Выбрать главу

– Dzięki.

Wyjęłam pojedynczy kwadratowy płatek, po czym oddałam mu resztę.

Wcale nie miałam ochoty dotykać Łowczyni, ale przemogłam się i sprawnymi, zdecydowanymi ruchami rozchyliłam jej szczękę, po czym położyłam lekarstwo na języku. Miała małą twarz – moje ręce wydawały się przy niej duże. Jej niewielkie gabaryty zawsze mnie odrzucały – zupełnie nie pasowały do charakteru.

Zamknęłam jej szczękę. Miała wilgotno w ustach, lekarstwo powinno się szybko rozpuścić.

– Jared, możesz ją obrócić na brzuch? – poprosiłam.

Wykonał moje polecenie – i tym razem bardzo delikatnie. Wtedy zabłysła gazowa lampa. W grocie zrobiło się nagle jasno, prawie jak za dnia. Spojrzałam odruchowo w górę i zobaczyłam, że Doktor załatał dziury w suficie brezentem, żeby światło nie wydostawało się na zewnątrz. Sporo się napracował w czasie naszej nieobecności.

Było cicho. Słyszałam miarowe wdechy i wydechy Łowczyni. Słyszałam też szybsze, bardziej nerwowe oddechy zgromadzonych. Ktoś przestąpił z nogi na nogę i piasek pod butem zazgrzytał o skałę. Dosłownie czułam na skórze ciężar ich spojrzeń.

Przełknęłam ślinę, żeby mój glos brzmiał normalnie

– Doktorze, potrzebuję Zdrowego Ciała, Czystej Rany, Czystego Serca, Zrostu i Gładkiej Skóry.

– Są tutaj.

Odgarnęłam szorstkie włosy Łowczyni, odsłaniając malutką różową bliznę u podstawy czaszki. Wahałam się przez chwilę, zapatrzona w oliwkową skórę.

– Doktorze, mógłbyś zrobić nacięcie? Ja… nie chcę.

– Nic ma sprawy.

Stanął po drugiej stronie łóżka. Widziałam tylko jego dłonie. Obok ramienia Łowczyni ustawił rząd białych pojemników. Skalpel zabłysł w mocnym świetle lampy, święcąc mi po twarzy.

– Przytrzymaj jej włosy.

Użyłam obu rąk, by starannie odsłonić kark.

– Denerwuje mnie, że nie mogę zdezynfekować rąk – wymamrotał do siebie Doktor. Widać było, że czuje się nieprzygotowany.

– Na szczęście to nie jest konieczne. Mamy Oczyszczacz.

– Wiem. – Westchnął. Tak naprawdę chodziło mu o pewien rytuał i związany z nim komfort psychiczny.

– Ile potrzebujesz miejsca? – zapytał, zatrzymując czubek ostrza dwa centymetry nad skórą.

Czułam za sobą ciepło pozostałych – zbliżyli się nieco, by mieć lepszy widok, ale uważali, żeby mnie nie dotknąć.

– Wystarczy na długość blizny.

Miał co do tego wątpliwości.

– Na pewno?

– Tak. Aha, czekaj!

Doktor cofnął dłoń.

Uświadomiłam sobie, że robię wszystko w odwrotnej kolejności. Nie byłam Uzdrowicielką. Nie miałam odpowiedniego przygotowania. Ręce mi się trzęsły. Nie mogłam oderwać spojrzenia od ciała Łowczyni.

– Jared, możesz mi podać jedną kapsułę?

– Jasne.

Słyszałam, jak odchodzi na kilka kroków; potem rozległ się głuchy, metaliczny odgłos uderzających o siebie zbiorników.

– Co dalej?

– Na górze jest okrągły przycisk. Wciśnij go.

Po włączeniu kapsuła zaczęła wydawać cichy szum. Zgromadzeni zamruczeli coś i odsunęli się, szurając nogami.

– Dobra, z boku powinien być przełącznik… właściwie to gałka. Masz ją?

– Tak.

– Przekręć ją do oporu.

– Zrobione.

– Na jaki kolor świeci się lampka na pokrywie?

– Na… właśnie przechodzi z fioletowego w… jasnoniebieski. Błękitny.

Wzięłam głęboki oddech. Przynajmniej kapsuły działały.

– Świetnie. Otwórz i czekaj.

– Jak?

– Pod krawędzią pokrywy jest zatrzask.

– Mam go. – Usłyszałam szczęk zatrzasku, a po chwili furkot urządzenia.

– Brr, zimne!

– O to nam chyba chodzi.

– Jak to działa? Jakie ma zasilanie?

Westchnęłam.

– Wiedziałam takie rzeczy, kiedy byłam Pająkiem. Teraz ich nie rozumiem. Doktorze, możesz kontynuować. Jestem gotowa.

