Выбрать главу

Kyle siedział w najjaśniej oświetlonym punkcie groty, z długimi rękoma założonymi na nogi. Jego twarz przypominała kamienną maskę. Nie podniósł wzroku, kiedy z pomocą Iana weszłam do środka, kuśtykając.

Po jego bokach stali Jared i Doktor, obaj czujni, z rękoma zwieszony-mi luźno wzdłuż ciała. Wyglądali jak… strażnicy.

Obok Jareda stał Jeb ze strzelbą zarzuconą na ramię. Wydawał się odprężony, ale wiedziałam już, jak szybko potrafi mu się zmienić nastrój. Jamie trzymał go za drugą rękę… a właściwie to Jeb ściskał chłopcu nadgarstek, z czego Jamie chyba nie był zadowolony. Jednakże kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i pomachał. Westchnął głęboko i spojrzał dosadnie na Jeba. Wtedy ten puścił jego dłoń.

Obok Doktora stała Sharon, a po jej drugiej stronie ciotka Maggie.

Ian poprowadził mnie do brzegu cienia otaczającego ten żywy obrazek. Nie byliśmy sami. Widziałam sylwetki wielu osób, ale nie ich twarze.

Dziwne – przez całą drogę Ian z łatwością mnie podpierał, teraz jednak jakby nagle się zmęczył. Ręka, którą obejmował mnie w pasie, wisiała na mnie luźno. Poruszałam się chwiejnie, choć najsprawniej, jak mogłam, dopóki nie wybrał miejsca. Pomógł mi usiąść na ziemi, po czym usadowił się obok.

– Auć – szepnął ktoś.

Obejrzałam się i poznałam Trudy. Przysunęła się do nas, a w ślad za nią Geoffrey i Heath.

– Okropnie wyglądasz – powiedziała. – To coś poważnego?

Wzruszyłam ramionami.

– Nic mi nie jest. – Zaczęłam się zastanawiać, czy Ian specjalnie przestał mi pomagać, żeby wszyscy zobaczyli, że ledwo chodzę – było to nieme świadectwo przeciw Kyle’owi. Zmarszczyłam brwi, widząc jego niewinne spojrzenie.

Po chwili zjawili się Wes oraz Lily i oboje dołączyli do grupki moich stronników. Parę sekund później przyszedł Brandt, potem Heidi, a następnie Andy i Paige. Ostatni zjawił się Aaron.

– Wszyscy są – oznajmił. – Lucina została z dziećmi. Nie chciała ich tu przyprowadzać. Powiedziała, żebyśmy zaczynali bez niej.

To powiedziawszy, usiadł obok Andy’ego i nastało krótkie milczenie.

– No dobra – odezwał się głośno Jeb, tak by wszyscy słyszeli. – Oto zasady. Robimy głosowanie. Tak jak zawsze, mogę sam podjąć decyzję, jeżeli nie spodoba mi się wola większości, bo to…

– Mój dom – dokończyło za niego chórem kilka osób. Ktoś zachichotał, lecz od razu przestał. Nikomu nie było do śmiechu. Dokonywał się sąd nad człowiekiem, który próbował zabić obcego. Musiał to być straszny dzień dla nich wszystkich.

– Kto oskarża? – zapytał Jeb.

Ian zaczął się podnosić.

– Nie! – szepnęłam, ciągnąć go za łokieć.

Uwolnił rękę i wstał.

– To bardzo proste – odezwał się. Chciałam się zerwać na nogi i zakryć mu usta, ale nie dałabym rady sama wstać. – Mój brat dostał ostrzeżenie. Miał pełną jasność co do reguł ustalonych przez Jeba. Wanda jest członkiem wspólnoty – zasady i prawa dotyczące każdego z nas dotyczą również jej. Jeb powiedział Kyle’owi wprost, że jeśli nie potrafi się z tym pogodzić, musi odejść. Kyle zdecydował, że zostaje. Wiedział – i wie nadal – jaka jest kara za morderstwo.

– Przecież go nie zabiłem – warknął Kyle.

– I dlatego nie domagam się twojej śmierci – odparował Ian. – Ale nie możesz tu zostać, skoro w głębi serca jesteś mordercą.

Patrzył przez chwilę na brata, po czym z powrotem usiadł obok mnie.

– Mogą go złapać, a my nie będziemy nic wiedzieć – zaprotestował Brandt, podnosząc się. – Przyprowadzi ich tutaj znienacka.

Rozległ się szmer głosów.

Kyle popatrzył krzywo na Brandta.

– Żywego mnie nie dostaną.

– No to zostaje kara śmierci – powiedział ktoś cicho.

