Выбрать главу

– Przykro mi – wymamrotał. Była to ostatnia rzecz, jaką usłyszałam.

Rozdział 35

Sąd

Jęknęłam. Wirowało mi w głowie, jakbym się chwiała. Targały mną mdłości.

– Nareszcie – powiedział ktoś z ulgą. Ian. Oczywiście. – Głodna?

Pomyślałam o jedzeniu i dostałam odruchu wymiotnego.

– Hm. No, nieważne. Przepraszam. Musieliśmy to zrobić. Ludzie zaczęli… świrować, jak cię wynieśliśmy na zewnątrz.

– W porządku – westchnęłam.

– Wody?

– Nie.

Otworzyłam oczy, próbując po ciemku złapać ostrość. Widziałam nad sobą w szczelinach dwie gwiazdy. Nadal była noc. A może znowu noc, kto to wiedział?

– Gdzie jestem? – zapytałam. Szczeliny nie wyglądały znajomo. Mogłabym przysiąc, że nigdy wcześniej nie wpatrywałam się w ten sufit.

– W swoim pokoju – odparł Ian.

Poszukałam wzrokiem jego twarzy w ciemnościach, ale zobaczyłam jedynie czarny kształt głowy. Przeciągnęłam palcami po posłaniu; był to prawdziwy materac. Pod głową miałam poduszkę. Natrafiłam ręką na jego dłoń, a wtedy chwycił mnie za palce, zanim zdążyłam je cofnąć.

– A tak naprawdę czyj to pokój?

– Twój.

– Ian…

– Wcześniej był nasz, to znaczy mój i Kyle’a. Ale teraz trzymają go w szpitalu, dopóki… sprawa się nie rozstrzygnie. A ja mogę zamieszkać z Wesem.

– Nie chcę zajmować ci pokoju. Co za sprawa ma się rozstrzygnąć?

– Mówiłem ci, będzie sąd.

– Kiedy?

– Czemu chcesz wiedzieć?

– Bo jeżeli się odbędzie, to muszę tam być. Wyjaśnić, jak to było.

– Nakłamać.

– Kiedy? – powtórzyłam pytanie.

– O świcie. Nie zabiorę cię tam.

– W takim razie sama się zabiorę. Dam radę iść, muszę tylko poczekać, aż przestanie mi się kręcić w głowie.

– Zrobiłabyś to, prawda?

– Tak. To nie fair nie pozwolić mi zabrać głosu.

Ian westchnął. Puścił moją dłoń i powoli dźwignął się na nogi. Słyszałam, jak strzelają mu stawy. Jak długo siedział tu po ciemku, czekając, aż się obudzę?

– Zaraz wracam. Może ty nie masz apetytu, ale ja umieram z głodu.

– To była dla ciebie długa noc.

– To prawda.

– Jeżeli zacznie świtać, nie będę tu siedzieć i na ciebie czekać.

Zaśmiał się niewesoło.

– Nie wątpię. Dlatego wrócę szybko i pomogę ci tam dojść.

Odchylił drzwi i wyszedł, pozwalając, by same wróciły na miejsce. Zmarszczyłam brew. To może być trudne do zrobienia na jednej nodze. Miałam nadzieję, że naprawdę wróci.

Czekając, wpatrywałam się w dwie widoczne gwiazdy i dochodziłam do siebie. Ludzkie leki były paskudne. Fuj. Wszystko mnie bolało, ale zawroty głowy były jeszcze gorsze.

Czas płynął powoli, ale nie usnęłam z powrotem. Przez ostatnią dobę głównie spałam. Pewnie jednak byłam głodna. Żeby się upewnić, musiałam poczekać, aż uspokoi mi się żołądek.

Ian wrócił przed brzaskiem, tak jak obiecał.

– Lepiej się czujesz? – zapytał w progu.

– Chyba tak. Ale nie ruszałam jeszcze głową.

– Myślisz, że to t w o j a reakcja na morfinę, czy ciała Melanie?

– To Mel. Słabo znosi większość środków przeciwbólowych. Dziesięć lat temu złamała nadgarstek i wtedy to odkryła.

Zastanawiał się przez chwilę.

– To… dziwne. Mieć do czynienia z dwoma osobami naraz.

– Rzeczywiście.

– Zgłodniałaś już?

Uśmiechnęłam się.

– Wydawało mi się, że czuję chleb. Tak, mój żołądek najgorsze ma już chyba za sobą.

– Miałem nadzieję, że to powiesz.

Jego cień rozłożył się obok mnie. Znalazł po ciemku moją dłoń, otworzył ją i poczułam w niej znajomy, okrągły kształt.