– No to do dzieła – szepnął Doktor i zręcznie, niemal z wdziękiem, przesunął ostrzem skalpela po skórze. Krew zaczęła spływać po szyi i zbierać się na podłożonym zawczasu przez Doktora ręczniku.

– Ciut głębiej. Jeszcze kawałeczek…

– Tak, widzę. – Doktor był podekscytowany, oddychał szybko.

Wśród czerwieni krwi błysnęło srebro.

– Tak jest dobrze. Teraz ty potrzymaj włosy.

Doktor szybko i płynnie zamienił się ze mną miejscami. Znał się na swoim Powołaniu. Byłby dobrym Uzdrowicielem.

Nie musiałam taić przed nim żadnych ruchów. Były zbyt subtelne, żeby mógł cokolwiek zobaczyć. Musiał to ode mnie usłyszeć.

Przesunęłam palcem wzdłuż tylnej krawędzi srebrzystej istoty, stopniowo wsuwając palec w ciepłą ranę. Wyczułam naprężone przednie wici, naciągnięte niczym struny harfy, sięgające gdzieś w dalekie zakamarki głowy.

Przełożyłam palec spodem na drugą stronę ciała i powiodłam nim wzdłuż drugiego rzędu wici, sztywnych i gęstych jak włosie szczotki.

Dotykałam ostrożnie kolejnych spojeń owych twardych anten – malutkich stawów, nie większych niż główka szpilki. Zatrzymałam palec mniej więcej w jednej trzeciej drogi. Mogłam je liczyć, ale to zajęłoby mi dużo czasu. Szukałam dwieście siedemnastego połączenia, lecz można je było znaleźć inaczej. Niewielkie zgrubienie czyniło je nieco większym od pozostałych – bliżej mu było do drobnej perły niż główki szpilki. Wyczulam koniuszkiem palca jego gładką powierzchnię.

Nacisnęłam je leciutko, delikatnie masując. Wśród dusz można było coś zdziałać tylko dobrocią. Nigdy przemocą.

– Rozluźnij się – szepnęłam.

I dusza posłuchała, choć nie mogła mnie słyszeć. Twarde jak struny wici zaczęły wiotczeć i cofać się. Czułam, jak ślizgają mi się po skórze, jak dusza lekko pęcznieje. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko, serce zdążyło mi zabić kilka razy. Wstrzymałam oddech, dopóki nie poczułam, że dusza zaczyna falować. Próbowała się wydostać.

Pozwoliłam jej trochę się wysunąć, po czym delikatnie objęłam małe, wrażliwe ciało palcami. Uniosłam je, srebrzyste i lśniące, całe we krwi, która jednak bardzo szybko spłynęła po gładkiej powłoce, i przytuliłam w dłoni.

Była piękna. Dusza, której imienia nigdy nie poznałam, kłębiła się mojej dłoni niczym srebrna fala… cudowna upierzona wstęga. Nie mogłam nienawidzić Łowczyni w tej postaci. Czułam, jak wypełnia mnie uczucie niemalże matczynej miłości.

– Śpij spokojnie, maleństwo – szepnęłam.

Zwróciłam się w stronę cichego szumu dobiegającego z kapsuły. Jared stał tuż obok mnie, trzymając ją nisko i pod kątem, tak bym mogła z łatwością wsadzić duszę do mroźnego powietrza, którym zionął otwór. Wsunęłam ją do środka, po czym starannie zamknęłam pokrywę.

Wolnym, delikatnym ruchem wzięłam zbiornik od Jareda, obróciłam go ostrożnie do pionu i przytuliłam do piersi. Z wierzchu był równie ciepły jak powietrze w pomieszczeniu. Trzymałam go przy sobie jak troskliwa matka.

Spojrzałam na leżące na stole ciało nieznajomej. Doktor posypywał już zasklepioną ranę Gładką Skórą. Stanowiliśmy sprawny duet: ja zajmowałam się duszą, on – ciałem. Nikogo nie zaniedbywaliśmy.

Doktor poniósł na mnie wzrok. Z oczu bił mu podziw.

– Niesamowite – powiedział cicho. – To było coś niezwykłego.

– Dobra robota – odszepnęłam.

– Jak myślisz, kiedy się obudzi?

– To zależy, ile się nawdychała chloroformu.

– Niedużo.

– I czy w ogóle tam jest. Czas pokaże.

Zanim zdążyłam o to poprosić, Jared delikatnie podniósł bezimieną kobietę z łóżka, obrócił na plecy i położył na innym, czystszym posłaniu. Tym razem jednak czułość jego ruchów mnie nie wzruszyła. Była to czułość wobec człowieka, wobec Melanie…