Выбрать главу

Palce kobiety drgnęły mi w dłoni.

Zaskoczyła mnie – myślami byłam daleko stąd, zaczynałam znowu pogrążać się w melancholii, która ostatnimi czasy wszędzie mi towarzyszyła.

Spuściłam na nią wzrok i nie zauważyłam żadnej zmiany – dłoń była wciąż bezwładna, twarz pozbawiona wyrazu. Może to sobie uroiłam?

– Powiedziałam coś ciekawego? O czym to ja mówiłam? – Zaczęłam się zastanawiać, nie odrywając wzroku od jej twarzy. – O deszczu? O zmianach? Przed tobą wiele zmian, co? No, ale najpierw musisz się obudzić.

Jej dłoń leżała nieruchomo, twarz ani drgnęła.

– A więc nie obchodzą cię zmiany. Nie żebym miała ci to za złe. Ja też nie chcę zmiany. Jesteś taka jak ja? Chciałabyś, żeby lato trwało wiecznie?

Gdybym nie przyglądała się bacznie jej twarzy, pewnie nie dostrzegłabym nikłego drgnienia powiek.

– Lubisz lato? – zapytałam z nadzieją w głosie. Ruszyła nieznacznie ustami.

– Lato?

Drgnęła jej ręka.

– Tak masz na imię! Summer? Summer? Ładnie.

Dłoń zacisnęła jej się w pięść, usta rozchyliły.

– Wróć do nas, Summer. Wiem, że potrafisz. Summer? Słuchaj mnie, Summer. Otwórz oczy, Summer.

Zamrugała gwałtownie.

– Doktorze! – zawołałam przez ramię. – Wstawaj!

– Hm?

– Chyba dochodzi do siebie! – Zwróciłam się z powrotem ku niej. – Tak trzymaj, Summer. Potrafisz. Wiem, że nie jest łatwo. Summer, Summer, Summer. Otwórz oczy.

Na jej twarzy pojawił się grymas – czyżby ją coś bolało?

– Doktorze, Bezból. Szybko.

Kobieta ścisnęła mi dłoń i otworzyła oczy. W pierwszej chwili nie skupiły się na niczym, tylko błądziły po jasnej grocie. Domyślałam się, jakim zaskoczeniem musi dla niej być ten dziwny widok.

– Nic ci nie będzie, Summer. Wszystko będzie dobrze. Słyszysz mnie, Summer?

Przeniosła wzrok z powrotem na mnie, patrzyłam, jak zwężają jej się źrenice. Przyglądała mi się przez chwilę, powoli chłonąc obraz mojej twarzy. Potem wzdrygnęła się gwałtownie i obróciła, chcąc uciekać. Z jej ust wydobył się niski, zachrypły okrzyk trwogi.

– Nie, nie, nie! – krzyczała. – Tylko nie znowu.

– Doktorze!

Stał już po drugiej stronie łóżka, tak jak wcześniej w trakcie operacji.

– Proszę się nie bać – uspokajał. – Nikt pani tutaj nie skrzywdzi. Kobieta zacisnęła mocno powieki i przylgnęła panicznie do cienkiego materaca.

– Chyba na imię jej Summer.

Posłała mi nerwowe spojrzenie i skrzywiła twarz.

– Wando, oczy – szepnął Doktor.

Mrugnęłam i uprzytomniłam sobie, że promienie słońca padają mi na twarz.

– Ach. – Puściłam dłoń kobiety.

– Proszę, nie – błagała. – Tylko nie to.

– Cii – szepnął Doktor. – Summer? Mówią mi Doktor. Nikt nie zrobi pani krzywdy. Jest pani bezpieczna.

Odsunęłam się trochę od łóżka i schowałam twarz w cieniu.

– Ja się tak nie nazywam! – załkała kobieta. – To jej imię! Jej! Nie mówcie tak do mnie!

Odgadłam nie to imię, co trzeba.

Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, ale Mel natychmiast zaprotestowała. To nie twoja wina. Summer to też ludzkie imię.

– Oczywiście – obiecał Doktor. – Jak ma pani na imię?

– Ja… ja… nie wiem! – płakała. – Co się stało? Kim byłam? Nie chcę być znowu kimś innym.

Rzucała się na łóżku i wierciła.

– Proszę się uspokoić, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Będzie pani znowu sobą i na pewno przypomni sobie pani swoje imię. Pamięć wróci.

– Kim pan jest? – zapytała. – Kim ona jest? Jest taka… jaka ja byłam. Widziałam jej oczy!

