Выбрать главу

Jeb uznał mianowicie, że może będę chciała z nią porozmawiać. Nic poza tym.

Teraz, gdy już wróciłam, czekała ją niechybna śmierć w przeciągu kilku godzin, niezależnie od tego, czy porozmawiam z nią, czy nie.

Dlaczego więc czułam się, jakby miała nade mną przewagę? Skąd brało się we mnie to dziwne przeczucie, że to ona wyjdzie z tej konfrontacji z podniesionym czołem?

Nie zdecydowałam jeszcze, czy chcę z nią porozmawiać. W każdym razie tak powiedziałam Jebowi.

Z pewnością nie miałam ochoty na tę rozmowę. Bałam się nawet zobaczyć znowu jej twarz. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić na niej strachu.

Wiedziałam jednak, że jeśli powiem, iż nie chcę się z nią zobaczyć, Aaron natychmiast ją zastrzeli. To tak, jakbym wydala mu polecenie. Jakbym sama pociągnęła za spust.

Albo, co gorsza. Doktor mógłby próbować ją wyciąć z ciała. Otrząsnęłam się na wspomnienie jego rąk umazanych srebrzystą krwią. Melanie poruszyła się niespokojnie, próbując uciec od mojego bólu. Słuchaj, Wando, oni ją po prostu zastrzelą. Nie panikuj.

Czy powinno mnie to pocieszać? Nie potrafiłam się uwolnić od makabrycznego obrazu Aarona z pistoletem Łowczyni w dłoni, jej ciała osuwającego się na skalną podłogę w rosnącej kałuży krwi…

Nie musisz tego oglądać.

To nie znaczy, że to się nie wydarzy.

Melanie zaczęła się trochę gorączkować. Ale przecież pragniemy jej śmierci. Tak czy nie? Zabiła Wesa! Zresztą i tak długo nie pożyje. Choćby nie wiem co.

Miała oczywiście zupełną rację. To prawda, nie było szans na to, by Łowczyni pozostała przy życiu. Gdyby ją uwięzić, zawzięcie próbowałaby uciec. Gdyby ją uwolnić, sprowadziłaby śmierć na moją nową rodzinę.

To prawda, że zabiła Wesa. Umarł tak młodo, kochał i był kochany. Jego śmierć zrodziła mnóstwo bólu. Potrafiłam zrozumieć sens ludzkiego poczucia sprawiedliwości, które nakazywało odebrać jej życie.

To prawda, że pragnęłam jej śmierci.

– Wanda? Wanda?

Jamie potrząsnął mnie za ramię. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś wypowiedział moje imię. Może nawet wiele razy.

– Wando? – powtórzył Jeb.

Podniosłam wzrok. Stał nade mną z tą swoją chłodną twarzą pokerzysty. Była to maska oznaczająca, że w istocie targają nim silne emocje.

– Chłopcy chcą wiedzieć, czy masz jakieś pytania do Łowczyni. Dotknęłam czoła, próbując odgonić kłębiące mi się w głowie obrazy.

– A jeśli nie mam?

– Chcieliby skończyć z pełnieniem straży. To trudne dni. Woleliby teraz być z innymi.

Kiwnęłam głową.

– Dobrze. W takim razie chyba lepiej… od razu pójdę się z nią zobaczyć. – Oparłam się ręką o ścianę i wstałam z miejsca. Dłonie mi się trzęsły, więc zacisnęłam je w pięści.

Nie masz żadnych pytań.

Coś wymyślę.

Po co odwlekać to co nieuniknione?

Nie mam pojęcia.

Próbujesz ją ratować, oskarżyła mnie Melanie oburzonym tonem.

Przecież się nie da.

To prawda. Poza tym sama chcesz, żeby zginęła. Więc pozwól im ją zastrzelić.

Drgnęłam.

– Wszystko w porządku?

Kiwnęłam głową, bojąc się odezwać na głos.

– Nie musisz – powiedział Jeb, bacznie mi się przyglądając.

– Nic mi nie jest – odszepnęłam.

Jamie złapał mnie mocno za rękę, ale mu się wyrwałam.

– Zostań tu. Jamie.

– Pójdę z tobą.

– Wybij to sobie z głowy. – Tym razem mój glos zabrzmiał bardziej stanowczo.

Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy, aż w końcu wygrałam. Wysunął zadziornie podbródek, ale usiadł z powrotem, opierając się o ścianę.

Również Ian sprawiał wrażenie, jakby wybierał się tam ze mną, ale usidliłam go jednym krótkim spojrzeniem. Jared patrzył, jak odchodzę, z nieprzeniknioną miną.

