Ian podniósł moją twarz, zmuszając mnie, żebym spojrzała mu w oczy, i jeszcze bardziej się zarumieniłam.
– W takim razie zostaniesz.
Pocałował mnie na oczach wszystkich, ale szybko zapomniałam, że mamy widownię. To było łatwe i oczywiste – koniec z rozdarciem, zagubieniem, sprzeciwem – byliśmy tylko ja i Ian. Płynna skała rozlewała się po moim nowym ciele, czyniąc je stroną zawartej umowy.
– Zostanę.
Tak zaczęło się moje dziesiąte życie.
Epilog
Życie i miłość w ostatnim ludzkim przyczółku na planecie Ziemia trwały dalej, lecz wiele się zmieniło.
Zmieniłam się ja.
Pierwszy raz odrodziłam się w ciele tego samego gatunku. Okazało się to znacznie trudniejsze niż przeprowadzka na inną planetę, gdyż miałam już wiele oczekiwań związanych z byciem człowiekiem. Poza tym odziedziczyłam wiele rzeczy po Płatku w Księżycową Noc, z czego bynajmniej nie wszystkie mnie cieszyły.
Odziedziczyłam przywiązanie do Prządki Snów. Tęskniłam za matką, której nigdy nie znałam, i opłakiwałam jej cierpienie. Kto wie, czy na tej planecie każda radość nie musiała być okupiona taką samą ilością bólu, jak gdyby istniała jakaś tajemna waga, której szale zawsze były równe.
Odziedziczyłam pewne zaskakujące ograniczenia. Byłam przyzwyczajona do silnego, szybkiego i wysokiego ciała, które potrafiło przebiec wiele mil, wytrzymać bez wody i jedzenia, podnosić ciężary i sięgać wysokich półek. Moje nowe ciało było słabe – i to nie tylko fizycznie. Za każdym razem, gdy czułam się niepewnie, a zdarzało mi się to teraz dość często, ogarniała mnie paraliżująca nieśmiałość.
Odziedziczyłam inną rolę we wspólnocie. Noszono teraz wszystko za mnie i ustępowano mi z drogi. Dostawałam najłatwiejsze prace, a i tak przerywano mi w połowie. Co gorsza, potrzebowałam pomocy. Mięśnie miałam wiotkie, nieprzywykłe do pracy. Szybko się męczyłam i, choć próbowałam, nie potrafiłam tego ukryć. Pewnie nie byłabym w stanie przebiec bez postoju nawet mili.
Traktowano mnie jednak ulgowo nie tylko przez wzgląd na moją wątłą fizyczność. Wcześniej owszem, miałam ładną twarz, ale to nie przeszkadzało ludziom spoglądać na nią ze strachem, nieufnością, nawet nienawiścią. Mój nowy wygląd wykluczał podobne uczucia.
Ludzie często dotykali moich policzków albo podnosili mi brodę, żeby lepiej widzieć twarz. Bez przerwy poklepywano mnie po głowie (co było łatwe, ponieważ niższe ode mnie były jedynie dzieci), a po włosach głaskano tak często, że przestałam w ogóle zwracać na to uwagę. Ci, którzy kiedyś mnie nie akceptowali, robili to równie często jak moi przyjaciele. Nawet Lucina prawie nie protestowała, gdy jej dzieci zaczęły za mną biegać jak dwoje szczeniąt. Szczególnie Freedom lubił przy każdej sposobności wdrapywać mi się na kolana i chować twarz w moich włosach. Isaiah był zbyt duży na takie czułości, ale lubił trzymać mnie za rękę – odpowiadała mu rozmiarem – i rozmawiać o Smokach i Pająkach, wyprawach i grze w piłkę. Nie zbliżały się za to nadal do Melanie. Matka zaszczepiła w nich wcześniej tak głęboki strach, że teraz sama nie potrafiła im przemówić do rozsądku.
Nawet Maggie i Sharon nie były już w mojej obecności tak nieugięte jak kiedyś, choć wciąż starały się na mnie nie patrzeć.
Moje ciało nie było jedyną zmianą. Ku mej uciesze na pustynię zawitały w końcu monsuny.
Po pierwsze, nigdy nie czułam zapachu mokrych krzewów kreozytowych, pamiętałam go tylko niewyraźnie z niedostępnych mi już wspomnień Melanie. Wypełnił teraz stęchłe jaskinie, nadając im świeżą, niemalże korzenną woń. Osiadała mi na włosach i wszędzie za mną chodziła. Czułam ją nawet w snach.
Poza tym Płatek w Księżycową Noc cale życie mieszkała w Seattle, więc nieprzerwane pasmo błękitnych, skwarnych dni działało na mój organizm równie dezorientująco – prawie odrętwiająco – jak nawał ciemnych chmur podziałałby na mieszkańców pustyni. Lubiłam obłoki, stanowiły ciekawą odmianę od bladego, nudnego błękitu. Były ruchome i miały głębię. Układały się na niebie w obrazy.
