Patrzyłam ze zdziwieniem na te względnie komfortowe warunki i po czułam dziwny ból w żołądku.
Czy my kogoś zabiłyśmy? – żachnęła się cicho Melanie. Ona również poczuła się dotknięta.
– Chcesz z nią pogadać? – zapytał Brandt i znowu dopadł mnie ten sam ból. Czy Brandt kiedykolwiek powiedział o mnie „ona“? Nie dziwiło mnie, że Jeb traktuje Łowczynię jak kobietę, ale pozostali?
– Tak – szepnęłam.
– Uważaj na nią – ostrzegł mnie Aaron. – Ma niezły temperamencik.
Kiwnęłam głową.
Żaden z nich nie ruszył się z miejsca. Sama ruszyłam w stronę Łowczyni.
Trudno mi było podnieść wzrok, popatrzeć w oczy, których spojrzenie czułam na twarzy niczym dotyk zimnych palców.
Łowczyni wlepiła we mnie wzrok, a usta wykrzywił jej szyderczy uśmiech. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego wyrazu twarzy u duszy.
– No witaj, M e l a n i e – odezwała się drwiącym głosem. – Czemu tak późno mnie odwiedzasz?
Nic nie odpowiedziałam. Podeszłam do niej wolno, wmawiając sobie, że to nie moja nienawiść we mnie pulsuje.
– Czy twoi przyjaciele myślą, że coś ci powiem? Że zdradzę ci wszystkie sekrety tylko dlatego, że nosisz w głowie zakneblowaną i ogłupiałą duszę, która błyszczy ci w oczach? – Zaśmiała się nieprzyjemnie.
Zatrzymałam się dwa kroki od niej. Wszystkie mięśnie napięły mi się, gotowe do ucieczki. Nie potrafiłam ich rozluźnić, mimo że Łowczyni nie wykonywała żadnych agresywnych gestów. Czułam się inaczej niż w czasie spotkania z Łowcą na autostradzie – nie tak bezpiecznie jak wśród innych, serdeczniejszych dusz. Znowu ogarnęła mnie dziwna pewność, że Łowczyni mnie przeżyje.
Nie bądź śmieszna. Zadaj swoje pytania. Masz już jakieś?
– A więc czego chcesz? Może chciałaś mnie zabić osobiście? Co, Melanie? – syknęła Łowczyni.
– Mówią tu na mnie Wanda – odparłam.
Poruszyła się lekko, kiedy przemówiłam. Cichy, spokojny głos przestraszył ją bardziej niż krzyk, którego się spodziewała.
Gdy tak wpatrywała się we mnie wytrzeszczonymi oczami, przyjrzałam się wnikliwie jej twarzy. Była brudna, umazana fioletowym pyłem i zaschniętym potem. Poza tym jednak nie było na niej żadnych śladów. To także mnie zabolało.
– Wanda – powtórzyła obojętnym tonem. – No, na co czekasz? Nie dostałaś pozwolenia? Zamierzałaś użyć gołych pięści czy mojego pistoletu?
– Nie przyszłam tu, żeby cię zabić.
Uśmiechnęła się cierpko.
– A po co? Żeby mnie przesłuchać? A gdzie twoje narzędzia tortur, człowieku?
Wzdrygnęłam się.
– Nie zrobię ci krzywdy.
Przez twarz przemknął jej cień niepewności, szybko jednak zniknął pod maską drwiącego uśmiechu.
– W takim razie po co mnie tu trzymają? Może myślą, że można mnie udomowić, zrobić ze mnie potulne zwierzątko, tak jak z Wagabundy?
– Nie. Po prostu… nie chcieli cię zabijać, nie… pytając mnie o zdanie. W razie gdybym chciała najpierw z tobą porozmawiać.
Opuściła nieco powieki, chowając wytrzeszczone oczy.
– Masz mi coś do powiedzenia?
Przełknęłam ślinę.
– Zastanawiałam się… – Miałam tylko jedno pytanie, to, na które sama nie umiałam znaleźć odpowiedzi. – Dlaczego? Dlaczego nie pogodziłaś się z moją śmiercią, tak jak inni? Dlaczego tak ci zależało, żeby mnie wytropić? Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Chciałam tylko… pójść własną drogą.
Wspięła się na palcach, nachylając twarz ku mnie. Ktoś za mną się poruszył, ale nie usłyszałam nic więcej – wszystko zagłuszył jej krzyk.
– Bo miałam r a c j ę! – wrzasnęła. – Mało tego! P o p a t r z na nich! To gniazdo zaczajonych morderców! Jest tak, jak sądziłam, tylko jeszcze gorzej! W i e d z i a ł a m, że tu z nimi jesteś. Że jesteś jedną z nich. O s t r z e g a ł a m ich! O s t r z e g a ł a m!
