– Jakoś mnie to nie dziwi – bąknął pod nosem Ian.
– Cieszysz się, Wanda? Będziemy znowu spać w jednym pokoju!
– Ale Jamie, co z Jaredem? Gdzie będzie spał?
– Czekaj, niech zgadnę – przerwał Ian. – Na pewno powiedział, że zmieścicie się we trójkę. Zgadza się?
– Tak. Skąd wiedziałeś?
– Strzelałem.
– Fajnie, prawda, Wanda? Będzie tak samo jak kiedyś!
Słysząc te słowa, poczułam się, jakby ktoś przejechał mi brzytwą między żebrami – ból był zbyt ostry i wyraźny, by można go było porównać do uderzenia lub pękania.
Jamie wystraszył się, widząc moją zbolałą minę.
– Nie, nie. Chciałem powiedzieć, że z tobą też. We czwórkę, rozumiesz. Będzie fajne.
Próbowałam śmiać się mimo bólu – nie robiło mi to większej różnicy.
Ian ścisnął mnie za dłoń.
– We czwórkę – wymamrotałam. – Tak, fajnie.
Jamie podczołgał się do mnie, przewijając się obok Iana, i zawiesił mi się na szyi.
– Przepraszam. Nie bądź smutna.
– Nie martw się.
– Przecież wiesz, że ciebie też kocham.
Uczucia tych istot były tak ostre, tak przeszywające. Jamie nigdy wcześniej nie powiedział mi tych słów. Temperatura ciała skoczyła mi nagle o kilka stopni.
Ostre, to prawda, zgodziła się Melanie, krzywiąc się z bólu.
– Zamieszkasz z nami? – zapytał Jamie błagalnym tonem, wtulony w moje ramię.
Nie byłam w stanie odpowiedzieć od razu.
– Co sobie myśli Mel? – zapytał.
– Chce z wami mieszkać – odszepnęłam. Nie musiałam jej pytać o zdanie, żeby to wiedzieć.
– A ty?
– A chcesz, żebym z wami mieszkała?
– Przecież wiesz, że tak. Proszę.
Zawahałam się.
– Proszę…
– Skoro tego chcesz. Jamie. Dobrze.
– Łuuhuu! – zapiał mi do ucha. – Super! Powiem Jaredowi! I przyniosę ci coś do jedzenia, dobra? – Był już na nogach, sprężynując nimi tak, że czułam w żebrach drganie materaca.
– Dobra.
– Ian, chcesz coś?
– O tak. Powiedz ode mnie Jaredowi, że nie ma wstydu.
– He?
– Nic, nic. Przynieś Wandzie lunch.
– Jasne. I poproszę Wesa o jeszcze jedno łóżko. Kyle może tu wrócić i wszystko będzie tak, jak powinno.
– Znakomicie – odparł Ian i choć nie spoglądałam mu w twarz, wiedziałam, że wywraca oczami.
– Znakomicie – szepnęłam i znowu poczułam ostrze brzytwy.
Rozdział 39
Znakomicie, pomyślałam gorzko. Po prostu znakomicie.
Jadłam właśnie lunch, kiedy zjawił się Ian z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Chciał mnie pocieszyć. Znowu.
Chyba ostatnio trochę przesadzasz z sarkazmem, powiedziała Melanie.
Postaram się o tym pamiętać.
Przez ostatni tydzień rzadko się do mnie odzywała. Obie nie byłyśmy zbyt rozmowne. Wolałyśmy unikać interakcji towarzyskich, nawet między sobą.
– Cześć, Wando – przywitał mnie Ian, siadając obok. W ręku miał miskę wrzącej zupy pomidorowej. Moja stała obok mnie, zimna i do połowy opróżniona. Bawiłam się bułką, krusząc ją na małe kawałki.
Nic nie odpowiedziałam.
– Daj spokój. – Położył mi dłoń na kolanie. Mel była niezadowolona, ale nie wybuchnęła gniewem. Zdążyła przywyknąć. – Wrócą dzisiaj. Przed zachodem słońca, jestem pewien.
– Mówiłeś to samo trzy dni temu, dwa dni temu i wczoraj.
– Dzisiaj mam dobre przeczucie. Nie dąsaj się – to takie ludzkie – zażartował.
– Nie dąsam się. – Powiedziałam prawdę. Tak bardzo się martwiłam, że ledwie zbierałam myśli. Całkowicie mnie to pochłaniało.
