Ludzie zaczęli podnosić ręce. Przyglądałam się coraz bardziej skrzywionej twarzy Jareda.
Próbowałam unieść dłoń, lecz Ian jeszcze mocniej przycisnął mi ręce do tułowia i wydał przez nos odgłos poirytowania. Uniosłam ją najwyżej, jak mogłam. W ostatecznym rozrachunku mój głos okazał się jednak niepotrzebny.
Jeb liczył na głos.
– Dziesięć… piętnaście… dwadzieścia… dwadzieścia trzy. No dobra, mamy wyraźną większość.
Nie rozglądałam się, by zobaczyć, kto jak głosował. Wystarczyło mi, że dookoła mnie wszyscy trzymali ręce założone na piersiach i z nadzieją w oczach spoglądali na Jeba.
Jamie opuścił swoje dotychczasowe miejsce i wcisnął się między Trudy a mnie. Objął mnie ręką w pasie, tuż pod ramieniem Iana.
– Może twoje dusze miały rację – powiedział surowym tonem, na tyle głośno, by większość mogła go usłyszeć. – Większość ludzi to zwykłe…
– Cicho! – syknęłam.
– No dobra – rzekł Jeb. Wszyscy zamilkli. Spojrzał na Kyle’a, później na mnie, w końcu na Jareda. – No dobra, jestem gotów uznać zdanie większości.
– Jeb… – odezwali się jednocześnie Jared i Ian.
– Mój dom, moje reguły – przypomniał im Jeb. – Nigdy o tym nie zapominajcie. A teraz posłuchaj mnie, Kyle. I ty lepiej też, Magnolio. Jeśli ktoś jeszcze spróbuje zrobić Wandzie krzywdę, czeka go nie sąd, lecz pochówek. – Jakby dla podkreślenia wagi swych słów, poklepał kolbę strzelby.
Wzdrygnęłam się.
Magnolia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie.
Kyle kiwnął głową, najwyraźniej przystając na te warunki.
Jeb rozglądał się po rozrzuconym tłumie, patrząc w oczy wszystkim z wyjątkiem grupki skupionej wokół mnie.
– Sąd zakończony – ogłosił wreszcie. – Kto gra w piłkę?
Rozdział 36
Atmosfera się rozluźniła, po półkolu przebiegł tym razem szmer ożywienia. Spojrzałam na Jamiego. Zacisnął usta i wzruszył ramionami.
– Jeb chce tylko, żeby wszystko wróciło do normalności. To było kilka ciężkich dni. Pogrzeb Waltera…
Skrzywiłam się.
Zobaczyłam, że Jeb uśmiecha się szeroko do Jareda. Ten przez chwilę się opierał, po czym westchnął i przewrócił oczami. Obrócił się i ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia.
– Jared przywiózł nową piłkę? – zapytał ktoś.
– Bosko – skomentował stojący obok mnie Wes.
– Będą grać – zamamrotała Trudy i potrząsnęła głową.
– Jeżeli to pomoże rozładować emocje… – odparła pod nosem Lily, wzruszając ramionami.
Mówiły cicho, ale dochodziły mnie również inne, donośniejsze głosy.
– Tylko uważaj tym razem na piłkę – powiedział Aaron do Kyle’a. Stanął nad nim z wyciągniętą dłonią.
Kyle chwycił za nią i podniósł się powoli. Kiedy już stał wyprostowany, prawie sięgał głową wiszących lamp.
– Z tamtą coś było nie tak – odparł, uśmiechając się. – Wada konstrukcyjna.
– Andy kapitanem – zawołał ktoś.
– Ja proponuję Lily – krzyknął Wes, wstając z ziemi, po czym zaczął się rozciągać.
– Andy i Lily.
– Tak, Andy i Lily.
– Biorę Kyle’a – powiedział szybko Andy.
– Ian – odpowiedziała natychmiast Lily.
– Jared.
– Brandt.
Jamie podniósł się z ziemi i stanął na palcach, żeby dodać sobie wzrostu.
– Paige.
– Heidi.
– Aaron.
– Wes.
Ustalanie składów trwało dalej. Jamie rozpromienił się, gdy Lily wzięła go do drużyny, choć miała do wyboru jeszcze połowę dorosłych. Nawet Maggie i Jeb zostali przydzieleni do zespołów. Liczba zawodników była parzysta, dopóki Jared nie przyprowadził Luciny z dwoma podekscytowanymi chłopcami. W ręku miał nową, lśniącą piłkę nożną. Trzymał ją w górze, a Isaiah, starszy z chłopców, podskakiwał, próbując mu ją wytrącić.