– Niezłe z niej ziółko – powiedział mi Jeb ściszonym głosem, gdy szliśmy w kierunku celi. – Lubi dokazywać, nie to co ty. Ciągle się czegoś domaga – jedzenia, wody, poduszek… No i bez przerwy się odgraża. „Łowcy was znajdą!” i takie tam. Szczególnie Brandt ciężko to znosi. Można powiedzieć, że wystawiła jego cierpliwość na poważną próbę.

Potaknęłam głową. Ani trochę mnie to nie dziwiło.

– Ale nie próbowała uciekać. Dużo gada, ale nic nie robi. Na widok uniesionej lufy od razu spuszcza z tonu.

Wzdrygnęłam się.

– Jak na mój rozum, bardzo nie chce się rozstawać z życiem – wymamrotał pod nosem.

– Jesteś pewny, że to… dla niej najbezpieczniejsze miejsce? – zapytałam, spoglądając w głąb czarnego, krętego tunelu.

Jeb zachichotał.

– Ty nie znalazłaś wyjścia – przypomniał mi. – Czasem najlepiej schować coś na wierzchu.

– Ma więcej determinacji niż ja wtedy – odparłam beznamiętnie. Byliśmy już prawie na miejscu. Tunel zakręcał ostro na kształt litery V. Ileż razy pokonywałam ten zakręt w ten sam sposób, trzymając się po omacku wewnętrznej ściany. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by iść wzdłuż ściany zewnętrznej. Była nierówna, najeżona skałami, o które łatwo się było uderzyć lub przewrócić. Poza tym, idąc po mniejszym łuku, skracałam sobie drogę.

Kiedy się dowiedziałam, że owo V ma tak naprawdę kształt litery Y – to dwie odnogi innego tunelu, t e g o tunelu – poczułam się głupio. Jeb miał rację, czasem najmądrzej jest schować coś na wierzchu. Kiedy jeszcze chodziły mi po głowie tak desperackie pomysły jak próba ucieczki i snułam domysły, gdzie może się znajdować wyjście, ani przez chwilę nie brałam pod uwagę tego miejsca. Byłam przecież w więzieniu, w skalnej dziurze. Myślałam o niej jak o głębokiej, ciemnej studni.

Nawet Mel, na ogół przebieglejszej z nas dwóch, nie przyszło nigdy do głowy, że mogli mnie trzymać ledwie kilka kroków od wyjścia.

Nie było to jedyne wyjście. Drugie było jednak tak małe i ciasne, że wymagało czołgania się. Nie zauważyłam go, ponieważ za pierwszym razem weszłam do jaskiń wyprostowana, więc rozglądałam się za dużym korytarzem. Poza tym nigdy nie poznałam zbyt dobrze okolic szpitala; od początku unikałam tego miejsca.

Rozmyślania przerwał mi znajomy głos – choć zarazem jakby z innego życia.

– Ciekawe, że jeszcze nie pomarliście, jedząc takie świństwa. Fu.

Usłyszałam odgłos plastiku uderzającego o skałę.

Mijaliśmy ostatni zakręt, w oddali pokazało się już niebieskie światło lampy.

– Nie wiedziałam, że ludzie mają dość cierpliwości, żeby zagłodzić więźnia na śmierć. Jak na tak krótkowzroczne istoty to doprawdy złożony plan.

Jeb zachichotał.

– Naprawdę podziwiam chłopców. To niesamowite, że tak długo wytrzymali.

Wyszliśmy na ostatnią prostą tunelu. Brandt i Aaron siedzieli na podłodze z bronią w pogotowiu, jak najdalej od przeciwległego końca korytarza, gdzie dreptała w tę i we w tę Łowczyni. Obydwaj odetchnęli z ulgą na nasz widok.

– Nareszcie – mruknął Brandt. Na jego skamieniałej twarzy malował się smutek.

Łowczyni przystanęła.

Zaskoczyło mnie, jak dobre zapewniono jej warunki.

Zamiast leżeć w ciasnej grocie na końcu tunelu, cieszyła się względną swobodą, mogła spacerować w tę i z powrotem wszerz korytarza. Na podłodze leżała mata oraz poduszka. Mniej więcej w połowie pomieszczenia ujrzałam plastikową tacę opartą o ścianę, obok leżały rozsypane korzonki oraz miseczka, a nieopodal – odrobina rozlanej zupy. To tłumaczyło hałas sprzed kilku sekund – Łowczyni rzuciła jedzeniem. Wyglądało jednak na to, że wcześniej zdążyła większość zjeść.