– Nie możesz być tego pewien – odezwał się Andy równo w tej samej chwili.

– Po kolei – napomniał ich Jeb.

– Potrafię przeżyć na powierzchni, to dla mnie nic nowego – powiedział Kyle gniewnym tonem.

– Zawsze to pewne ryzyko – odezwał się kolejny głos. Nie potrafiłam rozpoznać ich właścicieli; mówili niewyraźnym szeptem.

I jeszcze jeden.

– Co złego zrobił Kyle? Nic.

Jeb zrobił krok w stronę pytającego, rozeźlony.

– To moje zasady.

– Wcale nie jest jedną z nas – zaprotestował jeszcze ktoś.

Ian znów zaczął wstawać.

– Hej! – wybuchnął Jared. Odezwał się tak głośno, że wszyscy aż podskoczyli. – To nie jest sąd nad Wandą! Ktoś ma jakiś konkretny zarzut wobec niej – wobec samej Wandy? Niech poprosi o osobne zebranie. Ale jak wszyscy dobrze wiemy, ona nikogo tu nie skrzywdziła. Mało tego, uratowała mu życie. – Wskazał na Kyle’a, dźgając palcem powietrze, a wtedy ten drgnął, jakby poczuł to na własnej skórze. – Chwilę po tym, jak próbował ją wrzucić do rzeki, zaryzykowała życie, żeby uchronić go przed taką samą śmiercią. Na pewno zdawała sobie sprawę, że jeśli pozwoli mu zginąć, będzie bezpieczniejsza, a mimo to go uratowała. Czy ktoś z was uczyniłby to samo – ocalił wroga od śmierci? Próbował ją zabić, a ona nawet go nie oskarża.

Jared wskazywał na mnie otwartą dłonią. Czułam na sobie oczy wszystkich osób zgromadzonych w ciemnej grocie.

– O s k a r ż y s z go, Wando?

Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć, że odezwał się w mojej obronie, że odezwał się do m n i e, że wypowiedział moje imię. Melanie również była w szoku, a ponadto silnie rozdarta. Radował ją ten serdeczny wyraz twarzy, ciepłe spojrzenie, którego tak dawno już nie widziała. Ale to moje imię padło z jego ust…

Potrzebowałam paru sekund, żeby odzyskać głos.

– Zaszło jedno wielkie nieporozumienie – szepnęłam. – Oboje upadliśmy, bo załamała się podłoga. Nic więcej się nie wydarzyło. – Powiedziałam to szeptem, ponieważ miałam nadzieję, że dzięki temu nikt nie usłyszy kłamliwej nuty w moim głosie, ale gdy tylko zamilkłam, Ian zaczął się śmiać pod nosem. Trąciłam go łokciem, lecz nic sobie ze mnie nie robił.

Nawet Jared się do mnie uśmiechnął.

– Sami widzicie. Próbuje jeszcze kłamać w jego obronie.

– Przy czym „próbuje” jest tu słowem kluczowym – dodał Ian.

– A gdzie jest powiedziane, że kłamie? Kto ma na to dowód? – zapytała surowo Maggie, zajmując puste miejsce obok Kyle’a. – Kto ma dowód na to, że to, co brzmi w jej ustach jak fałsz, nie jest prawdą?

– Mag… – zaczął Jeb.

– Zamknij się, Jebediah, teraz ja mówię. Nie rozumiem, o co ta cała awantura. Nikt z nas nie został zaatakowany. Ten przebiegły intruz na nikogo się nie poskarżył. Marnujemy tylko czas.

– Popieram – dodała Sharon głośno i wyraźnie.

Doktor posłał jej zranione spojrzenie.

Trudy zerwała się na nogi.

– Nie możemy pozwolić, by wśród nas żył morderca – i czekać, aż w końcu mu się powiedzie!

– M o r d e r s t w o to pojęcie względne – syknęła Maggie. – Według mnie o morderstwie można mówić tylko wtedy, gdy zabito człowieka.

Poczułam na ramionach rękę Iana. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że cała się trzęsę, dopóki nie przylgnął do mnie nieruchomym ciałem.

– C z ł o w i e k to także pojęcie względne – odparł Jared, mierząc ją wzrokiem. – Zawsze mi się wydawało, że warunkiem człowieczeństwa jest choćby odrobina współczucia i miłosierdzia.

– Zagłosujmy – zaproponowała Sharon, zanim jej matka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. – Niech podniosą rękę ci, którzy uważają, że Kyle powinien zostać i że nie należy go karać za to… nieporozumienie. – Wypowiadając słowo, którego wcześniej użyłam ja, zerknęła groźnie na Iana.