Zaczęłam od czystej, niczym nieubarwionej prawdy, ale potem kłamałam już jak z nut. Miałam nadzieję, że nie zdają sobie z tego sprawy. Pomagało mi to, że mówiłam rwanym, płaczącym głosem. Tak naprawdę nigdy nie mogłabym ich skrzywdzić. To, co mi się tutaj przydarzyło miało na zawsze we mnie pozostać, tkwiło w atomach, z których składało się moje małe ciało. Uznałam jednak, że może jeśli dam im powody do obaw, będą bardziej skłonni pogodzić się z jednym właściwym rozwiązaniem.
Moje kłamstwa chyba po raz pierwszy podziałały. Widziałam, jak Jared i Jeb wymieniają niepewne spojrzenia. Nie przeszło im to przez myśl – że mogę stracić ich zaufanie, stać się zagrożeniem. Ian już przy mnie siadał, żeby wziąć mnie w ramiona. Otarł mi łzy własną piersią.
– Już dobrze, skarbie. Nie musisz być nikim innym. Nic się nie zmieni.
– Chwileczkę, Wando – odezwał się Jeb, spoglądając nagle jakby bystrzej. – Co to zmieni, że polecisz na inną planetę? Tam też będziesz pasożytem, moje dziecko.
Słysząc to określenie, Ian gwałtownie się poruszył. I ja również drgnęłam – Jeb jak zwykłe mnie przejrzał. Czekali, aż coś odpowiem, wszyscy oprócz Doktora, który już wiedział. Nie miałam zamiaru wyjawić im prawdy.
Starałam się jednak mówić same prawdziwe rzeczy.
– Na pozostałych planetach jest inaczej, Jeb. Żywiciele nie stawiają oporu. W ogóle są całkiem inni. Nic różnią się między sobą tak bardzo jak ludzie, doznają o wiele łagodniejszych uczuć. Nie ma się wrażenia, że kradnie się komuś życie. Nie tak jak tutaj. Nikt nie będzie mnie tam nienawidzić. A ja będę zbyt daleko, żeby wam zaszkodzić. Tak będzie dla was bezpieczniej…
Ostatnie słowa brzmiały za bardzo jak kłamstwo, którym niewątpliwie były. Dlatego zamilkłam.
Jeb spoglądał na mnie przymrużonymi oczami. Odwróciłam wzrok.
Starałam się nie patrzeć na Doktora, ale mimowolnie zerknęłam na niego ukradkiem. Dla pewności. Spojrzał mi smutno w oczy i od razu wiedziałam, że rozumie.
Opuściłam szybko wzrok i spostrzegłam, że Jared również na niego patrzy. Czy widział, jak się porozumiewamy?
Jeb westchnął.
– To dopiero… ambaras. – Skrzywił twarz i pogrążył się w zadumie.
– Jeb… – odezwali się naraz Jared i Ian, po czym urwali i popatrzyli po sobie srogim wzrokiem.
Marnowałam tu czas, a przecież zostały mi tylko godziny. Ledwie kilka godzin, wiedziałam to już na pewno.
– Jeb – odezwałam się cicho, ledwie słyszalna wśród szmeru źródełka, i wszyscy zwrócili twarze w moją stronę. – Nie musisz decydować w tej chwili. Doktor powinien zajrzeć do Jodi i ja też chciałbym ją zobaczyć. Poza tym od rana nic nie jadłam. Prześpij się z tym. Porozmawiamy jutro. Mamy mnóstwo czasu.
Kłamstwa. Czy potrafili je poznać?
– To dobry pomysł, Wando. Chyba nam wszystkim przyda się trochę odpoczynku. Idź coś zjeść. Wszyscy się z tym prześpimy.
Pilnowałam się, żeby nie spojrzeć teraz na Doktora, nawet gdy do niego mówiłam.
– Doktorze, jak tylko zjem, przyjdę ci pomóc z Jodi. Na razie.
– Dobrze – odparł niepewnie.
Dlaczego nie potrafił odpowiedzieć normalnym tonem? Był przecież człowiekiem – powinien umieć kłamać.
– Głodna? – wymamrotał Ian, na co ja przytaknęłam. Pomógł mi się podnieść. Kiedy już wstałam, nie puścił mojej ręki. Wiedziałam, że nie będzie mnie teraz odstępował na krok. Nie martwiło mnie to jednak. Sen miał równie twardy jak Jamie.
Wychodząc z ciemnej groty, czułam na plecach czyjś wzrok, ale nie byłam pewna czyj.
Jeszcze tylko parę rzeczy do zrobienia. A dokładniej trzy. Trzy ostatnie uczynki.
Po pierwsze, chciałam coś zjeść.
Nie chciałam zostawiać Melanie głodnego ciała. Poza tym, odkąd zaczęłam jeździć na wyprawy, jedzenie się poprawiło. Nie było już karą, lecz przyjemnością.
