– I słusznie – przytaknęła jej Nina. – Wybiegłam stamtąd jak poparzona.
– Ale co z tym lekarzem? – spytała Marta.
Nina musiała bardzo się postarać, by opanować cisnący jej się na usta uśmiech wywołany przez wspomnienie rozmowy z Jackiem. Nie wiedzieć dlaczego ten facet wzbudził w niej pozytywne uczucia. Chociaż może wcale nie ma w tym nic dziwnego? W końcu w pewien sposób stał się jej wybawicielem. Kobiety uwielbiają takich mężczyzn.
– Opowiedziałam mu o swoim problemie, a on zaoferował pomoc – powiedziała wymijająco, nie chcąc wdawać się w szczegóły. – Miał porozmawiać z panem Wiesławem i zorientować się, czy jego obsesja na moim punkcie ma coś wspólnego z chorobą.
– I co? Ma?
– Jeszcze nie wiem, nie miałam czasu z nim o tym porozmawiać, ale jego działania chyba przyniosły pożądany skutek.
– A zamierzasz dopytać tego lekarza o pana Wiesia?
– Na pewno! Muszę wiedzieć, czy mogę odetchnąć z ulgą, czy nadal powinnam się ukrywać.
– Mam nadzieję, że nareszcie będziesz miała spokój. To już zaczynało wyglądać groźnie.
– Tak, nie chcę o tym nawet myśleć. – Wzdrygnęła się. – Jacek zapewnił, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby mi pomóc.
– No proszę. – Marta uniosła brwi.
– Co? – Nina spojrzała na nią niepewnie.
– Nic, nic. – Koleżanka udała niewiniątko. – Po prostu jestem zaskoczona, że przeszliście na ty.
– Och… – Nina spuściła wzrok.
– Oj nie pesz się tak, lekarz też mężczyzna. Cieszę się, że znalazłaś wybawiciela. I to w fartuchu.
– Bardzo zabawne. On tylko chciał pomóc.
– Rycerz w białej zbroi i ze stetoskopem na szyi, fiu, fiu! – Marta zaśmiała się pod nosem. – Zamierzasz umówić się z nim na jakieś prywatne badanie?
– Daj spokój, dobrze? – skarciła ją Nina. – To po prostu dobry człowiek.
– Nie wątpię. – Salowa założyła rękę na rękę. – Zastanawia mnie tylko, dlaczego mówiąc o nim, ciągle się uśmiechasz.
Nina poczuła, że pieką ją policzki. Natychmiast też postanowiła zapanować nad mięśniami twarzy.
– Muszę już lecieć. – Zamiast odpowiedzieć Marcie, zaczęła pospiesznie zbierać się do wyjścia. – Dzieci, sama rozumiesz… – dodała, po czym odwróciła się do drzwi i nerwowo nacisnęła klamkę.
– Do jutra! – zawołała za nią jeszcze rozbawiona Marta.
– Tak, cześć – rzuciła przez ramię i już jej nie było.
Ruszyła korytarzem ku zamkniętym na trzy spusty drzwiom, sprawnie je otworzyła, a potem dokładnie zamknęła, i zbiegła po schodach. Energicznym krokiem pokonała brukową alejkę wiodącą na parking i wsiadła do samochodu. Rzuciła torebkę na siedzenie pasażera, po czym popatrzyła w lusterko i przyłożyła dłonie do policzków, które nadal były różowe i piekły. Czy to możliwe, żeby Marta miała rację? Nie, oczywiście, że nie. Przecież Jacek tylko chciał pomóc uwolnić ją od Wiesława. To gest dobrego serca, nie podryw. Zresztą jest lekarzem. Byli z dwóch różnych sfer i facet o takiej pozycji w życiu nie zwróciłby uwagi na prostą salową. Chociaż może…
– Cholera! – szepnęła sama do siebie i przestała patrzeć w lusterko. O czym ona w ogóle myśli? Przecież nie szuka faceta. Ma dwójkę dzieci i zero chęci, by wikłać się w jakikolwiek związek. Życie stanowczo zbyt wiele razy udowodniło jej, że nic dobrego z nich nie wynika.
Jednak nie przez to poczuła irytację. Marta miała rację. Już na samą myśl o Jacku wyginały jej się usta. I to mimowolnie, w ogóle tego nie kontrolowała.
Nie chcąc o tym dłużej myśleć, zapięła pasy i uruchomiła silnik, a zaraz potem wyjechała z parkingu. Może powinna sobie wstrzyknąć botoks, żeby mimika nie płatała jej figli?
