Выбрать главу

– Jak to?

– Patrolował autostradę nie bez przyczyny. Wygląda na to, że Doktor w czasie naszej nieobecności… pracował.

Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz i zdało mi się, że czuję w gardle posmak srebrzystej krwi.

– A niech to… – Wściekłość odebrała Ianowi głos. Nie mógł dokończyć zdania.

– No pięknie – odezwał się Kyle, zdegustowany. – Idioci. Wystarczyło, że wyjechaliśmy na parę tygodni i już narobili kłopotów. Mogli nam przecież powiedzieć, żebyśmy…

– Zamknij się, Kyle – uciął surowo Jared. – To teraz bez znaczenia. Musimy się szybko rozładować. Nie wiadomo, ilu Łowców nas szuka. Zabieramy tyle, ile zdołamy unieść, a potem bierzemy innych do pomocy.

Uwolniłam się z objęć Iana, żeby pomóc. Do oczu wciąż napływały mi świeże łzy. Ian trzymał się blisko mnie, wziął ode mnie ciężką zgrzewkę zupy w puszkach i podał w zamian duże, ale lekkie pudło z makaronami.

Zaczęliśmy schodzić stromym tunelem, Jared prowadził. Nie przeszkadzały mi zupełne ciemności. Nadal nie znałam dobrze tej trasy, ale nie była trudna. Najpierw szło się prosto z górki, potem prosto pod górę.

W połowie drogi dobiegło nas z oddali znajome wołanie. Niosło się po tunelu rwanym echem.

– Wracają… ają… cają! – krzyczał Jamie. Próbowałam wytrzeć łzy o ramię, ale z marnym skutkiem. Zbliżało się do nas niebieskie, podskakujące światło. W końcu ukazała nam się pędząca postać Jamiego. Wstrząsnął mną wyraz jego twarzy.

Starałam się opanować emocje na czas powitania, żeby go nie zmartwić, bo spodziewałam się, że będzie uradowany. Tymczasem twarz miał od razu smutną, pobladłą i napiętą, a oczy zaczerwienione. Na umorusanych policzkach widniały jasne smużki; były to ślady łez.

– Jamie? – powiedzieliśmy jednocześnie Jared i ja. Oboje upuściliśmy pudła na ziemię.

Jamie przypadł do mnie i objął mnie w pasie.

– Och, Wanda! Och, Jared! – szlochał. – Wes nie żyje! Nie żyje! Zabił go Łowca!

Rozdział 49

Przesłuchanie

To ja zabiłam Wesa.

Moje dłonie, podrapane, poobijane i umazane fioletowym pyłem w trakcie gorączkowego rozładunku, równie dobrze mogłyby być zbroczone jego krwią.

Wes zginął i była to od początku do końca moja wina, tak jakbym sama pociągnęła za spust.

Wszyscy z wyjątkiem pięciu osób zgromadzili się w kuchni i jedli świeżą żywność z ostatniego sklepu, w którym zrobiłam zakupy – chrupiący chleb, ser, mleko – jednocześnie słuchając, jak Jeb i Doc opowiadają Jaredowi, Ianowi i Kyle’owi, co się stało.

Siedziałam nieco z boku, z twarzą w dłoniach, zbyt przytłoczona smutkiem i poczuciem winy, by zadawać pytania. Obok siedział Jamie i co jakiś czas poklepywał mnie po plecach.

Wesa pochowano obok Waltera w ciemnej jamie. Zginął cztery dni temu, tego samego wieczora, gdy przyglądałam się z Jaredem i Ianem rodzinie na placu zabaw. Miałam już nigdy więcej nie zobaczyć przyjaciela, nigdy więcej nie usłyszeć jego głosu…

Łzy zaczęły mi skapywać z brody i rozpryskiwać się o podłogę. Jamie poklepywał mnie coraz energiczniej.

Nie było Andy’ego i Paige.

Pojechali odwieźć ciężarówkę i furgonetkę do kryjówki. Potem mieli zabrać stamtąd jeepa i odstawić go do skalnego garażu, a następnie wrócić do jaskiń na piechotę. Spodziewano się ich przed świtem.

Nie było też Lily.

– Lily… nie czuje się najlepiej – wymamrotał Jamie, widząc, że się za nią rozglądam. Więcej nie chciałam wiedzieć. Mogłam się domyślić.

Nie było Aarona i Brandta.

Brandt nosił pod lewym obojczykiem okrągły, różowy ślad po kuli. Minęła o włos płuco oraz serce i ugrzęzła w łopatce. Doktor zużył większość Zdrowego Ciała, żeby go wyratować. Teraz Brandt miał się dobrze.

