Jego twarz przybrała bardziej stanowczy wyraz niż kiedykolwiek wcześniej.
– Mów, czego chcesz.
– Nie wolno ci będzie ich zabijać. Mówię o duszach, które wyjmiesz. Musisz mi dać słowo – obiecać, przyrzec, przysiąc – że dopilnujesz, by trafiły na inną planetę. Wiąże się z tym pewne ryzyko: będziesz potrzebował kapsuł hibernacyjnych i będziecie musieli podrzucać te dusze na statki międzyplanetarne. Musicie je wysyłać do innych światów. Nie będzie wam nic groziło z ich strony. Zanim dotrą na kolejną planetę, twoje wnuki poumierają ze starości.
Czy te warunki pomniejszały moją winę? Tylko jeżeli Doktorowi można było ufać.
Słuchał moich wyjaśnień i bardzo intensywnie myślał. Obserwowałam bacznie jego twarz, żeby wiedzieć, jak odbiera moją propozycję. Nie wyglądał na złego, ale spojrzenie miał nadal nerwowe.
– Nie chcesz, żebyśmy zabili Łowczynię? – domyślił się.
Nie odpowiedziałam na to pytanie. Nie zrozumiałby. Chciałam, żeby ją zabili. Na tym polegał cały problem. Ciągnęłam jednak dalej.
– Ona będzie pierwsza, to będzie próba. Chcę dopilnować, dopóki tu jestem, że dotrzymasz słowa. Sama oddzielę duszę od ciała. Kiedy już będzie bezpieczna, pokażę ci, jak to się robi.
– Na kim?
– Na porwanych duszach. Ale nie gwarantuję, że tych ludzi uda się odzyskać. Nie wiem, czy wymazane umysły wracają. Sprawdzimy to na Łowczyni.
Doktor zamrugał,
– Poczekaj. Co miałaś na myśli, mówiąc „dopóki tu jestem“?
Patrzyłam na niego, czekając, aż sam to pojmie, a on na mnie, zdezorientowany.
– Nie rozumiesz, co wam daję? – szepnęłam.
W końcu na jego twarzy odmalowało się zrozumienie.
Natychmiast ciągnęłam dalej, nie pozwalając mu nic powiedzieć.
– Jest coś jeszcze, o co chcę cię poprosić. Nie chcę… nie wyślecie mnie na inną planetę. To jest moja planeta, jak żadna inna. Ale też nie ma tu dla mnie miejsca. Więc… wiem, że to może… urazić niektórych. Jeżeli uważasz, że się nie zgodzą, nie mów im o tym. Okłam ich, jeśli będzie trzeba. Ale chciałabym zostać pochowana obok Walta i Wesa. Możesz to dla mnie zrobić? Nie zajmę dużo miejsca. – Znów uśmiechnęłam się słabo.
Nie! – zawodziła Melanie. Nie, nie, nie…
– Nie, Wando – sprzeciwił się Doktor. Był wstrząśnięty.
– Proszę cię – szepnęłam z grymasem bólu na twarzy, gdyż protesty Melanie stawały się coraz głośniejsze. – Nie sądzę, żeby Wes i Walt mieli coś przeciwko.
– Nie o tym mówię! Nie mogę cię zabić, Wando. Uch. Mam już dość śmierci, dość zabijania przyjaciół. – Głos przeszedł mu w szloch.
Położyłam dłoń na jego chudym ramieniu i energicznie go pogłaskałam.
– Ludzie umierają. Zdarza się. – Przypomniało mi się, że Kyle powiedział kiedyś coś podobnego. To zabawne, pomyślałam, że spośród wszystkich ludzi akurat jego zacytowałam dwukrotnie jednej nocy.
– A co z Jaredem i Jamiem? – zapytał Doktor zduszonym głosem.
– Będą mieli Melanie. Nic im się nie stanie.
– A Ian?
– Tak będzie dla niego lepiej – odparłam przez zęby.
Doktor potrząsnął głową, przetarł oczy.
– Muszę to przemyśleć, Wando.
– Nie mamy wiele czasu. Nie będą wstrzymywać egzekucji w nieskończoność.
– Nie o to mi chodzi. Do tej części umowy nie mam zastrzeżeń. Ale nie sądzę, bym mógł cię zabić.
– Wszystko albo nic. Doktorze. Musisz zdecydować. Teraz. I… – Uświadomiłam sobie, że mam jeszcze jeden warunek. – I nie wolno ci nikomu powiedzieć o drugiej części umowy. Nikomu. Takie są moje warunki, możesz je przyjąć lub odrzucić. Chcesz wiedzieć, jak wyjąć duszę z ciała?
Znowu potrząsnął głową.
