Była prostokątna, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi. Miała jasnobrązową cerę. Włosy – nieco tylko ciemniejsze, z wyjątkiem kilku jaśniejszych pasemek – pokrywały jedynie głowę i kawałek skóry nad oczami. Okrągłe tęczówki były ciemniejsze niż włosy, ale podobnie jak one rozjaśniały się w kilku miejscach. Wokół oczu rysowały się delikatne zmarszczki – jej pamięć podpowiadała mi, że to od uśmiechania się i mrużenia oczu na słońcu.
Nie wiedziałam nic o tutejszym pojęciu piękna, lecz mimo to czułam, że to piękna twarz. Miałam ochotę długo jej się przyglądać. Gdy tylko sobie to uświadomiłam, zniknęła.
Jest moja, zabrzmiała obca myśl, która nie miała prawa pojawić mi się w głowie.
Znowu zamarłam, całkiem osłupiała. Przecież nie powinno tu być nikogo poza mną. Tymczasem ta myśl była tak żywa, tak silna.
Niemożliwe. Co ona tu jeszcze robi? Przecież teraz to jestem ja.
Właśnie że moja, poprawiłam ją, pragnąc dać wyraz mojej niepodzielnej władzy. Wszystko jest moje.
Ale w takim razie dlaczego z nią rozmawiam? – zadałam sobie pytanie, lecz nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo usłyszałam głosy.
Rozdział 2
Dwie osoby rozmawiały gdzieś obok ściszonymi głosami, najwyraźniej już od dłuższego czasu.
– To dla niej zbyt wiele – powiedział ktoś łagodnym, lecz głębokim męskim głosem. – Nie tylko dla niej, dla kogokolwiek. Tyle przemocy!… – dodał tonem obrzydzenia.
– Krzyknęła tylko raz – odezwał się wyższy, piskliwy kobiecy głos, nie bez pewnej satysfakcji, jak gdyby jego właścicielka odniosła małe zwycięstwo.
– Wiem – przyznał mężczyzna. – Jest bardzo silna. Wielu reagowało gorzej, choć mieli łatwiejsze zadanie.
– Na pewno sobie poradzi, niech mi pan wierzy.
– Może minęła się pani z powołaniem. – W głosie mężczyzny pobrzmiewała dziwna nuta. Sarkazm, podpowiedziała mi moja pamięć. – Może powinna pani być Uzdrowicielką.
Kobieta wydała z siebie odgłos rozbawienia. Śmiech.
– Nie wydaje mi się. Nas, Łowców, interesują innego typu diagnozy.
Moje ciało znało ten wyraz, ten zawód: Łowca. Na jego dźwięk poczułam ciarki na plecach. Przestarzały odruch, którego szybko się wyzbędę. W końcu nie miałam żadnego powodu, by się Łowców obawiać.
– Zastanawia mnie czasem, czy przedstawicieli waszej profesji nie dotknęła aby człowiecza zaraza – rzekł mężczyzna, nadal poirytowany. – Przemoc wydaje się nieodłączną częścią waszego Powołania. Czy nie odziedziczyła pani przypadkiem po żywicielu zamiłowania do okropieństw?
Zaskoczył mnie ten oskarżycielski ton. Była to prawie… kłótnia. Coś dobrze znanego mojemu nowemu ciału, ale zupełnie obcego mnie.
– Niechętnie używamy przemocy – broniła się kobieta. – Ale czasem trzeba stawić jej czoło. Pana i całą resztę powinno cieszyć, że niektórzy mają w sobie dość siły, by oddawać się tak nieprzyjemnym zajęciom. Tylko dzięki nam możecie spać spokojnie.
– Może było tak dawno temu. Mam wrażenie, że wkrótce wasze Powołanie straci rację bytu.
– Myli się pan, a dowód tej pomyłki leży na tym łóżku.
– Jeden człowiek, i to dziewczyna, samotna i nieuzbrojona! Doprawdy, oka bym w nocy nie zmrużył.
Kobieta głośno wypuściła powietrze. Westchnienie.
– Ale skąd przyszła? Skąd wzięła się w samym sercu Chicago, miasta od dawna już skolonizowanego, setki mil od ostatnich skupisk rebeliantów? Sama tego dokonała? – Zadawała kolejne pytania, najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi, jak gdyby mówiła to już wcześniej wiele razy.
– To wasz problem, nie mój – odparł mężczyzna. – Ja mam tylko pomóc tej duszy zaaklimatyzować się w nowym żywicielu i oszczędzić jej niepotrzebnego bólu i przykrości. A pani mi to utrudnia.
