Dzień przed tym zarezerwował stolik w Sheratonie, zadzwonił do matki i poprosił, żeby wzięła dzieci na tę noc do siebie. Zlecił sekretarce, aby zamówiła kwiaty i upewniła się, że będą na niego czekały w recepcji hotelu. Po zebraniu rady nadzorczej bez słowa wyszedł i wyłączył swój telefon komórkowy.
Założyła na ten wieczór czarną szyfonową sukienkę. Tę z głębokim dekoltem, w której podobała mu się najbardziej. Wypili dużo wina. W taksówce do domu zaczął ją całować. Weszła do łazienki, gdy brał prysznic. Kieliszki z szampanem postawiła na podłodze, otworzyła drzwi kabiny prysznicowej i w swojej czarnej sukience uklękła przed nim, obejmując rękami pośladki i podnosząc usta w kierunku jego podbrzusza. Jedyne, co potrafił wydobyć z siebie w tamtym momencie, to kiczowate i żałosne: „przepraszam”. Zawsze chciał zrozumieć, dlaczego coś nie funkcjonuje. Dzisiaj, pół roku od tamtego wieczoru, wie o zaburzeniach erekcji prawie wszystko. Mógłby zrobić wykład na ten temat. Tlenek azotu, produkowany w mózgu, pod wpływem podniecenia seksualnego dociera do komórek ciała jamistego prącia, wywołując produkcję enzymu w postaci cyklicznego gunaomonofosfatu (cGMP), który zmniejsza napięcie powierzchniowe w mięśniach gładkich oplatających naczynia krwionośne i umożliwia zwiększony napływ krwi do prącia, objawiający się erekcją. W tym czasie inny „wrogi” enzym, fosfodwuesteraza (PDE5), próbuje zneutralizować działanie erekcyjnego cGMP. Zaprzyjaźniony urolog, u którego był po radę, powiedział mu, że albo jego mózg produkuje w chwili obecnej – ma przecież czterdzieści pięć lat (+ VAT) – zbyt mało tlenku azotu, pozwalając PDE5 odnieść sukces nad cGMP, albo „spadł mu współczynnik pożądania żony”. Na to pierwsze może mu coś przepisać, ale z tym drugim musi poradzić sobie sam. Wyszedł od niego bez recepty.
Od trzech miesięcy nie pracuje w weekendy. W tygodniu wraca do domu przed osiemnastą. W niedziele wstaje przed wszystkimi, przynosi bułki z piekarni i przygotowuje śniadanie. W soboty rano zamykają na klucz drzwi sypialni i nie wychodzą stamtąd przed dwunastą. Dzieci już się do tego przyzwyczaiły i nie pukają nawet wtedy, gdy zadzwoni telefon.
W zeszły piątek była rocznica ich ślubu. Zarezerwował stolik na wieczór w restauracji za miastem. Kupił oprawiony w skórę album i powklejał do niego wszystkie żółte kartki, jakie do niego pisała. Nocą, po kolacji, gdy wracali do domu, nagle zjechała na ciemny leśny parking przy drodze. Po dwóch godzinach, gdy wracali samochodem wypełnionym ich oddechami, zapytał:
– Czy wiesz, jak ważny dla mężczyzny jest tlenek azotu?
– Nie – odpowiedziała, odwracając zaciekawioną twarz w jego stronę. – Opowiesz mi?
Przestrzeń trójwymiarowa
To był pomysł Sylwii, aby spotkać się w Warszawie. Piętnaście lat…
Nie widziały się tak długo. Cztery lata razem w liceum w Opolu. Gdyby w ich szkole ławki były trzyosobowe, siedziałyby w jednej. Piękny czas. Pełen marzeń i beztroski. Trzy godziny w jedną stronę osobowym do Krakowa, aby przez pół godziny pospacerować po Rynku i Kazimierzu i wracać, gitary przy ognisku w górach, ze studentami w czarnych, za długich swetrach, pierwsze miłości, pierwsze noce w namiotach, pierwsze rozczarowania i pierwsze postanowienia. „Trójca Święta” z 4c. Tak nazywano je w szkole. Wcale nie były święte. To prawdopodobnie one pierwsze w Polsce odkryły, iż to nieprawda, że maturę zda się tylko wtedy, gdy się założy czerwone majtki. Umówiły się, że przyjdą bez majtek. I przy szły. I też zdały. Sylwia wyjechała do Krakowa studiować anglistykę, Agnieszka do Poznania na Akademię Ekonomiczną, a Małgosia została w Opolu na WSP.