Pocisk, który ugodził Wesa, był lepiej wymierzony. Przeszył mu wysokie, oliwkowe czoło i wyleciał z tyłu głowy. Doktor nie mógł nic zrobić, nawet gdyby miał cały galon Zdrowego Ciała i mnie do pomocy.

Brandt, który od tamtego czasu nosił na biodrze futerał z bronią – ciężkie, pakowne trofeum po śmiertelnym starciu – był teraz z Aaronem w korytarzu, gdzie normalnie przechowywalibyśmy zdobycze z wyprawy. Gdyby nie to, że znowu musiano zamienić to miejsce w więzienie.

Jak gdyby śmierć Wesa nie była wystarczająco przykra.

Nie mogłam się pogodzić z tym, że pod czysto liczebnym względem nic się w jaskiniach nie zmieniło. Trzydzieści pięć żywych ciał, zupełnie jak zanim się tu zjawiłam. Nie było już Wesa i Waltera, ale byłam ja.

I była Łowczyni.

Ta sama.

Gdybym pojechała wtedy prosto do Tucson. Albo po prostu została w San Diego. Gdybym w ogóle nie przybyła na tę planetę, tylko zamieszkała zupełnie gdzie indziej. Gdybym zdobyła się na poświęcenie i, odwiedziwszy pięć, może sześć planet, dała początek nowemu życiu, tak jak uczyniłaby na moim miejscu każda inna dusza. Gdybym, gdybym, gdybym… Gdybym się tutaj nie znalazła, gdybym nie dostarczyła Łowczyni niezbędnych wskazówek, wówczas Wes byłby nadal wśród żywych. Rozszyfrowanie tych znaków zajęło jej więcej czasu niż mnie, ale kiedy w końcu się z tym uporała, od razu podążyła ich śladem. Przeorała pustynię jeepem, znacząc delikatny krajobraz świeżymi bruzdami, z każdym kolejnym przejazdem coraz bardziej zbliżając się do celu.

Musieli coś zrobić. Musieli ją powstrzymać.

Zabiłam Wesa.

I tak by mnie złapali, Wando. To ja ich tu ściągnęłam, nie ty.

Byłam zbyt zrozpaczona, by móc cokolwiek odpowiedzieć.

Poza tym, gdybyśmy tu nie przyjechały. Jamie już by nie żył. Jared pewnie też. Zginąłby dzisiaj, gdyby nie ty.

Gdziekolwiek spojrzeć, zewsząd otaczała mnie śmierć.

Dlaczego musiała mnie znaleźć? – jęczałam. Przecież w zasadzie, będąc tutaj, nie szkodzę innym duszom. Mało tego, ratuję im życie, powstrzymując Doktora przed kolejnymi beznadziejnymi eksperymentami. Dlaczego musiała mnie znaleźć?

Dlaczego wzięli ją żywcem? – zapytała Mel, wzburzona. Dlaczego od razu jej nie zabili? Albo powoli – wszystko jedno jak. Dlaczego jeszcze żyje?

Stach ścisnął mi żołądek. Łowczyni żyje, jest tutaj.

Nie powinnam się jej bać.

Oczywiście należało się obawiać, że jej zniknięcie może nam sprowadzić na głowę innych Łowców. Wszyscy się tego bali. Widzieli, jak głośno obstawała przy swoim podczas poszukiwań mojego ciała. Próbowała przekonać pozostałych, że na pustyni ukrywają się ludzie. Wtedy nikt nie potraktował jej poważnie. Odjechali, została sama.

Teraz jednak przepadła bez śladu, szukając mnie na własną rękę. To wiele zmieniało.

Jeb i reszta porzucili jej samochód daleko stąd, na pustyni po drugiej stronie Tucson. Upozorowano zniknięcie podobne do mojego: dookoła porozrzucano skrawki jej torby, puste opakowania po jedzeniu. Tylko czy dusze uwierzą w taki zbieg okoliczności?

Wiadomo już było, że nie. W każdym razie nie całkiem. Patrolowały okolicę. Czy miały w planach nasilenie poszukiwań?

Ale strach przed samą Łowczynią?… To przecież nie miało sensu. Fizycznie była wątła, chyba jeszcze mniejsza niż Jamie. Byłam od niej szybsza i silniejsza. Otaczali mnie przyjaciele i sprzymierzeńcy, podczas gdy ona była sama, przynajmniej tu, w jaskiniach. Trzymano ją pod lufą, a raczej pod dwiema lufami – strzelby oraz jej własnego glocka, tego samego, którego zazdrościł jej Ian i z którego zginął Wes. To, że wciąż żyła, zawdzięczała tylko jednej rzeczy, która jednak nie mogła jej uratować.