Выбрать главу

Załatwmy ją na amen. Powiadom jej przełożonych, że zrobiła coś niedopuszczalnego. Nasze słowo przeciw jej słowu…

Może w świecie ludzi, wtrąciłam, niemalże smutna, że to niemożliwe. W naszym świecie nie ma przełożonych, przynajmniej nie w tym sensie. Wszyscy pracują współnie na równych warunkach. Są tylko osoby, którym składa się sprawozdania, by obieg informacji był uporządkowany, i rady, które podejmują potem decyzje; ale nikt nie odbierze jej sprawy, którą chce się zajmować. Widzisz, to działa tak, że…

Co mnie obchodzi jak, skoro nic z tego nie mamy. Wiem – zabijmy ją! Przed oczyma stanął mi znienacka obraz moich dłoni zaciśniętych na szyi Łowczyni.

Właśnie d l a t e g o dobrze się stało, że mój gatunek zajął tę planetę.

Nie zgrywaj niewiniątka. Byłabyś równie szczęśliwa jak ja. Ponownie ujrzałam siniejącą twarz Łowczyni, tym razem jednak poczułam gwałtowną falę przyjemności.

To ty, nie ja. Mówiłam prawdę – ten obraz budził we mnie wstręt. Zarazem jednak niebezpiecznie otarłam się o kłamstwo – istotnie bowiem chciałabym nigdy więcej nie oglądać Łowczyni.

I co teraz zrobimy? Ja się nie poddam. Ty się nie poddasz. I temu babsztylowi też ani w głowie się poddawać.

Milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć.

Na chwilę w mojej głowie zrobiło się cicho. Nareszcie. Gdyby ta cisza mogła trwać dłużej. Ale pozostał mi już tylko jeden sposób na odzyskanie spokoju. Czy byłam gotowa zapłacić tę cenę? Czy miałam jeszcze w ogóle jakiś wybór?

Melanie trochę się uspokoiła. Zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, po raz pierwszy używając zainstalowanych w nich zamków – wytworów człowieka, które nie miały racji bytu w świecie zamieszkanym przez dusze. Melanie była pogrążona w zadumie.

Nigdy się nie zastanawiałam, jak się rozmnażacie. Nie wiedziałam, że to tak wygląda.

Traktujemy to bardzo poważnie, jak pewnie się domyślasz. Dzięki za troskę. W moim głosie pobrzmiewała ironia, ale wcale jej to nie zraziło.

Rozmyślała o swoim nowym odkryciu, a ja w tym czasie włączyłam komputer i zaczęłam sprawdzać odloty wahadłowców. Minęła dłuższa chwila, zanim zorientowała się, co robię.

Dokąd lecimy? Wyczułam lekki popłoch. Zaczęła przeszukiwać mój umysł, by się dowiedzieć, co przed nią ukrywam. Czułam w myślach jej dotyk, miękki jak puch.

Pomyślałam, że oszczędzę jej trudu. Lecę do Chicago.

Poczułam, jak ogarnia ją panika. Po co?

Zobaczyć się z Uzdrowicielem. Nie ufam jej. Chcę z nim porozmawiać, zanim podejmę decyzję.

Odezwała się dopiero po krótkiej chwili.

O tym, czy mnie zabić?

Tak.

Rozdział 8

Miłość

– Ty boisz się latać? – W glosie Łowczyni słychać było kpinę i niedowierzanie. – Osiem razy leciałaś z planety na planetę, a boisz się polecieć wahadłowcem do Arizony?

– Po pierwsze, nie boję się. Po drugie, w trakcie lotów międzyplanetarnych byłam zahibernowana. I po trzecie, mój żywiciel ma chorobę lokomocyjną.

Łowczyni przewróciła oczami.

– W takim razie należy wziąć leki! Co byś zrobiła, gdyby Uzdrowiciel Fords nie przeniósł się do Saint Mary’s? Pojechałabyś samochodem do Chicago?

– Nie. Ale ponieważ w tej sytuacji opcja samochodowa jest jak najbardziej rozsądna, chętnie z niej skorzystam. Przy okazji zobaczę trochę tego świata. Pustynia bywa niesamowita…

– Pustynia jest nudna jak flaki z olejem.

– …a mnie się wcale nie spieszy. Muszę przemyśleć wiele spraw i przyda mi się odrobina samotności. – Postałam jej znaczące spojrzenie.

– Nie rozumiem zresztą, po co miałabyś się z nim spotykać. W tym mieście nie brakuje bardzo dobrych Uzdrowicieli.

– Ufam mu. Ma w takich sprawach doświadczenie, a ja czuję się niedoinformowana. – Znowu spojrzałam na nią wymownie.

– Masz za mało czasu, żeby się nie spieszyć, Wagabundo. Wierz mi, widzę to.

– Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę uwierzyć w pani bezstronność. Poznałam się już wystarczająco na zachowaniu ludzi, by wiedzieć, kiedy ktoś próbuje mną manipulować.

