– Naturalnie, zajmę się tym. – Dziewczyna skinęła głową. – Coś jeszcze?
– To wszystko. – Jacek posłał jej uśmiech, a chwilę później rozdzwonił się jego telefon.
– Pójdę do tego pacjenta. – Pielęgniarka taktownie wycofała się z jego gabinetu.
Jacek odczekał, aż zamknie za sobą drzwi i dopiero wtedy popatrzył na leżącą na biurku komórkę. Dzwoniła matka. Już trzeci raz, nie wspominając o dwóch przysłanych SMS-ach z przypomnieniem, żeby unikał przeciągów, a jak będzie mu gorąco, to koniecznie powinien się rozebrać, bo przegrzanie jest pierwszym krokiem do przeziębienia.
Jacek wahał się przez chwilę, ale w końcu odebrał.
– Tak mamo? – wysilił się na lekki ton, chociaż miał ochotę wykrzyczeć, żeby dała mu święty spokój.
– Synulku, jak dobrze cię słyszeć!
– Tak, mamę też – jęknął.
– Stęskniłam się za tobą, wiesz?
– Widzieliśmy się raptem kilka godzin temu.
– Och, na starość po prostu ten czas jakoś tak wolniej płynie.
– Rozumiem.
– Powiedz mi, Jacusiu, czy zjadłeś już drugie śniadanie? – spytała z przesadną troską.
– Zjadłem.
– Smakowało ci?
– Oczywiście, jak zawsze.
– Dziś do twojej śniadaniówki włożyłam także pokrojoną w paseczki marchewkę – oznajmiła Anita. – Koniecznie zjedz tę przekąskę kochanie. To cenne źródło beta-karotenu, który…
– Tak, wiem, chroni przed nowotworami. – Jacek znał te jej teksty na pamięć.
– No właśnie. Marchewka ma też dużo błonnika.
– Zjem ją, dziękuję – zapewnił życzliwie, starając się nad sobą panować.
– A sweterek zdjąłeś, czy nadal w nim jesteś?
– Mamo…
– Wiem, kochanie, wiem, jesteś dorosły i ja to szanuję, ale po prostu się martwię – kontynuowała.
– Niepotrzebnie.
– To zdjąłeś ten sweterek, czy nie? Wiesz, przeciągi…
– Nie zdjąłem, bo w moim gabinecie nie jest za ciepło – nie dał jej skończyć.
– Och, czyli marzniesz? – zmartwiła się Anita.
Jacek poczuł narastające napięcie i mocno zacisnął powieki.
– Nie, mamo, nie marznę. Jest mi ciepło.
– Przed chwilą powiedziałeś coś innego.
– Coś mi się musiało pomylić – wymamrotał.
– Na pewno?
– Tak, mamo, na pewno.
– Może na wszelki wypadek zadzwonię do dyrektora szpitala i poproszę, żeby kogoś do ciebie oddelegował?
– Na litość boską, dlaczego?
– Żeby sprawdził ci ten grzejnik, kochanie – wyjaśniła spokojnie Anita.– Może się zapowietrzył? Poproszę dyrektora, żeby podesłał do ciebie konserwatora.
– Nie sądzę, żeby coś było nie tak z tym grzejnikiem. – Jacek obrócił się na swoim fotelu w stronę okna. – I bardzo proszę, niech mama nigdzie nie dzwoni. Sam to załatwię, dobrze?
– Na pewno?
– Na pewno – zapewnił stanowczo. – A teraz wybacz, muszę kończyć. Mam pacjenta.
– Och, no tak – westchnęła Anita. – Czasami zapominam, że jesteś dorosły.
– Nie da się nie zauważyć – mruknął pod nosem.
– Co mówiłeś, kochanie?
– Że miło było mamę usłyszeć.
– W takim razie zadzwonię jeszcze. Do później.
– Tak, do zobaczenia w domu. – Jacek odsunął telefon od ucha i jak najszybciej się rozłączył.
Przez chwilę siedział w milczeniu, starając się uspokoić skołatane nerwy. Tak jak uczono go na odbytym niegdyś szkoleniu z technik relaksacyjnych, kilkakrotnie zacisnął dłonie w pięści i rozluźnił, ale w końcu dał sobie z tym spokój. Po co się męczyć, skoro są inne, szybsze i bardziej skuteczne sposoby na rozładowanie napięcia?
Nie chcąc marnować czasu, odwrócił się do biurka i wydobył z jednej z szuflad paczkę papierosów. Bez wahania włożył ją do kieszeni białego fartucha i podniósł się z fotela. Co prawda nie powinien wychodzić z gabinetu, bo za drzwiami na pewno czekał rozsierdzony tłum pragnący wymusić na nim interwencję w sprawie kradzieży, ale nic go to nie obchodziło. Potrzebował nikotyny, żeby ukoić zszargane przez matkę nerwy. Zresztą nie tylko przez nią…
Sprężystym krokiem ruszył w stronę drzwi i wyszedł na korytarz, na którym, o dziwo, było pusto. Większość pacjentów spędzała czas w swoich salach lub oglądała film, kilku miało właśnie warsztaty z psychologiem.