– Mówią mi Doktor. Jestem człowiekiem, takim samym jak pani. Widzi pani? – Przysunął twarz do światła i zamrugał. – Jestem sobą i pani też jest sobą. Mieszka tu mnóstwo ludzi. Ucieszą się, gdy panią zobaczą.

Znowu drgnęła.

– Ludzie! Boję się ludzi!

– Wcale nie. To ta… osoba, którą pani nosiła w ciele, bała się ludzi. Była duszą, pamięta pani? A pani przedtem była człowiekiem i teraz znowu nim jest. Pamięta pani?

– Nie pamiętam swojego imienia – odparła histerycznym głosem.

– Wiem. Przypomni pani sobie.

– Jest pan lekarzem?

– Tak.

– Ja… to znaczy ona też była lekarzem. Kimś podobnym… Uzdrowicielem. Nazywała się Śpiewne Lato. A ja?

– Dowiemy się. Daję pani słowo.

Zaczęłam powoli przesuwać się w stronę wyjścia. Przydałaby się tu Trudy albo Heidi. Ktoś, kto by ją uspokoił. Kobieta zauważyła mój ruch.

– To nie jest człowiek! – szepnęła nerwowym głosem w stronę Doktora.

– Jest naszym przyjacielem, proszę się nie bać. Pomagała mi panią ocucić.

– Gdzie jest Śpiewne Lato? Bała się. Widziała ludzi…

Wykorzystałam chwilę nieuwagi i wyśliznęłam się z pomieszczenia. Słyszałam jeszcze, jak Doktor jej odpowiada.

– Leci na inną planetę. Pamięta pani, gdzie była, zanim przyleciała na Ziemię?

Domyślałam się po imieniu.

– Była… Nietoperzem? Umiała latać… I śpiewać… Pamiętam… Ale to… nie było tutaj. Gdzie jestem?

Ruszyłam pędem w głąb tunelu, żeby sprowadzić kogoś do pomocy. Zdziwiłam się, widząc światło w jaskini z ogrodem – spodziewałam się najpierw usłyszeć, tak jak zwykle, dochodzące stamtąd odgłosy. Był środek dnia. Ktoś powinien tam być, przynajmniej tamtędy przechodzić.

Wyszłam z tunelu na jasną, otwartą przestrzeń. Była opustoszała.

Świeże wici kantalupy nabrały ciemnozielonego koloru, ciemniejszego od suchej ziemi, z której wyrosły. Gleba była zbyt wyschnięta – obok stała beczka wody, a wzdłuż bruzd ciągnęły się gumowe węże. Nie było jednak nikogo, kto obsługiwałby ową prymitywną maszynę. Stała opuszczona na brzegu pola.

Zastygłam w bezruchu, wytężając słuch. W ogromnej jaskini panowała jednak złowróżbna cisza. Gdzie się wszyscy podziali?

Ewakuowali się beze mnie? Poczułam ukłucie strachu i zawodu. Ale przecież nie opuściliby jaskiń bez Doktora. Nigdy w życiu. Miałam ochotę pobiec z powrotem do szpitala i upewnić się, że Doktor nie zniknął.

Nie bądź śmieszna, bez nas też nigdzie by nie poszli. Chyba nie myślisz, że Jared, Jamie i Ian by nas zostawili.

Racja. Masz rację. To może… sprawdźmy w kuchni?

Biegłam opustoszałym korytarzem, coraz bardziej zaniepokojona przedłużającą się ciszą. Może to tylko moja wyobraźnia i hucząca w uszach krew. Przecież musiało być coś słychać. Gdybym zwolniła i uspokoiła oddech, na pewno usłyszałabym głosy.

Kiedy jednak dobiegłam do kuchni, okazała się pusta. Znalazłam tylko niedojedzone posiłki. Masło orzechowe na ostatnich kromkach miękkiego pieczywa. Jabłka, letnie puszki z napojami.

Mój żołądek upomniał się o jedzenie – cały dzień nic nie jadłam – ale ledwie to odnotowałam. O wiele silniejszy był strach.

Co, jeśli… jeśli nie zdążyłyśmy się ewakuować na czas?

Nie! – odparła Mel. Niemożliwe, coś byśmy usłyszały. Ktoś by… albo byłoby… Ciągle by tu byli i nas szukali. Nie odpuściliby, nie przeszukawszy wszystkich jaskiń. To odpada.

No, chyba że właśnie nas szukają.