Nie widzę innego wyjścia, Mel. Dziwię się, że nie zrozumiałam tego wcześniej. Teraz to się wydaje takie oczywiste. Oczywiście, że muszę odejść. Oczywiście, że muszę ci oddać ciebie. Już wcześniej wiedziałam, że my, dusze, popełniłyśmy błąd, przybywając na Ziemię. Pozostaje mi uczynić jedyną słuszną rzecz, czyli odejść. Przetrwaliście już beze mnie, uda wam się i tym razem. Wiele się ode mnie dowiedziałaś o duszach – będziesz im pomagać. Nie rozumiesz? To jest szczęśliwe zakończenie. Oni wszyscy chcą, żeby ta historia właśnie tak się zakończyła. Mogę im dać nadzieję. Mogę im dać… może nie bezpieczną przyszłość. Może nie tyle. Ale chcę im dać wszystko, co mogę.
Nie, Wando, nie.
Płakała, nie mogła się już wysłowić. Byłam wzruszona, łzy napłynęły mi do oczu. Nie miałam pojęcia, że tak jej na mnie zależy. Prawie tak bardzo jak mnie na niej. Do tej pory nie rozumiałam, że się kochamy.
Nawet gdyby Jared nigdy mnie o to nie poprosił, nawet gdyby nie istniał… Prędzej czy później ta droga i tak by mi się ukazała i nie mogłabym wybrać innej. Tak bardzo kochałam Mel.
Przewróciłam się na plecy i zaczęłam przyglądać się sobie w świetle gwiazd.
Ręce miałam brudne i podrapane, ale wiedziałam, że pod spodem są piękne, brązowawe. Skóra wyglądała ładnie nawet w bladym świetle nocy. Paznokcie, choć obgryzione, wciąż prezentowały się zdrowo, były gładkie, z małymi białymi półksiężycami u podstawy. Zatrzepotałam palcami obserwując płynny ruch mięśni i kości. Uniosłam dłoń wyżej i patrzyłam, jak ich ciemne sylwetki tańczą na tle gwiazd.
Przesunęłam nimi po włosach. Sięgały mi już prawie do ramion. Mel będzie z nich zadowolona. Po kilku tygodniach używania w motelowych pokojach szamponów i odżywek odzyskały miękkość i blask.
Rozciągnęłam ręce najdalej, jak mogłam, aż strzeliły mi stawy. Czułam siłę w ramionach. Można było się nimi wspiąć na skalną półkę, nosić duże ciężary, orać pole. Zarazem jednak były delikatne. Można było w nich trzymać dziecko, pocieszyć przyjaciela, można było nimi kochać… ale nie mnie to było pisane.
Wzięłam głęboki oddech. Łzy wylały mi z kącików oczu, pociekły po skroniach i we włosy.
Napięłam mięśnie nóg, poczułam drzemiącą w nich moc i prędkość. Miałam ochotę biec, zapragnęłam zaleźć się na otwartym polu, by móc się przekonać, jaka jestem szybka. Biegłabym po nim boso i czułabym ziemię pod stopami. Wiatr rozwiewałby mi włosy. Padałoby i w powietrzu unosiłby się zapach deszczu.
Powoli zginałam i prostowałam stopę w rytmie oddechu. Raz, dwa. Raz, dwa. Przyjemnie.
Powiodłam po twarzy opuszkami palców. Czułam ich ciepło na gładkiej, ślicznej skórze. Cieszyło mnie, że oddam Melanie taką samą twarz, jaką dostałam. Zamknęłam oczy i delikatnie przesunęłam palcami po powiekach.
Żyłam w tylu różnych ciałach, ale nigdy żadnego tak bardzo nie kochałam. Nigdy żadnego tak nie pragnęłam. Ale, o ironio, właśnie tego jednego musiałam się zrzec.
Zaśmiałam się na tę myśl i natychmiast skupiłam na powietrzu wyskakującym z piersi. Śmiech był jak świeży powiew wiatru – oczyszczał i ożywiał ciało. Czy inne gatunki miały równie proste lekarstwo na wszystko? Nie przypominałam sobie niczego podobnego.
Dotknęłam ust, przywołując wspomnienie pocałunków Jareda i Iana. Nie każdemu dane było pocałować tyle pięknych ciał. Nawet przez ten krótki czas dostałam od życia bardzo wiele.
Tylko dlaczego było takie krótkie! Trwało może rok, nie byłam pewna. Jedno okrążenie błękitno-zielonej planety wokół niepozornej żółtej gwiazdy. To zdecydowanie najkrótsze ze wszystkich moich żyć.
Najkrótsze, najważniejsze, najbardziej rozdzierające. Życie, które pomogło mi zrozumieć, kim jestem. Życie, które związało mnie na dobre z jedną gwiazdą, jedną planetą, jedną obcą rodziną.