– To nie pierwszy raz, kiedy Jared zabrał młodego na eskapadę.
– Dziękuję, od razu mi lepiej – odparłam, znów z sarkazmem. Melanie miała rację, trochę przesadzałam.
– Nie martw się, jest z nim Geoffrey i Trudy. No i Jared. A Kyle jest tutaj. – Zaśmiał się. – Więc nic mu nie grozi.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Okej.
Zajął się jedzeniem, zostawiając mnie samą z moimi myślami. Lubiłam w nim to, że zawsze starał się spełniać moje oczekiwania, nawet jeżeli nie były jasne – ani dla niego, ani dla mnie. Wyjątek stanowiły oczywiście uparte próby poprawienia mi humoru. Akurat tego z pewnością nie oczekiwałam. Chciałam się martwić – była to jedyna rzecz, którą mogłam robić.
Minął już miesiąc, odkąd wprowadziłam się z powrotem do pokoju Jamiego i Jareda. Przez trzy pierwsze tygodnie mieszkaliśmy w nim wszyscy czworo. Jared spał na materacu wciśniętym między ścianę a łóżko, na którym spaliśmy Jamie i ja.
Przyzwyczaiłam się – przynajmniej do samego spania. Teraz, gdy ich nie było, miałam kłopoty z zaśnięciem w pustym pokoju. Brakowało mi odgłosu ich oddechów.
Natomiast trudno było mi się przyzwyczaić do budzenia się każdego ranka w obecności Jareda. Wciąż odpowiadałam na jego poranne powitanie z sekundowym opóźnieniem. On także nie czuł się całkiem swobodnie, ale zawsze był miły. Oboje byliśmy dla siebie mili.
Nasze rozmowy przebiegały według tego samego scenariusza.
– Dzień dobry, Wando. Jak się spało?
– W porządku, dziękuję. A tobie?
– Dzięki, nie najgorzej. A… Mel?
– Ma się dobrze, dzięki.
Atmosferę rozluźniał Jamie, zawsze rozradowany i gadatliwy. Mówił dużo o Melanie – jak również do niej – i wkrótce dźwięk jej imienia w obecności Jareda już mnie nie stresował tak jak kiedyś. Z każdym kolejnym dniem czułam się nieco pewniej, moje życie stawało się trochę przyjemniejsze.
W pewnym sensie byłyśmy nawet… szczęśliwe. Melanie i ja.
Aż nagle, tydzień temu, Jared pojechał na kolejny krótki rajd, przede wszystkim po nowe narzędzia, i zabrał Jamiego ze sobą.
– Jesteś zmęczona? – zapytał Ian. Uświadomiłam sobie, że trę oczy.
– Niespecjalnie.
– Ciągle się nie wysypiasz?
– Jest zbyt cicho.
– Mogę spać z tobą… Och, Melanie, daj spokój. Wiesz, o czym mówię. Teraz nawet najmniejsza reakcja spowodowana złością Melanie nie uchodziła jego uwadze.
– Podobno jesteś pewien, że dzisiaj wrócą.
– No tak, racja. Chyba nie ma potrzeby, żebym się do ciebie wprowadzał.
Westchnęłam.
– Może powinnaś dzisiaj odpocząć.
– Daj spokój – odparłam. – Mam mnóstwo energii do pracy.
Uśmiechnął się szeroko, jak gdybym powiedziała mu coś, na co liczył.
– Świetnie. Przyda mi się pomoc.
– W czym?
– Pokażę ci – skończyłaś jeść?
Kiwnęłam twierdząco głową.
Wyprowadził mnie z kuchni za rękę. Również to nie było dla nas niczym nowym. Melanie prawie nie protestowała.
– Dlaczego idziemy tędy? – Na wschodnim polu nie było nic do roboty. Rano je nawodniliśmy.
Ian nic nie odpowiedział. Z twarzy nie schodził mu uśmiech.
Poprowadził mnie wzdłuż wschodniego tunelu, a następnie przez pole aż do korytarza wiodącego tylko w jedno miejsce. Dobiegły mnie z oddali niesione echem głosy i sporadyczne dźwięki – bum, bum – których w pierwszej chwili nie skojarzyłam. Dopiero zapach stęchłego, siarkowego powietrza rozjaśnił mi w głowie.
– Ian, nie jestem w nastroju.
– Mówiłaś, że masz mnóstwo energii.