Выбрать главу

W środę pojechała do Huntsville. W sali widzeń była punktualnie o dziewiątej trzydzieści. Strażnicy wprowadzili Roberta około dziesiątej. Przewieźli go na egzekucję z więzienia Livingstone. Czterdzieści minut drogi w furgonetce z małymi zakratowanymi szybami, przez które widać malowniczo wijący się brzeg jeziora.

O dziesiątej rozpoczyna się pożegnanie, o dwunastej wchodzą strażnicy i wyprowadzają więźnia, dokładnie o osiemnastej dyrektor więzienia uruchamia automat, który wstrzykuje do żył truciznę.

Do Chicago przyjechała z Polski w połowie lat siedemdziesiątych. Pewnego dnia do apteki, w której rodzina znalazła dla niej tymczasową pracę, przyszedł Michael. Potem zjawiał się już każdego dnia. Gdy okazało się, że jest w ciąży, wzięli ślub w polskim kościele. Jeszcze zanim urodziła dziecko, przenieśli się do Teksasu, gdzie Michael dostał lepszą pracę w firmie budowlanej w Houston. Ich syn Robert nie miał nawet dwóch lat, kiedy została sama. Aby utrzymać się na powierzchni, bardzo dużo pracowała. Pomagała także rodzinie w Polsce. To był dobry chłopak. Tylko zagubiony. Zauważyła to zbyt późno. Dziewięć lat temu auto, którym jechał Robert, zatrzymała policja. Przepaliła się jedna z żarówek świateł stopu. Samochód był kradziony. Znaleziono przy Robercie narkotyki w kieszeni spodni i nie miał pozwolenia na pistolet, który leżał na siedzeniu. Chłopak wpadł w panikę. Strzelił. Aresztowano go w South Park trzy godziny później. Po czterech dniach od ran postrzałowych zmarł policjant. Nie miała pieniędzy na adwokatów.

Odwiedzała go w Livingstone tak często, jak pozwalały na to przepisy. Co kilka tygodni przez osiem lat. Siadali naprzeciwko siebie. Po obu stronach grubej szyby wykonanej z kuloodpornego szkła.

Przez osiem lat jedynymi ludźmi, którzy dotykali Roberta, byli strażnicy. Przez osiem lat nikt go nie objął, nie położył dłoni na jego ramieniu i nie uścisnął jego ręki.

Gdy jednak przyciśnie się z całej siły otwartą dłoń do szyby, w szkle powstaje ciepło. Dłoń ułożona w pewien określony sposób pozostawi na szybie odcisk. Wiedziała, że Robert czuł to ciepło po drugiej stronie i widział to odciśnięte serce. Pisał do niej o tym w listach. Czasami wyrywał sobie rzęsę i gdy strażnicy byli nieuważni, odnajdywała ją pomiędzy kartkami listu.

Szkło szyby w sali widzeń w Huntsville jest o wiele grubsze, ale i tak niemal namacalnie odbierała jego dotyk, gdy Robert odłożył słuchawkę telefonu i na pożegnanie przycisnął do szyby obie dłonie. Czasami, gdy muska palcami szybkę w ramce z fotografią Roberta, odnosi podobne wrażenie. Także jeszcze dzisiaj…

Wieczorem była przy egzekucji. Nawet gdyby mogła o tym mówić, niewiele miałaby do powiedzenia. Ma dziurę w pamięci. Następnego dnia rano oficjalnie przekazano jej ciało syna. To było pierwszego listopada. Termin egzekucji Roberta został ustalony na kilka miesięcy wcześniej. Miała czas, aby wybrać cmentarz i załatwić wszystkie formalności. Ponieważ pracuje w jednej firmie już ponad pięć lat, otrzymała niskooprocentowaną pożyczkę. Starczyła także na nagrobek. W marmurowej tablicy obok wygrawerowanych liter kazała wybić prostokątny otwór i wbudować w niego płytę z grubego szkła…

Chemia opłatka

Wigilijne późne popołudnie kilka lat temu. Brama szpitala św. Elżbiety we Frankfurcie nad Menem wychodzi bezpośrednio na ulicę. Naprzeciwko niej, po drugiej stronie ruchliwej jezdni, znajduje się mała włoska restauracja. Zimą, tuż przed świętami, właściciel wystawił choinkę na mały kamienny taras przed restauracją. Owinięta zwojami kolorowych żarówek, przystrojona błyszczącymi świecidełkami, posypana sztucznym śniegiem, rozbłyskuje zwielokrotnionym światłem odbitym w szybach pobliskich kamienic i szpitala.

Wigilijne późne popołudnie, kilka lat temu. Powoli zapada zmrok. Wielkie miasto milknie i pustoszeje w ciszy. Zaczyna się coś bardzo uroczystego…

Nagle z bramy szpitala wybiega mała dziewczynka. Kurtka narzucona na piżamę, zimowe buty na bosych stopach. Pędzi w kierunku choinki. Zatrzymuję samochód. Na chodniku przed bramą pojawia się starszy mężczyzna w granatowym mundurze i nerwowo gestykulując, krzyczy coś w stronę małej. Po chwili wbiega na środek jezdni i w panicznym odruchu stara się zatrzymać i tak zamarły już ruch. Gdy strażnik jest przy dziecku, pod choinką, auta ponownie ruszają. Ludzie spieszą do swoich domów, do swoich choinek. Jak najszybciej. Czy to, co ślepo gnało tę dziewczynkę, można wyjaśnić inaczej niż tylko rozpaczliwą tęsknotą za wyjątkowością przeżyć, jakie zapamiętała ze swoich wcześniejszych wigilii? Czy „wydarzenie Wigilia” oprócz tego mistycznego wzruszenia ma także własny wymiar? Na przykład swój encefalogram i swoją własną chemię mózgu? Okazuje się, że ma…