Выбрать главу

– Raczej nie.

– Czekam na przeprosiny.

– Czekaj zdrów.

– Ten drań kopnął mnie w twarz, wyobrażasz to sobie, Jodi? Bez najmniejszego powodu.

– Po co komu do tego powód, co, Jodi?

Było w tym przekomarzaniu się braci coś miłego. Obecność Jodi sprawiała, że wszystko toczyło się w atmosferze lekkości i żartu. Już bym się na jej miejscu obudziła. Już bym się uśmiechała.

– Tak trzymaj, Kyle – powiedziałam cicho. – Właśnie tak trzeba. Ocknie się.

Żałowałam, że jej nie poznam, nie przekonam się, jakim jest człowiekiem. Mogłam sobie tylko przypominać wyraz twarzy Sunny.

Jakie to będzie dla wszystkich uczucie poznać Melanie? Będzie im się wydawać taka sama, jakby nic się nie zmieniło? Czy naprawdę do nich dotrze, że już mnie nie ma, czy też Melanie zastąpi mnie po prostu w mojej roli?

Może wyda im się całkiem inna. Może będą się musieli do niej od nowa przyzwyczajać. Może od razu zostanie ciepło przyjęta. Wyobraziłam sobie ją, czyli siebie, w otoczeniu przyjaznych twarzy. Wyobraziłam sobie, jak trzymamy w ramionach Freedoma i jak uśmiechają się do nas wszyscy ci, którzy nigdy się do mnie nie przekonali.

Dlaczego od tych obrazów wilgotniały mi oczy? Czy naprawdę byłam taka zawistna?

Nie, zapewniła mnie Mel. Będą za tobą tęsknić – oczywiście, że będą. Wszyscy najwartościowsi ludzie odczują to jak stratę.

Chyba w końcu pogodziła się z moim zamiarem.

Nie pogodziłam się, sprostowała. Po prostu nie wiem, jak mogłabym cię powstrzymać. Czuję, że ten moment się zbliża. I ja też się boję. Czy nie zabawne? Jestem absolutnie przerażona.

No to witaj w klubie.

– Wando? – zagaił Kyle.

– Tak?

Przepraszam.

– Yyy… za co?

– Że próbowałem cię zabić – odparł beztrosko. – Chyba jednak się myliłem.

Ianowi zaparto dech.

– Doktorze, proszę, powiedz, że masz tu jakiś dyktafon.

– Obawiam się, że nie.

Ian potrząsnął głową.

– Ten moment należałoby uwiecznić. Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym Kyle O’Shea przyzna się do błędu. Słyszałaś to, Jodi? Dziwię się, że to cię nie obudziło.

– Jodi, słonko, nie weźmiesz mnie w obronę? Powiedz Ianowi, że do tej pory zawsze miałem rację. – Zachichotał.

Cieszyłam się. Dobrze było dowiedzieć się przed odejściem, że zjednałam sobie Kyle’a. Akurat tego się nie spodziewałam.

Nie mogłam tu nic więcej zdziałać. Nie było sensu, żebym stała całkiem bezużyteczna. Jodi albo się przebudzi, albo nie; cokolwiek się stanie, mój los jest już przesądzony.

Pozostała mi do zrobienia tylko jedna rzecz: skłamać.

Odsunęłam się od łóżka, wzięłam głęboki oddech i rozciągnęłam dłonie.

– Jestem zmęczona, Ian.

Czy to aby na pewno było kłamstwo? Nie zabrzmiało zbyt fałszywie. Miałam za sobą bardzo długi dzień, mój ostatni. Nie spałam całą noc, właśnie to sobie uświadomiłam. Nie spałam od czasu ostatniej wyprawy do miasta. Musiałam być zmęczona.

Ian kiwnął ze zrozumieniem głową.

– O, nie wątpię. Całą noc czuwałaś przy Uzdro… przy Mandy?

– Tak. – Ziewnęłam.

– Dobranoc, Doktorze – powiedział Ian, ciągnąc mnie w stronę wyjścia. – Powodzenia, Kyle. Wrócimy rano.

– Dobranoc, Kyle – wymamrotałam. – Dobranoc, Doktorze.

Doktor spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, ale Ian był do niego obrócony plecami, a Kyle stał zapatrzony w Jodi. Posłałam mu zdecydowane spojrzenie.

Ian prowadził mnie w milczeniu ciemnym tunelem. Cieszyło mnie, że nie jest w nastroju do rozmowy. Nie wiem, czy potrafiłabym się na niej skoncentrować. Mój żołądek wił się i skręcał, przybierając dziwaczne kształty.

