Po lewej niczym miniaturowa góra wznosił się usypany stos głazów porośnięty krzakami. Po prawej rozciągała się i ginęła w ciemnościach pustynna równina. Spojrzałam wzdłuż ciała i zobaczyłam gromadę ludzi pod gołym niebem. Byli jacyś nieswoi. Dobrze ich rozumiałam – czuli się odsłonięci.
Znów spróbowałam wstać. Chciałam podejść bliżej, zobaczyć więcej. Ian wciąż mi nie pozwalał.
– Spokojnie – powiedział. – Nie podnoś się.
– Pomóż mi – poprosiłam.
– Wanda?
Najpierw usłyszałam głos Jamiego, a po chwili zobaczyłam jego samego. Biegł w moją stronę, włosy mu podskakiwały.
Palcami wyczułam pod sobą krawędź maty. Jak się tu dostałam?
– Nie poczekali – powiedział Jamie do Iana. – Zaraz skończą.
– Pomóżcie mi wstać.
Jamie wyciągnął rękę, ale Ian potrząsnął głową.
– Ja to zrobię.
Ostrożnie wsunął pode mnie ręce, uważając szczególnie na obolałe miejsca. Kiedy dźwignął mnie z ziemi, głowa przechyliła mi się na bok jak tonący statek. Jęknęłam.
– Co mi dał Doktor?
– Trochę morfiny, żebyś straciła przytomność. Zresztą i tak potrzebowałaś snu.
Zmarszczyłam brwi.
– Ktoś kiedyś może jej potrzebować bardziej.
– Cii.
Usłyszałam w oddali cichy glos. Obróciłam głowę.
Ponownie ukazała mi się gromada ludzi. Stali w nierównym szeregu przed niewielkim, ciemnym otworem wykopanym przez wiatr w stercie kamieni.
Poznałam głos Trudy.
– Walter zawsze umiał dostrzec we wszystkim jasną stronę. Potrafił doszukać się jasnej strony w czarnej dziurze. Będzie mi tego brakować.
Jakaś postać uczyniła krok do przodu. To była Trudy – poznałam ją po ciemnoszarym warkoczu. Rzuciła do dziury garść czegoś drobnego. Piasku. Opadł na ziemię, cichutko szeleszcząc.
Trudy stanęła z powrotem u boku męża, a wtedy on wystąpił naprzód.
– W końcu odnajdzie Gladys. Jest teraz szczęśliwszy. – Geoffrey rzucił swoją garść piasku.
Ian stanął ze mną na prawym krańcu szeregu, na tyle blisko, że widziałam czarne wnętrze groty. Na ziemi przed nami czerniał jakiś podłużny kształt, wokół niego stali w półkolu wszyscy ludzie z jaskiń.
Wszyscy – dosłownie wszyscy.
Teraz Kyle zrobił krok do przodu.
Zadrżałam, a wtedy Ian przycisnął mnie lekko do siebie.
Kyle nie spoglądał w naszą stronę. Widziałam jego twarz z profilu. Prawe oko miał tak spuchnięte, że ledwie się otwierało.
– Walter do końca pozostał człowiekiem – odezwał się. – To najlepsze, co mogło go spotkać. – Rzucił garść piachu na czarny prostokąt i zajął z powrotem swoje miejsce.
Obok niego stał Jared. Ruszył przed siebie i zatrzymał się u brzegu grobu.
– Walter był dobry na wskroś. Nikt z nas mu nie dorównywał. – Rzucił swoją garść.
Następny był Jamie. Jared poklepał go po ramieniu, gdy się mijali.
– Walter był dzielny – powiedział Jamie. – Nie bał się umierać, nie bał się żyć i… nie bał się u w i e r z y ć. Podejmował własne decyzje i to były słuszne decyzje. – Rzucił garść piasku, obrócił się i wrócił na miejsce, spoglądając mi w oczy.
– Twoja kolej – odezwał się, stanąwszy obok. Andy zbliżał się już do grobu z łopatą w ręku.
– Poczekaj – powiedział Jamie półgłosem niosącym się wśród ciszy. – Jeszcze Wanda i Ian.
Dookoła rozległ się szmer niezadowolenia. Miałam wrażenie, że mózg próbuje mi się wyrwać z czaszki.
– Okażmy trochę szacunku – odezwał się Jeb, głośniej niż Jamie. Jak dla mnie zbyt głośno.
W pierwszej chwili chciałam dać znak Andy’emu, żeby zaczynał, i poprosić Iana, by mnie stamtąd zabrał. To był ludzki rytuał, ludzka żałoba. Ale ja też byłam pogrążona w żałobie. I miałam coś do powiedzenia.
– Ian, pomóż mi wziąć trochę piasku.
Ian przykucnął, dzięki czemu mogłam nabrać w garść drobnych kamyczków. Oparł mój ciężar na kolanie, by samemu też po nie sięgnąć. Potem wyprostował się i poniósł mnie nad grób.
