Janusz Leon Wiśniewski
Intymna Teoria Względności
O zachwycie słowem
Jedni cytują Biblię („Na początku było Słowo i Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”), inni przywołują do pomocy genetykę, twierdząc, że zdolność mówienia to nic innego jak tylko wynik ewolucyjnej mutacji pewnego genu na chromosomie Y oraz, równolegle, obecności krótkiej sekwencji FoxP2 genów na chromosomie numer siedem. To rzekomo (badania są w początkowej fazie, nie da się stwierdzić, że jest to uznana lub obowiązująca teoria) dzięki mutacji chromosomu Y i proteinie kodowanej przez FOXP2 ludzie mają (podarowane przez ewolucję) w mózgu obszary odpowiedzialne za mowę. I jest to fascynujący podarunek. Złożonością i możliwościami porównywalny do kodu DNA.
Jeszcze inni nie opowiadają się po żadnej stronie i mieszają genetykę z religią, twierdzą, że Bóg, tworząc życie we wszechświecie, przemawiał słowami CCAAGTTA, TAGGCCAA lub podobnymi, wyrwanymi ze słownika genomów mrówek, grzybów, bakte- rii, motyli i ludzi. Uważają, że „na początku był Genom, i Genom był przy Bogu i Bóg był Genomem”. Tak twierdzą głównie wierzący w Boga biolodzy, którzy owładnięci są ideą ciągłości ewolucji i nie przyjmują, że cokolwiek mogło powstać ot, tak sobie. Antropolodzy i lingwiści uważają natomiast, ci wierzący i niewierzący, że wyjątkowa zdolność do tworzenia i komunikowania się słowami została przyporządkowana jedynie przez Naturę lub Boga wyłącznie człowiekowi. Jak na razie, na początku trzeciego tysiąclecia, wyłącznie ci drudzy mają rację. Zwierzęta, jeśli mówią, to tylko w bajkach i w kreskówkach dla dzieci. Milczą nawet w wigilijną noc. Gdyby było inaczej, protokoły ich podsłuchanych rozmów już dawno można by przeczytać w Internecie. Słowa wypowiada jedynie człowiek. I to jest zachwycające…
Gdyby założyć, że ludzie posługują się w potocznym języku dziesięcioma tysiącami rzeczowników i czterema tysiącami czasowników (oglądając ostatnio telewizję, przekonuję się, że jest to zbyt optymistyczne i fałszywe założenie), to posługując się gra- matyką, można połączyć te rzeczowniki i czasowniki w niewyobrażalną liczbę ponad sześciu i pól biliona zdań składających się z pięciu słów. Gdyby założyć, że dla wypowiedzenia każdego z tych zdań potrzebowalibyśmy tylko jednej sekundy, to wyartykułowanie ich wszystkich zajęłoby ponad milion lat. Kobietom kilka lat mniej oczywiście, ale mimo to i dla nich trwałoby to bardzo długo.
Czy w takim razie w drodze od niezrozumiałych pomruków homo erectus do poezji współczesnego homo sapiens pomagał Bóg, czy tylko pewne białko, jest dla większości z nas tak naprawdę tylko naukową ciekawostką. Faktem istotnym dla wszystkich – często zupełnie nieuświadomionym – jest to, że człowiek istnieje tak naprawdę dzięki mowie. To zdolność mówienia i zdolność do miłości są jedynymi i niepowtarzalnymi wykładnikami jego fenomenu.
Bez słów nie powstałyby idee, które doprowadziły do tego, że pomiędzy odkryciem włóczni a umieszczeniem stacji orbitalnej w kosmosie minęło zaledwie dwanaście tysięcy lat. Ale mowa jako nosiciel postępu nie jest tym, co tak naprawdę zachwyca ludzi. Za- chwycające w słowach jest to, co dzięki nim przeżywamy. I jakie przeżycia można nimi przekazać innym.
Od wynalazku Gutenberga z Moguncji, ponad sześćset lat temu, słuchającego i mówiącego, rozmawiających mogły oddzielić przestrzeń i czas. Słowa znalazły swoje miejsce w książkach i gazetach. Zachwyceni tym wynalazkiem ludzie zaczęli pisać. Za- chwyt się pomnożył. Z liter powstała literatura.
Używając trzydziestu dwóch liter, można napisać i utrwalić nieskończenie wiele słów. Złożyć z nich wypowiedzenie z pracy, wyrok śmierci i akt zgonu, ale można także napisać coś tak genialnego i zmieniającego świat, jak Blaszany bębenek.
Fascynacja słowem w książkach to nie tylko fascynacja informacją, którą te słowa niosą. Gdyby w beletrystyce zastosować matematyczny model Shan-nona, to okazałoby się, że większość literackich przekazów jest szumem, a nie informacją w termo- dynamicznym sensie teorii informacji.
Pomimo to ludzie chcą być zatopieni w tym szumie, znajdują w nim bowiem inspirację fantazji i początek chemii własnych emocji. Kiedy czytam w czasopismach naukowych o analizie sonetów Szekspira z punktu widzenia teorii informacji, to zawsze przypomina mi się anegdota o amerykańskim fizyku nobliście, sąsiedzie farmera, któremu nie niosły się z jakichś nieznanych mu powodów kury. Pewnego dnia farmer poprosił noblistę o radę i pomoc. Tydzień po wizycie na farmie noblista zadzwonił do biednego sąsiada i zaczął z nim rozmowę takim zdaniem: „Bill, na początku załóżmy, że kura jest okrągła…”. „Na początku było Słowo…”