Zrobiłam już wszystko, co miałam zrobić. Musiałam teraz jeszcze tylko trochę poczekać i nie zasnąć. Nie obawiałam się tego pomimo zmęczenia. Serce waliło mi o żebra niczym pięść.

Dość zwlekania. Trzeba to było zrobić tego wieczoru i Mel również o tym wiedziała. Dzisiejsze zajście z Ianem było na to dowodem. Czułam, że im dłużej tu pozostanę, tym więcej będzie z mojego powodu łez, kłótni i bójek. Tym większe niebezpieczeństwo, że ktoś, nie wyłączając mnie, popełni jakąś gafę i Jamie wszystkiego się dowie. Niech Mel wyjaśni mu wszystko po fakcie. Tak będzie lepiej.

Wielkie dzięki, pomyślała Mel. Jej słowa popłynęły szybko i gwałtownie, a spod sarkazmu wyzierał strach.

Przepraszam. Nie masz mi tego bardzo za złe?

Westchnęła. Jak mogę mieć ci to za złe? Zrobiłabym wszystko, o co byś mnie poprosiła, Wando.

Opiekuj się nimi. To bym zrobiła tak czy siak.

I Ianem też.

Jeżeli mi pozwoli. Coś mi mówi, że nie będzie za mną przepadał.

Nawet jeśli ci nie pozwoli.

Zrobię dla niego, co w mojej mocy, Wando. Obiecuję.

Ian przystanął przed czerwono-szarymi drzwiami do swojego pokoju. Uniósł brwi, na co kiwnęłam twierdząco głową. Niech myśli, że nadal ukrywam się przed Jamiem. Co zresztą było prawdą.

Odsunął czerwone drzwi na bok i udałam się wprost na materac po prawej. Zwinęłam się na nim w kulkę, splotłam roztrzęsione dłonie na łomoczącym sercu i zakryłam je kolanami.

Ian położył się skulony tuż obok i przycisnął mnie do piersi. Nie martwiłoby mnie to – wiedziałam, że kiedy już zaśnie, rozłoży się na wszystkie strony – gdyby nie fakt, że czuł moje dreszcze.

– Wszystko będzie dobrze, Wando. Wiem, że znajdziemy jakieś wyjście,

– Kocham cię, Ian. – Tylko tak mogłam mu powiedzieć dobranoc. Tylko tych słów pragnął. Wiedziałam, że później to wspomni i zrozumie. – Kocham cię całą duszą.

– Ja też cię kocham, moja Wagabundo.

Zbliżył do mnie twarz, znalazł moje usta, a potem zaczął mnie całować, powoli i delikatnie, jak płynna skała falująca łagodnie w ciemnościach ziemi, aż powoli przestałam się trząść.

– Śpij, Wando. Odłóż smutki na jutro. Nigdzie sobie w nocy nie pójdą. Kiwnęłam głową, ocierając twarz o jego twarz, i westchnęłam.

Ian także był zmęczony. Nie musiałam długo czekać. Wpatrywałam się w sufit – widoczne w szczelinach gwiazdy przesunęły się od ostatniego razu. Tam gdzie wcześniej lśniły tylko dwie, teraz widziałam trzy. Patrzyłam, jak mrugają i pulsują w mrokach kosmosu. Nie wzywały mnie. Nie miałam zamiaru do nich dołączać.

Ręce Iana opadły ze mnie, najpierw jedna, potem druga. Przewrócił się na plecy, mamrocząc przez sen. Nie mogłam już dłużej zwlekać, zbyt mocno pragnęłam zostać, zasnąć u jego boku i skraść jeszcze jeden dzień.

Moje ruchy były ostrożne, choć wiedziałam, że się nie obudzi. Oddychał równo i głęboko. Dopiero rano otworzy oczy.

Nie było bardzo późno, jaskinie jeszcze nie opustoszały. Słyszałam niosące się głosy, dziwne echa dochodzące nie wiadomo skąd. Nie spotkałam jednak nikogo, dopóki nie weszłam do jaskini z ogrodem. Geoffrey, Heath i Lily wracali właśnie z kuchni. Spuściłam wzrok, choć bardzo się ucieszyłam, widząc Lily. Pozwoliłam sobie tylko na jedno małe zerknięcie, ale widziałam, że przynajmniej stoi prosto, nie garbi pleców. Lily była twarda. Tak jak Mel.

Pospieszyłam w stronę południowego tunelu i odetchnęłam z ulgą, gdy już znalazłam się w jego bezpiecznym mroku. Z ulgą, lecz także z trwogą. To już naprawdę koniec.

Tak się boję, zakwiliłam.