W jaskiniach nastał czas przetasowań, a tymczasowe przenosiny do sali gier – pełniącej teraz funkcję wspólnej sypialni – były dobrym przygotowaniem do poważniejszych zmian.
Liczył się każdy skrawek wolnej przestrzeni, dlatego żaden pokój nie mógł stać pusty. Mimo to jedynie nowo przybyłe, Candy – która w końcu przypomniała sobie swoje prawdziwe imię – i Lacey, zechciały zamieszkać w starym pokoju Wesa. Współczułam Candy z powodu jej przyszłej współlokatorki, lecz Uzdrowicielka ani razu nie zdradziła niezadowolenia z takiego obrotu spraw.
Po ustaniu deszczy Jamie planował się wprowadzić do Brandta i Aarona, którzy mieli w swojej grocie wolny kąt. Wcześniej Melanie i Jared wyrzucili go ze swojego pokoju do Iana. Jamie był już na tyle duży, że nie musieli szukać pretekstu.
Kyle pracował nad powiększeniem niewielkiej szczeliny, którą zajmował niegdyś Walter. Miała być gotowa na koniec pory deszczowej. Dotychczas nie było w niej miejsca dla więcej niż jednej osoby, a Kyle nie zamierzał przecież spać sam.
Nocą w sali gier Sunny spała skulona z głową na jego piersi, przypominając kocię zaprzyjaźnione z wielkim psem – rottweilerem, którego darzy instynktowym zaufaniem. Zawsze była przy Kyle’u. Nie pamiętałam, żebym widziała ich osobno, odkąd tylko pierwszy raz otworzyłam szarosrebrne oczy.
Kyle sprawiał wrażenie wiecznie zamyślonego, pochłoniętego niemożliwym związkiem do tego stopnia, że nie ogarniał niczego więcej. Wciąż miał nadzieję, że odzyska Jodi, ale okazywał garnącej się do niego Sunny wiele czułości.
Zanim zaczęło padać, w jaskiniach nie było dla mnie wolnego miejsca. Nocowałam więc u Doktora, w szpitalu, który już mnie nie przerażał. Szpitalne łóżka były mało wygodne, ale nie narzekałam. Było ciekawie. Candy pamiętała życie Śpiewnego Lata lepiej niż własne. Szpital stał się miejscem cudów.
Wszystko wskazywało na to, że po ustaniu deszczów Doktor nie zamieszka z powrotem w szpitalu. Pierwszego wieczora w sali gier Sharon przytaszczyła do niego bez słowa swój materac. Być może skłoniło ją do tego zainteresowanie Doktora Uzdrowicielką, choć szczerze wątpiłam, czy zwrócił w ogóle uwagę na jej urodę, fascynowała go bowiem posiadana przez nią wiedza. A może po prostu Sharon dojrzała do tego, by przebaczyć i zapomnieć. Miałam nadzieję, że tak właśnie jest. Może z czasem uda się zmiękczyć serca nawet Sharon i Maggie? Ta myśl była budująca.
Moje dni w szpitalu też były już policzone.
Do przełomowej rozmowy z Ianem mogłoby w ogóle nie dojść, gdyby nie Jamie. Na samą myśl, że mogłabym poruszyć ten temat, pociły mi się dłonie i robiło się sucho w ustach. Co, jeśli te parę cudownych chwil pewności, których doświadczyłam w szpitalu zaraz po przebudzeniu, było ułudą? Co, jeśli opacznie je zapamiętałam? Wiedziałam tylko na pewno, że z mojej strony nic się nie zmieniło, ale skąd miałam wiedzieć, czy Ian czuje to samo? Ciało, w którym się zakochał, nadal tu było!
Przypuszczałam, że może się czuć nieswojo – tak jak wszyscy. Skoro był to trudny okres dla mnie, duszy przyzwyczajonej do zmian, jak ciężko musieli to znosić ludzie?
Mozolnie wyzbywałam się resztek zazdrości i uciążliwego echa miłości, jaką nadal darzyłam Jareda. Nie potrzebowałam tych uczuć ani ich nie chciałam. Było mi dobrze z Ianem. Mimo to łapałam się czasem na tym, że wpatruję się w Jareda, i wprawiało mnie to w zakłopotanie. Bywało też, że Melanie dotykała ramienia Iana, po czym cofała gwałtownie rękę, jakby przypomniawszy sobie nagle, kim jest. Nawet będącemu w najlepszej sytuacji Jaredowi zdarzało się czasem spojrzeć na mnie takim samym zbłąkanym wzrokiem, jakim ja spoglądałam na niego. A Ian… Jemu oczywiście musiało być najtrudniej. Było to w pełni zrozumiałe.