Выбрать главу

Lekarz nadzorujący transfuzję nie wiedział, co odpowiedzieć. Po chwili rozmowy wyszło na jaw, że chłopiec nie zrozumiał do końca swoich rodziców. Myślał, że musi oddać całą swoją krew i umrzeć, aby mogła żyć jego siostra.

Nie potrafię opanować lęku, gdy pytam siebie, czy ja byłbym w stanie zrobić coś takiego dla kogokolwiek. Czasami prawdziwa miłość ujawnia się dopiero wtedy, gdy nie wszystko do końca się rozumie…

ZIELONY: On był nauczycielem. Ona była jego uczennicą. Zakochali się w sobie. Na wrotkach pojechali z jego mieszkania w Harlemie, w Nowym Jorku, do USC w ratuszu Nowego Jorku, na dolnym Manhattanie. On miał wtedy dwadzieścia osiem lat, ona piętnaście. Był rok 1913. On – jedenaste dziecko czarnej matki, ona – urodzona w Rosji córka rosyjskich emigrantów. On okazał się wyjątkowo uzdolniony. Napisał Historię filozofii, która sprzedała się w dwudziestu milionach egzemplarzy. Nazywał się Will Durant. Jego żona miała na imię Ariel. Oboje podjęli się wielkiego zadania. Chcieli wspólnie napisać Historię kultury ludzkości. Od dnia ślubu nie spędzili ani jednego dnia i ani jednej nocy oddzielnie. Po pięćdziesięciu latach bycia razem potrafili rozmawiać jak na pierwszej randce. W 1977 roku otrzymali od prezydenta Forda najwyższe wyróżnienie literackie w USA. Ona wtedy powiedziała: „Wszystko, co osiągnęłam w życiu, zawdzięczam mojemu nauczycielowi, przyjacielowi i mężowi”.

On dodał: „Bóg podarował mi ją i powietrze do oddychania”.

W roku 1981 Will Durant musiał być operowany. Tygodniami leżał na oddziale intensywnej terapii. W tym czasie kilka ulic dalej, w domu, zmarła jego osiemdziesięciotrzyletnia żona. Pielęgniarki i lekarze ukrywali to przed nim. Jedenaście dni po śmierci żony Will Durant sam odłączył się od respiratora…

Respiratory dostarczają tylko powietrza do oddychania…

CZARNY: Ojciec tego chłopca to jeden z najbardziej wziętych chirurgów naczyniowych w Niemczech. Jest właścicielem pięciu kamienic we Frankfurcie, prowadzi cztery gabinety lekarskie w mieście i jest tak bogaty, że regularnie lata na Mauritius grać w golfa. Ojciec nie zgadzał się z matką chłopca, po pewnym czasie przestał jej pożądać i odszedł do młodej pielęgniarki. Syn tego nie udźwignął psychicznie i postanowił nic nie jeść. Ma szesnaście lat i waży trzydzieści cztery kilogramy. Jest w śpiączce i już dwa razy lekarze wyciągali go ze śmierci klinicznej.

Matka łyka tabletki o każdej porze dnia i nocy. Nic nie kojarzy. Wie tylko, że ma być codziennie w szpitalu. Jest na tak silnych środkach psychotropowych, że nie może prowadzić samochodu. Jeździ do szpitala taksówkami, a gdy już tam jest, zasypia na krześle przy łóżku syna.

W Stuttgarcie jest klinika, w której leczą skutecznie anorektyków. Trzeba tam zawieźć dziecko na sześciomiesięczną kurację. Ojciec nie pojedzie, bo musi zarabiać pieniądze i nie ma z kim zostawić psa. Dla matki, w jej obecnym stanie, wyjazd do Stuttgartu to jak podróż na Antarktydę.

Ojciec kocha inną kobietę, matka ciągle kocha ojca, nienawidząc go jednocześnie za krzywdę, którą jej wyrządził. Aby przetrwać między tymi biegunami emocji, łyka psychotropy. Syn kocha ich oboje, ale tylko gdy są razem. Nie umiejąc kochać ich rozdzie- lonych i na dodatek, przechodząc przez okres dojrzewania, stracił sens życia.

Ludzie, którzy tracą sens życia, mają często uczucie, że są jak odpadki zaśmiecające środowisko. Wydaje im się, iż zajmują zbyt dużo miejsca. I dlatego chcą być jak najmniejsi.

Napięcie powierzchniowe

Pierwszy raz zdarzyło mu się to w grudniu ubiegłego roku. Dokładnie w piątek dziewiętnastego grudnia. Nie wie jak inni, ale on tej daty nigdy nie zapomni. I to wcale nie dlatego, że tego dnia zamknął, przy owacyjnej reakcji sali, rok rozliczeniowy firmy. Najlepszy w jej historii. W tamten grudniowy dzień zamknął w ciszy wstydliwego milczenia coś znacznie ważniejszego, zamknął bezpowrotnie okres beztroskiej pewności, że coś musi się dziać, ponieważ dotychczas zawsze się działo.

Podczas przerwy w posiedzeniu rady nadzorczej zadzwonił do niej i potwierdził, że wszystko przebiega według planu i że o dwudziestej pierwszej, tak jak się umówili, będzie czekał na nią przy recepcji w Sheratonie. Należał im się ten wieczór. Przede wszystkim ona na to zasłużyła. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy wracał do domu nie wcześniej niż przed północą, rozbierał się pospiesznie już w przedpokoju, mył zęby i wchodził do łóżka. Przytulał się do niej, pytał, czy u dzieci wszystko w porządku, i nie wysłuchawszy jej odpowiedzi do końca, natychmiast zasypiał. Rano budził się w pustym mieszkaniu, znajdował wyprasowaną czystą koszulę przewieszoną przez krzesło, foliowy worek z owocami na drugie śniadanie i przyklejoną do garnituru żółtą kartkę z napisanymi jej ręką słowami: „Nie pal dzisiaj zbyt dużo, wyjdź na spacer. Kochamy Cię”. Czasami po „Kocha- my Cię”, w postscriptum dodawała: „Zadzwoń do Mamy, ma dzisiaj urodziny”, lub „Obiecałeś Ani, że pójdziesz na jej wywiadówkę, znajdziesz czas? Jeśli nie, to ja pójdę”. Zbiera te kartki, jak inni zbierają listy miłosne.