegał ich kompromis?
– Wszystko w porządku? – zapytał Jared.
Miałam zbyt ściśnięte gardło, by móc się odezwać. Potrząsnęłam tylko głową. Łzy pociekły mi po policzkach i skapywały na nogi.
– Może lepiej ja poprowadzę.
I tym razem potrząsnęłam głową. Mimo łez widziałam całkiem dobrze. Nie sprzeciwiał się.
Wciąż jeszcze płakałam, gdy dotarliśmy do niewielkiej góry skrywającej nasze jaskinie. Właściwie był to zaledwie pagórek – kawałek wulkanicznej skały jakich wiele, przystrojony rzadko rozmieszczonymi chudymi krzewami kreozotowymi oraz płaskimi kaktusami. Tysiące malutkich otworów były całkiem niewidoczne, ginęły w natłoku fioletowych kamieni. Gdzieś stamtąd musiał się teraz wydobywać dym, czarna smuga na tle czarnej nocy.
Wysiadłam z furgonetki i oparłam się o drzwi, przecierając oczy. Jared stanął obok. Wahał się przez moment, po czym położył mi dłoń na ramieniu.
– Przepraszam. Nie wiedziałem, że coś takiego planują. Naprawdę, nie miałem pojęcia. Nie powinni…
Ale chodziło mu wyłącznie o ryzyko.
Ciężarówka zatrzymała się za nami z turkotem. Rozległ się trzask drzwi, najpierw jednych, potem drugich, i odgłos biegnących stóp.
– Co się stało? – zapytał Kyle, przybiegając pierwszy.
Ian szybko do niego dołączył. Rzucił okiem na moją twarz, na wciąż załzawione policzki, na dłoń Jareda na moim barku, po czym podbiegł i wziął mnie w ramiona, przyciskając do siebie. Nie wiedzieć czemu, rozpłakałam się wtedy jeszcze bardziej. Przywarłam do niego, a moje łzy spływały mu na koszulkę.
– Już dobrze. Byłaś świetna. Już po wszystkim.
– Nie chodzi o Łowcę, Ian – odezwał się Jared napiętym głosem, nie zdejmując dłoni z mojego ramienia, choć musiał się teraz trochę przechylać, żeby mnie sięgnąć.