– Wanda? – zapytała Lily.
Potrząsnęłam głową, wskazując palcem na chorą nogę.
– No tak. Przepraszam.
Jestem dobra w piłkę, odezwała się Mel, rozczarowana. To znaczy byłam.
Ledwie chodzę, przypomniałam jej.
– Ja chyba sobie dzisiaj odpuszczę – rzekł Ian.
– Nie – zaprotestował Wes. – Oni mają Kyle’a i Jareda. Bez ciebie jesteśmy załatwieni.
– Zagraj – odezwałam się do niego. – Ja… będę pilnować wyniku.
Popatrzył na mnie, układając usta w cienką, napiętą linię.
– Nie bardzo jestem w nastroju do gry.
– Potrzebują cię.
Prychnął.
– No dalej, Ian – namawiał go Jamie.
– Chcę popatrzeć – powiedziałam. – Ale to będzie… nudne, jeżeli jedna drużyna będzie miała zbyt dużą przewagę.
– Wando – westchnął Ian. – Jesteś najgorszym kłamcą, jakiego w życiu spotkałem.
Wstał jednak i zaczął się rozciągać wraz z Wesem.
Paige ustawiła słupki – cztery lampy.
Spróbowałam wstać, gdyż siedziałam na samym środku groty. W słabym świetle nikt nie zwracał na mnie uwagi. Atmosfera zdecydowanie się poprawiła, zawodnicy obu drużyn czekali w napięciu na rozpoczęcie gry. Jeb miał rację. Potrzebowali tego, jakkolwiek dziwne mogło mi się to wydawać.
Udało mi się stanąć na czworakach. Wysunęłam zdrową nogę do przodu, opierając się na zranionej. Zabolało. Dalej postanowiłam skakać na jednym kolanie. Trudno mi jednak było utrzymać równowagę.
Już byłabym upadła na twarz, gdyby nie czyjeś silne ręce. Nieco przygnębiona podniosłam wzrok, by podziękować Ianowi za pomoc.
Słowa ugrzęzły mi jednak w gardle, gdy zobaczyłam, że to Jared mnie złapał.
– Wystarczyło poprosić o pomoc – zagaił luźnym tonem.
– Tak. – Odchrząknęłam. – Powinnam. Nie chciałam…
– Zwracać na siebie uwagi? – zapytał tak, jakby naprawdę go to ciekawiło. Nie było w tych słowach ani krzty oskarżenia. Pomógł mi doczłapać się do wejścia.
Potrząsnęłam głową.
– Nie chciałam… żeby ktokolwiek robił coś z grzeczności, nie mając na to ochoty. – Nie wyjaśniłam tego najlepiej, ale zdawał się rozumieć, o co mi chodzi.
– Nie sądzę, by Jamie albo Ian mieli ci to za złe.
Zerknęłam przez ramię. Żaden z nich nie zauważył jeszcze w półmroku mojego zniknięcia. Ćwiczyli grę głową i właśnie się roześmiali, bo Wes odbił piłkę twarzą.
– Ale dobrze się bawią. Nie chciałam im przerywać.
Jared przyglądał mi się uważnie. Uświadomiłam sobie, że na mojej twarzy pojawił się tkliwy uśmiech.
– Mały dużo dla ciebie znaczy – powiedział.
– To prawda.
Przytaknął głową.
– A Ian?
– Ian jest… Ian mi wierzy. Opiekuje się mną. Potrafi być bardzo serdeczny… jak na człowieka. – Miałam ochotę dodać, że jest prawie jak dusza. Ale nie zostałoby to chyba właściwie odebrane.
Jared parsknął.
– Jak na człowieka. Nie wiedziałem, że to takie ważne rozróżnienie.
Opuścił mnie na krawędź wejścia, która posłużyła mi za wklęsłą ławkę, nieco wygodniejszą niż płaska skalna podłoga.
– Dziękuję – powiedziałam. – Jeb słusznie postąpił.
– Mam inne zdanie. – Ton jego głosu był łagodniejszy niż same słowa.
– I jeszcze dziękuję… za to, co było wcześniej. Nie musiałeś mnie bronić.
– Mówiłem tylko prawdę.
Utkwiłam wzrok w ziemi.