Nie widziałam, co jest w dziurze. W cieniu skały było ciemno, a grób wydawał się bardzo głęboki.
Ian przemówił pierwszy.
– Walter był wszystkim tym, co w ludziach najlepsze i najjaśniejsze – powiedział, rozrzucając piasek. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałam, jak ziarenka lądują cicho na dnie.
Ian spojrzał na mnie.
Pod rozgwieżdżonym niebem zapanowała zupełna cisza. Nawet wiatr ustał. Mówiłam szeptem, ale wiedziałam, że wszyscy mnie słyszą.
– Miałeś serce niezatrute nienawiścią. Twoje istnienie jest dowodem naszego błędu. Nie mieliśmy prawa odbierać ci tego świata, Walterze. Mam nadzieję, że twoje marzenia się ziszczą. Mam nadzieję, że odnajdziesz Gladdie.
Rozwarłam palce, przepuszczając przez nie kamyki. Czekałam, dopóki nie usłyszałam, jak rozpryskują się cicho na ciele Waltera na dnie ciemnego grobu.
Gdy tylko Ian uczynił krok do tyłu, Andy zabrał się do pracy i zaczął zasypywać grób jasną, piaszczystą ziemią z kopca usypanego parę kroków dalej. Lądowała na dnie z ciężkim dźwiękiem, od którego przechodziły mnie dreszcze.
Po chwili dołączył do niego Aaron z drugą łopatą. Ian obrócił się z wolna i poniósł mnie na bok, by zrobić im miejsce. Ciężki odgłos upadającego piasku unosił się echem za naszymi plecami. Ludzie zaczęli szeptać między sobą. Słyszałam, jak się snują, wymieniając uwagi na temat pogrzebu.
Dopiero gdy Ian niósł mnie z powrotem w stronę ciemnej maty – obcego ciała na piaszczystej równi – pierwszy raz mu się przyjrzałam. Twarz miał zmęczoną, pokrytą smugami kurzu. Już raz go takiego widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy to było. Po chwili położył mnie z powrotem na matę. Co niby miałam tu robić, pod gołym niebem? Spać? Tuż za nami był Doktor – obaj z Ianem klęknęli przy mnie w piasku.
– Jak się czujesz? – zapytał Doktor, dotykając mojego boku. Chciałam wstać, lecz Ian przycisnął mi ramię.
– Dobrze. Może dam radę iść o własnych…
– Nie ma co się spieszyć. Dajmy nodze parę dni, zgoda? – Uniósł mi machinalnie lewą powiekę i zaświecił w oko malutkim strumieniem światła. Prawym okiem widziałam, jak na twarzy zatańczył mu jasny refleks. Zmrużył oczy i odsunął się o kilka centymetrów. Za to dłoń Iana na moim barku nawet nie drgnęła. Zdziwiło mnie to.
– Hmm. Cóż, to mi nie pomaga w pracy. Jak tam głowa? – zapytał Doktor.
– Mam lekkie zawroty. Ale to chyba nie od rany, tylko od tego leku, który mi dałeś. Nie podoba mi się to uczucie – już chyba wolałabym, żeby mnie bolało.
Obaj skrzywili się.
– No co? – zapytałam zdziwiona.
– Będę cię musiał uśpić jeszcze raz, Wando. Przykro mi.
– Ale… dlaczego? – szepnęłam. – Naprawdę nic mi nie jest. Nie chcę…
– Musimy cię zanieść z powrotem do jaskiń – uciął Ian ściszonym głosem, tak jakby nie chciał, żeby inni usłyszeli. Wciąż dochodziły nas glosy odbijające się cichym echem od skał. – Obiecaliśmy… że będziesz nieprzytomna.
– Zwiążcie mi oczy, tak jak ostatnio.
Doktor wyjął z kieszeni strzykawkę. Była już wciśnięta, zostało jedynie ćwierć zawartości. Odsunęłam się bojaźliwie w kierunku Iana, lecz ten zacisnął dłoń, którą trzymał mi na ramieniu.
– Zbyt dobrze znasz jaskinie – bąknął Doktor. – Chcą mieć pewność, że niczego się nie domyślisz…
– Ale dokąd miałabym uciec? – wyszeptałam gorączkowo. – Nawet gdybym znała drogę do wyjścia? Po tym wszystkim, co się wydarzyło, dlaczego miałabym tego chcieć?
– Jeżeli to ich uspokoi… – powiedział Ian.
Doktor wziął do ręki mój nadgarstek. Nie broniłam się. Kiedy wbijał mi igłę w skórę, odwróciłam się. Spojrzałam na Iana. W mroku nocy jego oczy były zupełnie ciemne. Zmrużył je, gdy popatrzyłam na niego skrzywdzonym wzrokiem.