– Pomożesz mi wstać?

Objął mnie ostrożnie za ramię i podniósł jednym sztywnym ruchem, tak że prawie nie poczułam bólu w boku. Poczułam za to, że coś przylega mi do skóry pod koszulką.

– I co z moimi żebrami? Połamane?

– Doktor nie jest pewien. Robi, co może.

– Bardzo się stara.

– To prawda.

– Głupio mi, że… na początku go nie lubiłam – przyznałam.

Ian zaśmiał się.

– Trudno, żeby było inaczej. Dziwię się, że w ogóle potrafiłaś polubić kogokolwiek z nas.

– Wiesz, o co mi chodzi – wymamrotałam, po czym wbiłam zęby w twardą bułkę. Przeżułam ją mechanicznie i połknęłam, odkładając resztę na bok, gdyż wolałam się najpierw przekonać, jak zareaguje mój brzuch.

– Wiem, nie jest zbyt smaczna – powiedział Ian.

Wzruszyłam ramionami.

– Tylko sprawdzam, czy mdłości mi przeszły.

– Może to ci bardziej zasmakuje.

Spojrzałam zaciekawiona, ale nie widziałam jego twarzy. Usłyszałam przenikliwy szelest, odgłos rozdzieranego opakowania… i nagle poczułam woń, która wszystko wyjaśniła.

– Cheetosy! – zawołałam. – Naprawdę? To dla mnie?

Coś dotknęło mojej wargi. Bez wahania wgryzłam się w podsunięty mi przysmak.

– Marzyłam o tym – westchnęłam, przeżuwając.

Roześmiał się, po czym położył mi na dłoni całą paczkę.

Opróżniłam pospiesznie niewielkie opakowanie, a następnie skończyłam bułkę, przyprawioną serowym smakiem, który został mi w ustach. Zanim zdążyłam poprosić, sam podał mi butelkę wody.

– Dziękuję. Nie tylko za cheetosy, no wiesz. Za wszystko.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Wando.

Popatrzyłam mu w ciemne niebieskie oczy, próbując odszyfrować znaczenie tych słów – miałam wrażenie, że kryje się za nimi coś więcej niż tylko grzeczność. Wtedy jednak uprzytomniłam sobie, że widzę kolor jego oczu. Spojrzałam w górę. Gwiazdy zniknęły, a niebo szarzało. Nadchodził świt.

– Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał Ian z na wpół wyciągniętymi rękoma, jakby chciał mnie podnieść.

– Kiwnęłam twierdząco głową.

– Nie musisz mnie nieść. Moja noga ma się już lepiej.

– Zobaczymy.

Pomógł mi się podźwignąć. Kiedy już stanęłam, nie zdjął ręki z mego boku, a moją rękę założył sobie na kark.

– Tylko ostrożnie. I jak?

Zrobiłam krok do przodu, kuśtykając. Bolało, lecz ból był do zniesienia.

– Świetnie. Chodźmy.

Ian chyba za bardzo cię lubi.

Za bardzo? Nie spodziewałam się usłyszeć Melanie, w dodatku tak wyraźnie. Ostatnio odzywała się tak głośno jedynie na widok Jareda.

Ja też tu jestem. Mam wrażenie, że jego to nie obchodzi.

Oczywiście, że obchodzi. Wierzy nam bardziej niż ktokolwiek inny, oprócz Jamiego i Jeba.

Nie to mam na myśli.

A co?

Ale Melanie znowu zniknęła.

Dotarcie na miejsce zajęło nam dużo czasu. Zaskoczyło mnie to, jaki kawał drogi musieliśmy przejść. W pierwszej chwili myślałam, że idziemy do jaskini z ogrodem albo do kuchni, ponieważ tam zwykle odbywały się zebrania. Tymczasem przemierzyliśmy wschodnie pole i szliśmy dalej, aż w końcu dotarliśmy do dużej, głębokiej i czarnej groty, którą Jeb nazwał kiedyś przy mnie „salą gier”. Nie byłam tu od czasu, gdy pierwszy raz oprowadzał mnie po jaskiniach. Przywitał nas gryzący zapach siarkowego źródełka.

W przeciwieństwie do większości grot sala gier była dużo szersza niż wyższa. Tym razem było to widać, gdyż niebieskie lampy nie stały na ziemi, lecz zwisały z sufitu, od którego dzieliło mnie ledwie kilkadziesiąt centymetrów, tak jak w zwyczajnym mieszkaniu. Nie widziałam za to w ogóle ścian, były zbyt daleko od światła. Nie widziałam też gryzącego źródełka, ukrytego gdzieś w dalekim kącie, ale słyszałam jego chlupotanie.