Spojrzała na mnie gniewnie.

Do wypożyczonego dzień wcześniej samochodu pakowałam nieliczne rzeczy. Miałam w torbie ubrania na tydzień i trochę kosmetyków. Nie brałam zbyt dużo, ale też w domu zostawiłam jeszcze mniej. W ogóle niewiele miałam. Po tylu miesiącach ściany mojego niewielkiego mieszkania były nadal gołe, a półki puste. Może nigdy tak naprawdę nie chciałam tu zostać na stałe.

Łowczyni stała na chodniku, tuż obok otwartego bagażnika, i za każdym razem, gdy podchodziłam, serwowała mi uszczypliwe uwagi. Była na szczęście zbyt niecierpliwa, żeby pojechać za mną. Wiedziałam, że poleci do Tucson wahadłowcem, do czego zresztą usilnie próbowała mnie namówić. Przyjęłam to z wielką ulgą. Wzdragałam się na samą myśl, że mogłaby być ze mną na każdym postoju, eskortować mnie do ubikacji na stacjach benzynowych i zarzucać pytaniami w oczekiwaniu na zielone światło. Jeżeli decydując się na nowe ciało, mogłabym się od niej uwolnić… Co tu dużo mówić, była to nie lada zachęta.

Miałam też inną opcję. Mogłam w ogóle porzucić tę planetę i udać się na kolejną, dziesiątą. Spróbować zapomnieć to, co mnie tu spotkało. Ziemia byłaby jedynie małą skazą w moim nieposzlakowanym życiorysie.

Tylko dokąd miałabym polecieć? Na któryś ze światów, gdzie już byłam? Jednym z moich ulubionych była Planeta Śpiewu, ale miałabym zrezygnować ze wzroku? Z kolei Planeta Kwiatów była przepiękna, ale chlorofilowe formy życia doświadczały bardzo niewielu emocji. Po tak dynamicznym miejscu jak Ziemia nie wytrzymałabym tam z nudów.

Na jakąś nową planetę? Była jedna taka – tu na Ziemi nazywano tamtejszych żywicieli Delfinami, z braku lepszego określenia, choć w istocie przypominali oni bardziej ważki niż zwierzęta wodne. Były to istoty wysoko rozwinięte i na pewno ruchliwe, ale po długim pobycie wśród Wodorostów miałam na pewien czas dość życia w wodzie.

Nie, obecna planeta ciągle była dla mnie tajemnicą. Żadne inne miejsce we wszechświecie nie urzekało mnie tak jak ta cicha, zacieniona ulica ciągnąca się pośród zieleni trawników, ani nie kusiło tak jak bezchmurne niebo nad pustynią, której wygląd znałam tylko ze wspomnień Melanie.

Melanie nie komentowała moich wyborów. Odkąd postanowiłam odnaleźć Fordsa Cichą Toń, mojego pierwszego Uzdrowiciela, niewiele się odzywała. Nie byłam pewna, jak to rozumieć. Czy chciała pokazać, że nie jest aż tak groźna, że da się z nią wytrzymać? Przygotowywała się na wtargnięcie Łowczyni? Na śmierć? A może szykowała się do walki ze mną? Do próby odzyskania kontroli nad ciałem?

Tak czy inaczej, przestała mi się narzucać. Czuwała tylko gdzieś tam w mojej głowie, ledwo uchwytna.

Wróciłam do domu ostatni raz, żeby sprawdzić, czy czegoś nie zapomniałam. Mieszkanie świeciło pustkami. Były w nim tylko najbardziej podstawowe sprzęty, pozostawione przez poprzednich lokatorów. Te same talerze w szafkach, poduszki na łóżku, lampy na stołach. Zdałam sobie sprawę, że jeśli nie wrócę, następny lokator nie będzie miał tu zbyt wiele sprzątania.

Wychodząc, usłyszałam telefon. Zawróciłam, by go odebrać, ale nie zdążyłam – wcześniej ustawiłam sekretarkę, żeby włączała się natychmiast. Nagrałam też niejasne wytłumaczenie swojej nieobecności – nie ma mnie do końca semestru, a moje wykłady są odwołane do czasu znalezienia zastępstwa. Nie powiedziałam dlaczego. Spojrzałam teraz na zegarek nad telewizorem. Było parę minut po ósmej rano. To pewnie Curt właśnie przeczytał zdawkowego maila, którego wysłałam mu wczoraj późno wieczorem. Miałam wyrzuty sumienia, że nie dokończyłam pracy, której się podjęłam. Czułam się trochę tak, jakbym już porzuciła żywiciela. I kto wie, być może ten krok, odejście z uczelni, był zapowiedzią mojej następnej decyzji i jeszcze większej hańby. Na myśl o tym wszystkim poczułam się nieswojo. Postanowiłam nie odsłuchiwać wiadomości, choć w zasadzie niespieszno mi było wychodzić.