Wciąż byłam nieco zdezorientowana i nieoswojona z nowymi zmysłami i dopiero teraz zrozumiałam, że to o mnie rozmawiają, że to właśnie ja jestem tą duszą. Tym samym słowo, które oznaczało dla mojego żywiciela wiele różnych rzeczy, zyskało nowe znaczenie. Dusza. To chyba odpowiednie określenie. Niewidzialna siła kierująca ciałem.
– Odpowiedzi na moje pytania są równie ważne jak pana powinności względem tej duszy.
– Nie byłbym tego taki pewien.
Usłyszałam, że jedno z nich się poruszyło, po czym dobiegł mnie szept kobiety.
– Kiedy się obudzi? Środki nasenne powinny już chyba przestać działać.
– Jak będzie gotowa. Proszę ją zostawić w spokoju. Ma prawo postąpić wedle swego uznania. Niech pani sobie wyobrazi szok, jakim będzie dla niej przebudzenie – wewnątrz żywiciela-rebelianta, który prawie zginął w trakcie ucieczki! W czasach pokoju nikogo nie powinno się narażać na takie traumatyczne przeżycie! – Jego głos wzmagał się wraz ze wzburzeniem.
– Jest silna – odrzekła kobieta, tym razem uspokajającym tonem. – Przecież świetnie sobie poradziła z pierwszym wspomnieniem, tym najgorszym. Czegokolwiek się spodziewała, spisała się bardzo dobrze.
– Tylko czy to było konieczne? – wymamrotał mężczyzna, nie oczekując odpowiedzi. Mimo to ją usłyszał.
– Jeżeli mamy zdobyć informacje, których potrzebujemy…
– To wam się wydaje, że ich potrzebujecie. Ja bym raczej powiedział, że ich chcecie.
– …to ktoś musi wziąć na siebie to nieprzyjemne zadanie – kontynuowała niezrażona. – I uważam, sądząc po tym, co mi na temat tej duszy wiadomo, że by się tego podjęła, gdyby można było ją o to zapytać. Jak pan na nią mówi?
Mężczyzna przez dłuższą chwilę milczał. Kobieta czekała.
– Wagabunda – odparł w końcu niechętnie.
– Pasuje do niej. Nie mam żadnych oficjalnych danych, ale podejrzewam, że jest jedną z niewielu dusz, które były w tylu różnych miejscach, jeżeli nie jedyną. O tak, Wagabunda to dobre imię, w każdym razie dopóki nie wybierze sobie innego.
Uzdrowiciel nic nie odpowiedział.
– Oczywiście może przyjąć imię żywiciela… Sprawdziliśmy odciski palców i siatkówkę oka, ale nie mamy ich w bazie, więc nie wiem, jakie to imię.
– Nie przyjmie ludzkiego imienia – powiedział mężczyzna pod nosem.
– Oczywiście nie musi, jeżeli tak będzie jej łatwiej – odparła pojednawczym tonem.
– Dzięki waszym metodom będzie jej o wiele trudniej niż innym.
Rozległ się odgłos kroków – twarde stukanie butów o podłogę. Kiedy chwilę później kobieta ponownie się odezwała, jej głos dobiegał z drugiego końca pomieszczenia.
– Trudno byłoby panu odnaleźć się we wczesnych latach okupacji.
– Pani za to chyba trudno odnaleźć się w czasach pokoju.
Kobieta roześmiała się, ale jej śmiech nie brzmiał autentycznie – wcale nie była rozbawiona. Mój umysł całkiem nieźle radził sobie z odgadywaniem prawdziwych uczuć.
– Chyba nie do końca zdaje pan sobie sprawę z tego, jak wygląda moja praca. Długie godziny ślęczenia nad mapami i dokumentami. Głównie praca przy biurku. O wiele rzadziej walka i przemoc, którą pan sobie wyobraża.
– Dziesięć dni temu ścigała pani to ciało uzbrojona w śmiercionośną broń.
– Zapewniam pana, że to wyjątek, nie reguła. Proszę nie zapominać, że ilekroć my, Łowcy, wykazujemy się niedostateczną czujnością, broń, którą tak się pan brzydzi, zostaje użyta przeciw naszemu gatunkowi. Ludzie nie wahają się nas zabijać, gdy tylko mają ku temu okazję. Dusze, które zetknęły się z ich przemocą, patrzą na nas, Łowców, jak na bohaterów.
– Mówi pani tak, jakby toczyła się wojna.
– Niedobitki ludzkiej rasy właśnie tak to widzą.