– Daj mi się zastanowić.
– Znasz odpowiedź. Przecież właśnie tego próbowałeś się dowiedzieć.
Nie przestawał wolno potrząsać głową.
Zignorowałam ten gest – oboje wiedzieliśmy, że dokonał już wyboru.
– Zawołam Jareda – powiedziałam. – Zrobimy błyskawiczny wypad po kapsuły. Powstrzymaj resztę. Powiedz im… powiedz im prawdę. Że pomogę ci wyjąć Łowczynię z ciała.
Rozdział 51
Zastałam Jareda z Jamiem w naszym pokoju, czekających na mnie. Obaj mieli zatroskane twarze. Jared musiał rozmawiać z Jebem.
– Wszystko w porządku? – zapytał Jared, a Jamie zerwał się na równe nogi i objął mnie w pasie.
Nie bardzo wiedziałam, co odrzec. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
– Jared, musisz mi pomóc.
Ledwie skończyłam mówić, a już stał na nogach. Jamie odchylił się, żeby popatrzeć mi w twarz. Nie spojrzałam mu jednak w oczy. Nie miałam pewności, jak dużo jestem w stanie znieść.
– O co chodzi? – zapytał Jared.
– Robię szybki wypad. Przyda mi się… twoja siła.
– Czego potrzebujemy? – Miał skupiony wyraz twarzy, jakby gotowy był natychmiast wyruszyć.
– Wyjaśnię ci po drodze. Musimy się spieszyć.
– Mogę jechać z wami?
– Nie! – odparliśmy naraz Jared i ja.
Jamie zmarszczył brwi, puścił mnie, usiadł gwałtownie na materacu i skrzyżował nogi, chowając obrażoną twarz w dłoniach. Od razu wyszłam z pokoju, nie spoglądając na niego wprost. I tak już walczyłam z pokusą, by przy nim usiąść, uściskać go i zapomnieć o wszystkim.
Szłam z powrotem południowym tunelem, Jared tuż za mną.
– Dlaczego tędy? – zapytał.
– Bo… – Wiedziałam, że przejrzy mój blef. – Nie chcę na nikogo wpaść. A szczególnie na Jeba, Aarona i Brandta.
– Dlaczego?
– Nie chcę się przed nimi tłumaczyć. Jeszcze nie teraz.
Milczał, próbując zrozumieć sens moich słów. Zmieniłam temat.
– Wiesz, gdzie jest Lily? Chyba nie powinna być sama. Wygląda na…
– Ian jest przy niej.
– O, jak dobrze.
Wiedziałam, że Ian się nią zaopiekuje – właśnie kogoś takiego teraz potrzebowała. Kto zaopiekuje się Ianem, gdy?… Potrząsnęłam głową, próbując pozbyć się tej myśli.
– Czego tak pilnie potrzebujemy? – zapytał Jared.
Wzięłam głęboki oddech.
– Kapsuł.
W tunelu było zupełnie ciemno. Nie widziałam jego twarzy. Nie zwalniał kroku, ale przez kolejne kilka minut w ogóle się nie odezwał. Kiedy w końcu przemówił, zrozumiałam, że skupia się bez reszty na zadaniu – powściąga ciekawość do czasu starannego zaplanowania wyprawy.
– Gdzie można je zdobyć?
– Puste zbiorniki są wystawiane na zewnątrz szpitali. Mniej dusz odlatuje, niż przylatuje, dlatego na pewno mają ich więcej, niż potrzebują. Będą stały niestrzeżone, nikt nie zauważy zniknięcia kilku.
– Jesteś pewna? Skąd masz te informacje?
– Widziałam je w Chicago, całe stosy. Nawet ta mała przychodnia w Tucson miała ich trochę, stały w skrzyniach obok magazynów.
– Skoro były w skrzyniach, skąd wiesz, że…
– Jeszcze nie zauważyłeś, że lubimy wszystko czytelnie oznaczać?
– To nie tak, że ci nie wierzę – odparł. – Po prostu chcę mieć pewność, że dobrze to przemyślałaś.
– Jego słowa zabrzmiały dwuznacznie.
– Owszem.
– No to nie ma na co czekać.
Doktora nie było w szpitalu – widocznie rozmawiał już z Jebem, skoro nie minęliśmy go w tunelu. Musiał wyjść zaraz po mnie. Ciekawiło mnie, jak reszta przyjęła wieści. Miałam nadzieję, że nie są na tyle nierozważni, by omawiać tę sprawę w obecności Łowczyni. Czy rozgniotłaby mózg żywiciela, gdyby domyśliła się moich zamiarów? Czy uznałaby je za ostateczną zdradę? Za bezwarunkową uległość wobec ludzi?