Nie, szepnęła Mel. Zastanów się dłużej.
Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało, odszepnęłam.
Ale teraz wiedziałam już dokładnie, ile czasu mi zostało. Nie mogłam żądać więcej. Mój czas dobiegł końca.
Zresztą nie chciałam żądać więcej. W ostatnich chwilach, jakie mi zostały, musiałam uczynić jedyną słuszną rzecz, być wierna sobie.
Wstałam z westchnieniem, które zdawało się brać początek w dłoniach i podeszwach stóp.
Wiedziałam, że Aaron i Brandt nie będą czekali w nieskończoność. Poza tym miałam teraz parę ważnych pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Tym razem ich adresatem był Doktor.
Wszyscy w jaskiniach mieli smutne, spuszczone spojrzenia. Nietrudno było przemykać między nimi, nie zwracając na siebie uwagi. Nikogo nie obchodziło, co robię ani dokąd idę, może z wyjątkiem Jeba, Brandta i Aarona, lecz ci byli gdzie indziej.
Nie miałam otwartego, deszczowego pola, ale wykorzystałam długi południowy tunel. W ciemnościach nie mogłam wprawdzie zbytnio się rozpędzać, ale przez cały czas biegłam równym truchtem. Czułam się dobrze z rozgrzanymi mięśniami.
Spodziewałam się zastać Doktora w szpitalu, ale gdybym go tam nie znalazła, byłam gotowa poczekać. Powinien być sam. Biedny Doktor.
Odkąd uratowaliśmy Jamiemu życie, spędzał noce samotnie w szpitalu. Sharon zabrała swoje rzeczy i wyprowadziła się do matki, a Doktor nie chciał sypiać sam w opustoszałym pokoju.
Jak wiele nienawiści miała w sobie Sharon. Wolała zniszczyć własne i cudze szczęście, niż wybaczyć Doktorowi, że pomógł mi uleczyć Jamiego.
Ostatnimi czasy Sharon i Maggie był prawie całkiem nieobecne. Ignorowały wszystkich tak, jak kiedyś tylko mnie. Byłam ciekawa, czy to minie wraz z moim zniknięciem, czy też obie tak się zapiekły, że nic już tego nie zmieni.
Jak można było tak marnować życie?
Po raz pierwszy południowy tunel wydał mi się bardzo krótki. Myślałam, że jestem co najwyżej w połowie drogi, gdy nagle ukazała mi się na zakręcie szpitalna poświata. Doktor był u siebie.
Kiedy zbliżyłam się do wejścia, przestałam biec. Nie chciałam go przestraszyć, gotów był jeszcze pomyśleć, że coś się stało.
Mimo to mocno go zaskoczyłam, zjawiając się w drzwiach, lekko zdyszana.
Poderwał się znad biurka. Książka, którą czytał, wypadła mu z rąk.
– Wanda? Coś się stało?
– Nie, Doktorze – uspokoiłam go. – Wszystko w porządku.
– Jestem komuś potrzebny?
– Tylko mnie. – Uśmiechnęłam się słabo.
Minął biurko i podszedł do mnie. Oczy miał szeroko otwarte, zaciekawione. Stanął pół kroku przede mną i uniósł brew.
Jego pociągła twarz przybrała łagodny wyraz, nie było w niej nic niepokojącego. Nie chciało się wierzyć, że kiedyś miałam go za potwora.
– Jesteś słownym człowiekiem – zaczęłam.
Kiwnął głową i już miał coś odpowiedzieć, ale podniosłam szybko dłoń.
– Nikt nie wystawi tego na próbę bardziej niż ja za chwilę – ostrzegłam.
Patrzył na mnie niepewnym, lecz czujnym wzrokiem.
Wzięłam głęboki oddech. Czułam, jak powietrze powoli wypełnia mi płuca.
– Znam sekret, dla którego tyle razy zabijałeś. Wiem, jak wyjąć duszę z ciała, nie robiąc nikomu krzywdy. Oczywiście, że wiem. Wszystkie dusze wiedzą, jak to zrobić w razie nagłej potrzeby. Raz nawet sama wykonałam taki zabieg, gdy byłam Niedźwiedziem.
Patrzyłam na niego, czekając, aż coś powie. Potrzebował chwili, żeby to wszystko ogarnąć. Z każdą sekundą spoglądał na mnie coraz mniej spokojnym wzrokiem.
– Dlaczego mi to mówisz? – wydusił w końcu.
– Bo… chcę ci powiedzieć, jak to się robi. – Znowu podniosłam rękę. – Ale pod warunkiem, że dasz mi w zamian to, o co poproszę. Od razu cię ostrzegam, że to nie będzie dla ciebie łatwe. Dla mnie też nie jest.