Ona wzięła dodatkowe dyżury w szpitalu, on przez cały rok brał wszystkie możliwe nocne zmiany. Dwudziestego grudnia wsiedli do samolotu we Frankfurcie i polecieli na wyspę Phuket w Tajlandii. Gdyby kiedyś zapytano Anię, jak wyobraża sobie raj, odpo- wiedziałaby, że dokładnie tak jak na tarasie przed ich bungalowem, na wzgórzu schodzącym łagodnie do oceanu, w Khao Lak.
W pierwszy dzień przez cały czas robiła zdjęcia i pisała kartki do Polski. W Wigilię wieczorem poszli na plażę i spacerując brzegiem morza, czekali na pierwszą gwiazdę. Marcin trzymał siostrę za rękę, raz po raz wbiegając z nią do wody. W restauracji podczas wigilii przełamali się opłatkiem. Gdy potem wrócili do pokoju, Justynka odtańczyła taniec radości, znajdując prezenty obok małej sztucznej choinki, którą w czasie porannego sprzątania obsługa hotelu wstawiła do każdego apartamentu. Najbardziej cieszyła się z lalki, którą dostała od Marcina…
Gdy urodziła się Justynka, Marcin miał trzynaście lat. Przez trzynaście lat był jedynakiem. Rodzice obawiali się, szczególnie Ania, że dojrzewający chłopiec nie pogodzi się z nagłym wtargnięciem do swojego świata kogoś, kto zepchnie go na drugi plan. Mylili się. Marcin od początku uwielbiał „swoją księżniczkę”, a ona nie zasnęła, zanim brat nie pocałował jej na dobranoc. W przedszkolu wiedzieli, że Justynkę odbiera tylko Marcin… Rano, w drugi dzień świąt, około dziesiątej trzydzieści, Ania, ciągle w szlafroku, piła poranną kawę na tarasie, patrząc, jak jej dzieci stromymi schodami schodzą do hotelowego basenu. W pewnym momencie zatrzymały się i po krótkiej rozmowie Marcin zawrócił, biegnąc na górę. Najpierw usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a potem zdyszany głos syna:
– Justysia zapomniała lalki, nie wiesz przypadkiem, gdzie ona…
Reszty, zagłuszonej niewyobrażalnym hukiem, już nie dosłyszała. Podbiegła do balustrady tarasu. Justynka powoli schodziła niżej…
Trzy dni później zidentyfikowali jej zwłoki spośród setek innych, złożonych w buddyjskiej świątyni w Khao Lak, przerobionej na tymczasową kostnicę. Wrócili do domu tydzień temu. Marcin od pogrzebu siostry właściwie nie wychodzi ze swojego pokoju. Gdy dzwoni telefon lub gdy słyszy dzwonek u drzwi, przekręca klucz w zamku, zakłada słuchawki na uszy i słucha Nirvany.
Wszystkim się wydaje, że Justynka osierociła jedynie jego rodziców i że to tylko ich trzeba pocieszać, z nimi płakać i z nimi milczeć, trzymając ich za ręce. A on przecież nie potrafi być jedynakiem. Wieczorami, gdy upewni się, że rodzice są w sypialni, wchodzi do pokoju Justynki, siada na łóżku, kładzie rękę na jej poduszce i płacze. Wtedy najbardziej żałuje, że wrócił po tę cholerną lalkę…
Efekt opóźnienia
Matce skłamała, że leci do Barcelony „robić materiał” do reportażu. W redakcji ogłosiła, że wyjątkowo przez ten weekend nie będzie do dyspozycji. Dla nikogo. Nie pozwoliła, aby mąż odwiózł ją na lotnisko. Wstała, mimo że samolot do Mediolanu odlatywał dopiero o czternastej, wcześnie rano i taksówką pojechała na Okęcie. Usiadła na ławce w holu lotniska, wyłączyła telefon komórkowy i czekała. Chciała być sama. Zawsze, gdy działo się w jej życiu coś bardzo ważnego, potrzebowała samotności i ciszy. Jedynie w samotności mogła czymś naprawdę się cieszyć, coś prawdziwie opłakiwać lub czegoś się bez wstydu bać. Podobnie zresztą jak jej matka. Gdy odszedł od nich ojciec, matka pogrążyła się w takiej właśnie uroczystej samotności. Trwa w niej nieustannie do dzisiaj, chociaż ojciec zostawił je trzydzieści dwa lata temu. Podczas jej pierwszego przyjęcia urodzinowego już go nie było. Nikt tak naprawdę nie wie, co widzą i jakie obrazy rejestrują w pamięci niemowlęta. Ona z pewnością może powiedzieć, że nigdy w swoim życiu nie widziała ojca. Nawet na fotografii. Matka zniszczyła wszystko, co mogło go przypominać. Albumy ze zdjęciami, jego listy, jego książki. Wszystko, co można było „najpierw rozerwać na najdrobniejsze strzępy, a potem spalić, także płatki wszystkich zasuszonych róż, które dostała od niego”. Takim zdaniem opisał to jej dziadek. Matka – to było kuriozalne, bo przecież odszedł on – starała się wyemigrować na stałe ze świata, który stworzyła z jej ojcem. Przeniosła się do Warszawy, zmieniła pracę, zerwała kontakty ze wszystkimi, którzy go znali, wróciła do swojego panieńskiego nazwiska i „spaliła wszystko, co się dało. Mimo to skończyła jak emigrant, który w obcym świecie nie tylko nie dostał nic nowego, ale też stracił wszystko. Wszystko, oprócz akcentu…”