Zamilkła, zdyszana, i zrobiła krok do tyłu, spoglądając mi przez ramię. Nie obejrzałam się, żeby sprawdzić, co tam zobaczyła. Przypomniałam sobie tylko słowa Jeba: „Na widok uniesionej lufy od razu spuszcza z tonu”. Przez chwilę przyglądałam się jej twarzy. Dyszała coraz ciszej.
– Ale cię nie posłuchali. Więc sama po nas przyjechałaś.
Łowczyni milczała. Zrobiła kolejny krok do tyłu, widziałam, że się waha.
Przez sekundę sprawiała wrażenie dziwnie bezbronnej, jak gdyby moje słowa pozbawiły ją tarczy, za którą się chowała.
– Będą cię szukać, ale tak naprawdę ani przez chwilę ci nie wierzyli, prawda? – dodałam, patrząc jej w oczy. Zdawały się potwierdzać każde słowo. Poczułam się dużo pewniej. – Więc nie będą szukać nikogo więcej. Stwierdzą w końcu, że przepadłaś bez śladu, i dadzą sobie spokój. My będziemy ostrożni, jak zawsze. Nie znajdą nas.
Po raz pierwszy ujrzałam w jej oczach prawdziwy strach. Przerażającą dla niej świadomość, że mam rację. Czułam się lepiej na myśl o moim ludzkim gnieździe, o mojej nowej rodzinie. Wiedziałam, że się nie mylę. Nic im nie groziło. Ale z jakiegoś powodu nie czułam się ani trochę lepiej, myśląc o sobie.
Nie miałam więcej pytań do Łowczyni. Byłam świadoma, że kiedy sobie pójdę, ona zginie. Czy poczekają, aż odejdę dość daleko, by nie słyszeć strzału? Czy w ogóle było gdzieś w jaskiniach miejsce wystarczająco odległe?
Patrzyłam na jej gniewną, zlęknioną twarz i czułam, jak bardzo jej nienawidzę. Jak bardzo nie chcę jej nigdy więcej oglądać, ani w tym życiu, ani w żadnym innym.
I ta nienawiść sprawiała, że nie mogłam dopuścić do wykonania wyroku.
– Nie wiem, jak cię uratować – szepnęłam na tyle cicho, by nikt poza nią nie słyszał. Dlaczego miałam nieodparte wrażenie, że kłamię? – Nic mi nie przychodzi do głowy.
– Czemu miałoby ci na tym zależeć? Jesteś jedną z nich! – Ale w jej oczach pojawiła się iskierka nadziei. Jeb miał rację. Może i robiła dużo hałasu, może rzucała pogróżkami… Ale bardzo chciała żyć.
Potaknęłam głową w odpowiedzi na to oskarżenie, nieco machinalnie, gdyż intensywnie myślałam.
– Ale wciąż sobą – wymamrotałam. – Nie chcę… Nie chcę…
Jak skończyć to zdanie? Nie chciałam… żeby Łowczyni umarła? Nie. To nie była prawda.
Nie chciałam… jej nienawidzić? Nienawidzić tak bardzo, że pragnęłam jej śmierci. Nie chciałam, żeby zginęła znienawidzona przeze mnie. Zupełnie jakby miała umrzeć z p o w o d u mojej nienawiści.
Jeżeli rzeczywiście nie chciałam, żeby ją zabito, czy byłam w stanie znaleźć dla niej ratunek? Czy to moja nienawiść mi na to nie pozwalała? Czy będę odpowiedzialna za jej śmierć?
Czyś ty oszalała? – zaprotestowała Melanie.
Zabiła mojego przyjaciela, zastrzeliła go na pustyni, złamała serce Lily. Naraziła moją rodzinę na niebezpieczeństwo. Dopóki żyła, stanowiła dla nich zagrożenie. Dla Iana, Jamiego, Jareda. Zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, żeby ich uśmiercić.
No właśnie. Melanie pochwalała ten tok rozumowania.
Ale jeżeli mogę ją uratować, a tego nie zrobię… to kim ja jestem?
Musisz myśleć praktycznie, Wando. To wojna. Po czyjej jesteś stronie?
Dobrze wiesz.
Wiem. A ty wiesz, kim jesteś.
Ale… może nie muszę wybierać? Może mogę uratować jej życie i jednocześnie zapewnić nam wszystkim bezpieczeństwo?
Nagle ujrzałam rozwiązanie, w którego istnienie tak bardzo nie chciałam wierzyć. Przez żołądek przetoczyła mi się potężna fala mdłości.