Jacek ruszył więc korytarzem, kierując się w stronę siedziby dawnego laboratorium; nowe mieściło się w osobnym budynku. Pomieszczenia znajdowały się nieopodal damskiej toalety i były jedynym miejscem na oddziale, w którym nie zamontowano przeciwpożarowych czujek. Co prawda stało w nim wiele poprzykrywanych materiałem, nieużywanych mebli i kartonów, ale do palenia papierosów nie potrzeba luksusów. Wystarczy, że Jacek nie musiał wychodzić w tym celu na dwór, siłując się po drodze z kilkoma pozamykanymi na klucze drzwiami.
Wcześniej próbował palić przy otwartym oknie w pokoju lekarskim albo łazience, ale za każdym razem włączał się alarm przeciwpożarowy. Po którejś z rzędu powtórce z rozrywki sama pani ordynator poleciła mu chować się w pustostanie pozostałym po laboratorium. Dla jego własnego komfortu psychicznego i zdrowia pacjentów, bo każdorazowe włączenie się wyjącego w niebogłosy alarmu wywoływało zbiorową panikę.
Jacek wszedł do pustego pomieszczenia, po czym zamknął za sobą drzwi. Sprawnie przedarł się między kartonami i metalowymi regałami, aż w końcu dotarł do okna. Otworzył je szeroko, nie chcąc zostawiać po sobie nieprzyjemnego zapachu, a następnie przysiadł na parapecie. Wyciągnął z kieszeni fartucha upragnionego papierosa i chwyciwszy leżącą obok jego dłoni zapalniczkę, natychmiast go odpalił i pospiesznie zbliżył do ust. Chociaż matka padłaby na zawał, gdyby go teraz widziała, już pierwsze zaciągnięcie się dymem przyniosło jego skołatanym nerwom ulgę. Jacek aż się uśmiechnął i kolejny raz przyłożył papierosa do ust, nabierając powietrza. Dym tytoniowy przyjemnie rozchodził się po podniebieniu, gardle, tchawicy i trafiał do płuc, a stamtąd do krwioobiegu. Wszystkie te rakotwórcze i szkodliwe substancje wędrowały po jego ciele i trafiały do każdej komórki. Jakie to było przyjemne…
Jacek przymknął powieki, rozkoszując się tym uczuciem, i kolejny raz się zaciągnął, a potem powtórzył tę czynność jeszcze kilkakrotnie. Już prawie całkowicie się uspokoił, gdy nagle usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi, potem dźwięk upadającego na ziemię regału i cały jego dobry nastrój diabli wzięli.
– Cholera jasna! – zaklął pod nosem, pospiesznie gasząc papierosa. Zerwał się z parapetu i pognał w kierunku, z którego dobiegały niepokojące dźwięki. Jeżeli to jeden z pacjentów, to jak Boga kocham, zaraz się z tym…
Nim jednak dokończył tę myśl, stanął jak wryty.
ROZDZIAŁ 10
– Pan doktor? – wyszeptała Nina i omal nie mdlejąc z wrażenia, zrobiła krok w tył.
Serce biło jej w piersi jak szalone, a dłonie drżały z przerażenia do tego stopnia, że nie była w stanie nad nimi zapanować. Kręciło jej się w głowie. Miała rozczochrane włosy i ociekające pianą ręce, bo właśnie myła umywalki w damskiej łazience, kiedy niespodziewanie w drzwiach stanął pan Wiesław. Nie wiedziała, jak długo jej się przyglądał, ale gdy objął ją od tyłu i wyszeptał do ucha: „Ninka”, żołądek podszedł jej do gardła i zalała ją fala gorąca. Czym prędzej wyrwała się z łap tego faceta, po czym wybiegła na korytarz. Z braku lepszego pomysłu wpadła do dawnego laboratorium i wygrzebała z kieszeni fartucha klucze. Zdążyła zamknąć drzwi, nim pan Wiesio ją dopadł, ale cofając się, niechcący przewróciła jeden z metalowych regałów.
To właśnie kiedy stała nad nim, usiłując go podnieść, i zalewała się łzami, zobaczył ją Jacek.
– Nic się pani nie stało? – zapytał z przejęciem, ruszając w jej kierunku.
– Nie, nie. – Przerażona Nina gwałtownie odskoczyła od regału, potrząsnęła głową i uniosła ręce, by otrzeć płynące z jej oczu łzy, co dało jednak przeciwny do zamierzonego skutek. Zapomniała bowiem, że nie opłukała wcześniej dłoni z detergentów. W kontakcie z oczami piana wywołała szczypanie i zmusiła kanaliki łzowe do jeszcze bardziej wzmożonej produkcji wody.