Obróciłam się na pięcie i wpatrzyłam w ciemne wyjście.
Musiałam ostrzec Doktora. Jeżeli zostaliśmy sami we dwójkę, trzeba się było stąd niezwłocznie wynosić.
Nie! Nie mogli nas zostawić! Jamie, Jared… Widziałam wyraźnie ich twarze, jakbym miała je wyryte na wewnętrznej stronie powiek.
I jeszcze twarz Iana – dodałam ją od siebie. Jeb, Trudy, Lily, Heath, Geoffrey. Uwolnimy ich, obiecałam sobie. Znajdziemy wszystkich po kolei i odzyskamy! Nie pozwolę im ukraść mi rodziny!
Gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, po czyjej stronie stoję, prysnęłyby teraz w mgnieniu oka. Nigdy w żadnym życiu nie byłam w tak bojowym nastroju. Zęby zacisnęły mi się ze szczękiem.
I wtedy z drugiego końca tunelu dobiegł mnie upragniony odgłos rozmów. Wstrzymałam oddech i schowałam się w cieniu pod ścianą, nasłuchując.
Duża jaskinia. Echo niesie się tunelem.
Brzmi jak duża grupa.
Tak. Ale twoich czy moich?
Naszych czy tamtych, poprawiła mnie.
Zaczęłam się skradać wzdłuż ściany, trzymając się najgłębszego cienia. Słyszałyśmy teraz głosy wyraźniej, a niektóre brzmiały znajomo. Czy jednak należało się tym sugerować? Ile czasu zajęłoby przeszkolonemu Łowcy wszczepienie nowej duszy?
Kiedy jednak zbliżyłam się do jaskini z ogrodem, głosy stały się jeszcze wyraźniejsze i mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą; grotę wypełniał taki sam wściekły gwar jak pierwszego dnia.
To mogły być tylko ludzkie głosy.
Widocznie Kyle wrócił.
Kiedy biegłam w stronę jasności, ulga mieszała się we mnie z bółem. Czułam ulgę, gdyż moi przyjaciele byli bezpieczni. Ale też ból, bo skoro Kyle wrócił szczęśliwie do domu, to…
Ciągle jesteś potrzebna, Wando. Dużo bardziej niż ja.
Nie wątpię, że potrafiłabyś w nieskończoność wynajdywać różne preteksty. Zawsze będzie jakiś powód.
Więc zostań.
A ty nadal będziesz moim więźniem?
Przerwałyśmy kłótnię, żeby zorientować się w sytuacji.
Kyle rzeczywiście wrócił – rzucał się w oczy najbardziej z całego zbiorowiska, gdyż górował nad resztą wzrostem i jako jedyny był zwrócony w moją stronę. Stał pod przeciwległą ścianą, osaczony przez tłum. Był niewątpliwie przyczyną hałasu, ale nie jego źródłem. Minę miał potulną pojednawczą; ramiona rozpostarte i lekko cofnięte, jakby próbował chronić kogoś za plecami.
– Tylko spokojnie, dobra? – Jego głęboki głos przebijał się przez kakofonię krzyków. – Odsuń się, Jared, nie widzisz, że się boi?
Za jego łokciem mignęły mi czarne włosy – jakaś obca twarz spoglądała wystraszonymi oczami w stronę tłumu.
Najbliżej Kyle’a stał Jared. Spostrzegłam, że kark mocno mu się czerwieni. Jamie trzymał się kurczowo jego ramienia i odciągał go do tyłu. Ian stał po drugiej stronie z rękoma skrzyżowanymi przed sobą. Widziałam, jak napina mięśnie ramion. Za nimi w gniewnym tłumie kłębiła się cała reszta, z wyjątkiem Doktora i Jeba, zadając głośno pytania.
– Co ty sobie myślałeś?
– Jak śmiesz!
– Czego tu jeszcze szukasz?
Jeb stał w kącie i tylko się wszystkiemu przyglądał.
Mój wzrok przykuła jaskrawa fryzura Sharon. Zdziwiłam się, widząc ją oraz Maggie w samym środku tłumu. Odkąd z pomocą Doktora uzdrowiłam Jamiego, obie trzymały się na uboczu, nigdy w sercu zdarzeń.
Ciągnie je do konfliktu, domyślała się Mel. Nie trawią spokoju i szczęścia. Co innego strach i gniew – w to im graj.
Miała chyba rację. Jakie to… przykre.
Usłyszałam w gąszczu wściekłych pytań czyjś przenikliwy głos i uświadomiłam sobie nagle, że Lacey też tam jest.