ROZDZIAŁ 12
Sabina weszła do klatki schodowej w kamienicy, na poddaszu której mieszkała Nina, i jak zawsze w tym miejscu wstrzymała oddech. Nie znosiła tego budynku i każda wizyta u córki była niemal ponad jej siły. Podczas gdy ona wraz ze Stefanem i Elizą mieszkali w luksusowym domku na obrzeżach miasta, Nina, oczywiście na złość matce, uwiła gniazdko w budynku, w którym bez przerwy śmierdziało psim moczem, zgnilizną i stęchlizną. Ze ścian klatki schodowej odchodziła farba, schody pełne były dziur, a podłoga wyglądała tak, jakby ostatni raz umyto ją jeszcze w poprzedniej epoce. Sabina, jej elegancki płaszczyk i droga torebka nijak tutaj nie pasowały. Nie mówiąc już nawet o tym, że czasem bała się zostawiać na parkingu swój luksusowy samochód, który sprezentował jej Stefan. A wiadomo, co tym wszystkim menelom z osiedla strzeli do głów, kiedy zobaczą jej brykę?
Największym problemem był jednak fakt, że w budynku brakowało windy i Sabina za każdym razem musiała wchodzić na czwarte piętro po stromych schodach, co było wręcz bolesnym doświadczeniem. Sabina na co dzień chodziła w dwunastocentymetrowych szpilkach i za każdym razem, gdy już doczłapała się na górę, bolały ją stopy. Jakby tego było mało, Nina uparcie czyniła jej wyrzuty i kąśliwie sugerowała, że matka mogłaby przychodzić do niej na przykład w adidasach, a nie później narzekać na obolałe palce. To doprowadzało Sabinę do szału. Dlaczego jej córka musiała tak różnić się od matki? Nic dziwnego, że z takimi poglądami nie mogła znaleźć męża. Jaki porządny mężczyzna chciałby mieć żonę chodzącą w adidasach i dresach? Owszem, Sabina lubiła ubierać się w takie rzeczy, kiedy szła na siłownię, ale wychodząc z niej, natychmiast przebierała się w eleganckie sukienki. A Nina?
Sabina aż przymknęła oczy, myśląc o workowatych bluzkach i spranych spodniach córki. Czasem naprawdę nie mogła przeboleć głupoty swojego najstarszego dziecka. Na szczęście już miała pomysł, jak to zmienić.
Nie chcąc dłużej stać w tym potwornym miejscu, Sabina w końcu podeszła do schodów i niepewnie spojrzała ku górze. Jak zwykle zawahała się, czy dotknąć dłonią barierki, jednak szybko z tego zrezygnowała. Nie lubiła brudzić sobie rąk, a balustrada wyglądała niczym złowrogie siedlisko bakterii. Sabina wolała się chwiać, niż dotknąć tego ustrojstwa choćby czubkiem małego palca. Na górze i tak będzie musiała wysmarować sobie ręce żelem antybakteryjnym. Kto wie, czy nie zaraziła się czymś podczas przebywania w tym miejscu!
Po kilku minutach męczącej wędrówki i lamentowania w myślach w końcu doczłapała się do drzwi mieszkania Niny. Nacisnęła dłonią niezbyt sterylnie wyglądający dzwonek, po czym wygładziła swój idealnie upięty kok. Kalinka otworzyła jej drzwi dopiero po chwili.
– O, cześć, babciu. – Dziewczynka uśmiechnęła się na jej widok.
– Mówiłam ci, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. Słowo babcia przyprawia mnie o palpitację serca. – Sabina darowała sobie uprzejmości. Popatrzyła na wnuczkę, po czym weszła do środka i zdjęła płaszcz.
– No wiem, wiem – mruknęła Kalinka i zamknęła za babcią drzwi. – Tylko mama się czepia, kiedy mówimy do ciebie z Ignacym: „Sabina”. Nie złość się, jesteśmy tylko dziećmi. Z dwojga złego lepiej słuchać matki, mieszkamy z nią na co dzień, a ty nas tylko odwiedzasz.
Sabina popatrzyła na wnuczkę z uznaniem. Podobało jej się, że Kalinka jest taka mądra i elokwentna, co było właściwie dość dziwne, biorąc pod uwagę fakt, jakiego miała ojca. Po Igorze nie można było odziedziczyć dobrych genów, gdyż najzwyczajniej w świecie ich nie miał. A tu proszę!
Darowała sobie jednak wypowiedzenie tego na głos.
– Napijesz się herbaty? – zapytała Kalinka.
– Poproszę.
– Chcesz zwykłą czy jakąś owocową?
– Zwykłą.
– To może chociaż z cytryną?
– Zapamiętaj Kalinko, że herbata z cytryną wcale nie jest zdrowa. Kwas cytrynowy łączy się z zawartym w liściach herbaty glinem, tworząc łatwo przyswajalny cytrynian glinu.
– Cytrynian glinu? – Kalinka zmarszczyła brwi.
– To taka szkodliwa substancja, która odkłada się w mózgu i może powodować chorobę Alzheimera.
– Alzheimera?
Sabina spojrzała na wnuczkę z politowaniem.
– Powoduje dziury w mózgu, w wyniku czego traci się pamięć.
– Aaa. – Kalinka dopiero teraz zrozumiała wywód babci. – W takim razie zrobię ci herbatę bez cytryny, masz rację. Jesteś już w takim wieku, że musisz o siebie dbać. Chodź do pokoju, okej?