Poprosiłam Iana, żeby przyniósł mi coś z kuchni, a sama schowałam się na polu, gdzie miejsce kukurydzy zajęły pnące się coraz wyżej pędy pszenicy. Powiedziałam mu prawdę; nie chcę się natknąć na Jamiego. Nie chciałam, żeby się czegokolwiek dowiedział. Zniósłby to jeszcze gorzej niż Jared czy Ian – każdy z tych dwóch wziął czyjąś stronę, a Jamie kochał nas obie. Byłby rozdarty.
Ian ze mną nie dyskutował. Jedliśmy w milczeniu. Obejmował mnie ręką w talii.
Po drugie, chciałam zobaczyć Sunny i Jodi.
Spodziewałam się ujrzeć na szpitalnym biurku trzy kapsuły, tymczasem wciąż stały tam tylko dwie z Uzdrowicielami. Doktor i Kyle pochylali się nad łóżkiem, na którym leżała nieruchomo Jodi. Podeszłam do nich szybkim krokiem i już miałam zapytać o Sunny, gdy spostrzegłam, że Kyle trzyma jej kapsułę w ręku.
– Ostrożnie z tym – wymamrotałam.
Doktor dotykał nadgarstka Jodi i liczył coś pod nosem. Słysząc mój głos, ściągnął usta w cienką linię, a po chwili musiał zacząć liczyć od nowa.
– Tak, wiem, Doktor mi powiedział – odparł Kyle, ani na chwilę nie odrywając wzroku od twarzy Jodi. Pod oczami zaczynały mu rosnąć dwie podobne ciemne plamy. Czyżby znowu złamany nos? – Uważam na nią. Po prostu… nie chciałem jej tam zostawiać samej. Była taka smutna i taka… słodka.
– Na pewno by to doceniła, gdyby wiedziała. Kiwnął głową, wciąż wpatrując się w twarz Jodi.
– Jest coś, co mogę zrobić? Jakoś pomóc?
– Mów do niej, powtarzaj jej imię, mów o rzeczach, które powinna pamiętać. Mów nawet o Sunny. To zadziałało z ciałem Uzdrowicielki.
– Mandy – poprawił mnie Doktor. – Mówi, że to nie jest dokładnie jej imię, ale podobne.
– Mandy – powtórzyłam, jakby zapamiętywanie go miało w tej chwili jakiś sens. – Gdzie teraz jest?
– Z Trudy – to dobry pomysł. Właśnie takiej osoby jak Trudy było jej trzeba. Teraz chyba śpi.
– Świetnie. Dojdzie do siebie.
– Też mam taką nadzieję. – Doktor uśmiechnął się, ale nie zmieniło to znacząco jego chmurnego oblicza. – Mam do niej mnóstwo pytań.
Popatrzyłam na drobną kobietę – wciąż nie mogłam uwierzyć, że jest starsza od mojego ciała. Twarz miała całkiem rozluźnioną i pozbawioną wyrazu. Trochę mnie to przerażało – było w niej tyle życia, gdy Sunny tkwiła w środku. Czy Mel…?
Ciągle tu jestem.
Wiem. Na pewno będziesz się czuć świetnie.
Jak Lacey. Skrzywiła się, i ja też.
Nie jak Lacey.
Dotknęłam delikatnie ręki Jodi. Pod pewnymi względami bardzo przypominała Lacey. Była drobnej budowy, miała oliwkową karnację i czarne włosy. Mogłyby pewnie nawet być siostrami, tyle że śliczna, smutna twarzyczka Jodi nie miała w sobie nic z odpychającego grymasu Lacey.
Kyle trzymał ją cały czas za dłoń, ale nie wiedział, co mówić.
– Spróbuj tak – powiedziałam. Zaczęłam głaskać ją po ręce.
Jodi? Jodi, słyszysz mnie? Kyle na ciebie czeka, Jodi. Bardzo się natrudził, żeby cię tu ściągnąć – wszyscy chcą go teraz sprać na kwaśne jabłko. – Uśmiechnęłam się do niego ironicznie, a kąciki jego ust uniosły się lekko, choć ani na chwilę nie podniósł wzroku.
– Nie żeby cię to dziwiło, prawda? – odezwał się Ian obok mnie. – Czy kiedykolwiek było inaczej, Jodi? Dobrze cię znowu widzieć. Chociaż ty pewnie jesteś innego zdania. Musiało ci być dobrze z dala od tego idioty.
Kyle nie zdawał sobie dotychczas sprawy z obecności brata, uczepionego mojej ręki jak imadło.
– Na pewno pamiętasz Iana. Nigdy nie potrafił mi w niczym dorównać, ale ciągle się stara. Hej, Ian – dodał Kyle, nadal nie odrywając wzroku – nie masz mi czasem nic do powiedzenia?