– Wanda? – Głos Kyle’a znowu wzniósł się ponad harmider.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że utkwił we mnie błękitne oczy.
– No, nareszcie jesteś! Możesz tu podejść i mi pomóc?
Rozdział 55
Jeb utorował mi przejście, rozpychając tłum strzelbą niczym pasterz rozganiający owce drewnianą laską.
– Dosyć tego – warczał na wszystkich, którym się to nie podobało. – Jeszcze będziecie mieli czas, żeby mu nawymyślać. Jak my wszyscy. Ale najpierw wyjaśnijmy parę rzeczy, hę? Przepuśćcie mnie.
Kątem oka zobaczyłam, jak Sharon i Maggie przesuwają się na tyły zbiegowiska, najwyraźniej niezadowolone z faktu, że rozsądek wziął górę nad emocjami. Przede wszystkim jednak z tego, że się pojawiłam. Obie nadal spozierały z zaciśniętymi zębami na Kyle’a.
Jared i Ian byli ostatnimi dwiema osobami, które Jeb odsunął na bok. Przechodząc, musnęłam obu, by choć trochę ich uspokoić.
– Dobra, Kyle – powiedział Jeb, plasnąwszy lufą o dłoń. – Nie próbuj się nawet tłumaczyć, szkoda na to twojego gardła. Nie wiem tylko, czy kazać ci się wynosić, czy może od razu cię zastrzelić.
Opalona, lecz pobladła twarzyczka znowu wyjrzała Kyle’owi zza łokcia, śmigając długimi, kręconymi czarnymi włosami. Usta miała szeroko otwarte z przerażenia, a ciemne oczy biegały jej we wszystkie strony. Miałam wrażenie, że ujrzałam w nich słaby połysk, mgnienie srebra wśród czerni.
– Ale najpierw przestańcie ujadać. – Jeb obrócił się, trzymając broń nisko w poprzek ciała. Wyglądało to tak, jakby zamienił się nagle w obrońcę Kyle’a oraz schowanej za nim istoty. Popatrzył chmurnie na tłum. – Kyle przyprowadził gościa, a wy zachowujecie się jak zwierzęta. Ludzie, gdzie wasze dobre maniery? Nie widzicie, jak się was boi? Wynocha wszyscy do roboty, ale prędko. Kantalupy mi usychają. Niech ktoś się tym zajmie. Zrozumiano?
Stał w miejscu, dopóki poirytowany tłum powoli się nie rozszedł. Teraz, kiedy już widziałam ich twarze, mogłam stwierdzić, że im przeszło – w każdym razie większości. W końcu przez ostatnie kilka dni spodziewali się najgorszego. Ich twarze zdawały się w tej chwili mówić: może i Kyle jest idiotą myślącym tylko o sobie, ale ważne, że wrócił i nie ściągnął na nas żadnego nieszczęścia. Nie trzeba się już ewakuować ani obawiać Łowców. W każdym razie nie bardziej niż zwykle. Wprawdzie przyprowadził jeszcze jednego robala, ale przecież i tak ostatnio pełno ich tutaj.
Po prostu już ich to nie szokowało tak jak kiedyś.
Część osób wróciła do kuchni dokończyć lunch, inni zabrali się z powrotem do nawadniania pola, jeszcze inni udali się do pokojów. Wkrótce zostali przy mnie już tylko Jared, Ian i Jamie. Jeb spojrzał na nich krzywo i otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek rzec, Ian wziął mnie za rękę, a wtedy Jamie chwycił mnie za drugą. Po chwili poczułam trzeci uścisk na nadgarstku, tuż nad dłonią Jamiego. Był to Jared.
Widząc, jak cała trójka przykuła się do mnie, żeby uniknąć oddelegowania. Jeb wywrócił oczami i odszedł.
– Dzięki, Jeb! – zawołał za nim Kyle.
– Zamknij się, Kyle. Nie myśl, że żartowałem, jak mówiłem, że chcę cię zastrzelić, ty nędzna kanalio.
Za plecami Kyle’a rozległ się cichutki jęk.
– Dobrze, Jeb. Ale możesz poczekać z grożeniem mi śmiercią, aż będziemy sami? Widzisz, jak się boi. Pamiętasz, jak Wanda reagowała na takie sceny.
Kyle uśmiechnął się do mnie – poczułam, jak na mojej twarzy wykwita zdumienie – po czym obrócił się do stojącej za nim dziewczyny z najłagodniejszą miną, jaką kiedykolwiek u niego widziałam.
– Widzisz, Sunny? To jest ta Wanda, o której ci opowiadałem. Pomoże nam – nie pozwoli nikomu cię skrzywdzić, tak samo jak ja.