Sabina już miała wystosować do wnuczki jakiś złośliwy komentarz będący wyrazem tego, co myśli o wypominaniu wieku starszym ludziom, jednak ugryzła się w język, bo z pokoju wyłoniła się Eliza.
– O, cześć, mamo – rzuciła, stając w drzwiach. Miała na sobie granatową sukienkę z kołnierzykiem pod szyją i zebrane w kucyk włosy. Sabina musiała przyznać, że jako jedyna z jej córek, Eliza prezentowała się niezwykle schludnie i elegancko. To zawsze napawało ją dumą.
– Cześć, skarbie. – Uśmiechnęła się do córki. – A co ty tutaj jeszcze robisz?
Sabina wiedziała, że Eliza odbiera po pracy dzieci Niny ze szkoły, gdy ta ma pierwsze zmiany, lecz nie spodziewała się zastać tu córki o tej porze. Czy Eliza nie powinna być teraz na kolacji z Pawełkiem?
– Nina dzwoniła, że trochę się spóźni – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic.
– Na litość boską, czy dla tej dziewczyny doba zawsze musi być za krótka?
– Ma wiele spraw na głowie. – Eliza stanęła w obronie siostry. – Musiała wpaść jeszcze na jakieś zakupy, ale niedługo wróci. Nie martw się, dotrzymam ci towarzystwa, wejdź.
Sabina pokręciła głową, jednak posłusznie poszła za Elizą do pokoju, w którym przy aneksie kuchennym krzątała się Kalinka, a przy stole siedział pochylony nad książką Ignaś.
– Cześć, babciu! – rzucił entuzjastycznie, dostrzegając gościa.
– Cześć, chłopcze. – Sabina podeszła do niego i zerknęła mu przez ramię. – Co robisz?
– Odrabiam lekcje. Pani zadała nam czytankę i kilka zadań do obliczenia.
– Jak ci idzie?
– Jestem dobry z matmy.
– Nie wiem, czy powinniśmy się z tego cieszyć – mruknęła pod nosem Sabina.
– Nie? – Ignaś popatrzył na nią pytająco.
– Jeszcze kogoś okradniesz albo zaciągniesz na jakąś niewiastę potężny kredyt. Mężczyźni to wyrachowani manipulanci. Zwłaszcza, gdy mają takie geny.
– Mamo – wtrąciła się Eliza. – Nie sądzisz, że Ignaś jest za mały na takie pogadanki?
– Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Chcesz, żeby w przyszłości był pazerny na pieniądze i okradł jakąś pannę jak Igor Ninę?
– Z tego, co wiem, to ty też, babciu, poleciałaś na kasę – odezwała się Kalinka.
Sabinę zamurowało.
– Kto ci tak powiedział? – popatrzyła na wnuczkę.
– Podsłuchałam, jak mama rozmawiała z ciocią Małgosią. Podobno liczą się dla ciebie tylko pieniądze.
– Nonsens – prychnęła Sabina.
– Kalinko, odrobiłaś już wszystkie lekcje? – Eliza poczuła się w obowiązku uciąć tę dyskusję.
– Odrobiłam. Muszę jeszcze tylko przeczytać rozdział z książki z przyrody.
– Co teraz przerabiacie?
– Układ rozrodczy. To trochę ohydne.
– Tak? – Sabina zmarszczyła brwi i usiadła naprzeciwko Ignasia.
– Pani nam mówiła, że poród jest porównywalny do łamania dwudziestu kości naraz – wyjaśniła Kalinka. – Rodzenie dzieci to chyba najgorsza rzecz na świecie. Chyba zostanę singielką jak ciocia Patrycja.
Sabina z przejęciem popatrzyła na Elizę.
– Następna sfeminizowana… – Miała ochotę złapać się za głowę. – Dziecko! – zwróciła się do Kalinki. – Przecież ty masz dopiero jedenaście lat.
– To najlepszy wiek, żeby myśleć o swojej przyszłości – odparła Kalinka.
Sabina otworzyła usta, by uraczyć wnuczkę jakimś kąśliwym komentarzem, jednak wstrzymała się, czując na sobie karcące spojrzenie Elizy.
– Dobrze, już dobrze – wymamrotała.
– Herbata. – Kalinka postawiła przed nią kubek z parującą esencją.
– Nie macie filiżanek?
– Mamy, ale mama trzyma je na specjalne okazje.
– W takim razie dlaczego zrobiłaś mi herbatę w kubku?
– Bo twojego przyjścia nie można uznać za specjalną okazję, przecież jesteś naszą babcią.
– Ignasiu, zabierz książki do swojego pokoju, dobrze? – Ponownie w porę zareagowała Eliza. – Nie chcemy, żeby zalał ci się jakiś zeszyt.
– Jemu i tak niedługo się coś zaleje, ciociu – powiedziała Kalinka. – W tamtym roku przez trzy tygodnie nosił w plecaku niedopitego Kubusia, aż wybuchł. Wszystko było w soku.
– Ale ładnie pachniało. – Ignaś posłusznie złożył książki na kupkę i zaczął zbierać kredki.
Sabina już chciała nazwać swoje wnuczęta brudasami, jednak nim to zrobiła, z przedpokoju dobiegł cichy zgrzyt, a potem w aneksie kuchennym pojawiła się objuczona zakupami Nina.
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła do matki, stawiając na stole zgrzewkę mleka i wypchane po brzegi reklamówki. – Musiałam zrobić zakupy.
– Co na obiad? – Nim Sabina zdążyła cokolwiek powiedzieć, Kalinka zaczęła przeszukiwać pękate siatki.
– Zupki chińskie. Nie miałam lepszego pomysłu, a jestem tak zmęczona, że ani myślę teraz gotować.
– Ekstra! Wstawię wodę.
– Ekstra? – Sabina z niedowierzaniem zamrugała rzęsami. – Przecież to trucizna!
– Nie przesadzaj, mamo. Nie jemy tego codziennie.
– No właśnie. Tylko raz albo dwa razy w tygodniu – odezwał się Ignaś.
– Ja chyba śnię… – Sabina popatrzyła na Ninę. – I ty tak otwarcie mówisz o tym, że trujesz swoje dzieci? Wiesz, jak długo to świństwo zalega w żołądku? I ile ma soli czy polepszaczy, nie wspominając o glutaminianie sodu?
– Glutaminian sodu? – zainteresowała się Kalinka.
– Trzykrotnie podnosi ryzyko otyłości, upośledza wzrok, powoduje migreny, alergie, a nawet astmę! – wyrecytowała z przejęciem Sabina. – A trifosforan pentasodowy? Przecież kiedy to świństwo wiąże się z wapniem, powoduje zmniejszenie gęstości kości. Twoje dzieci nadal rosną! – Popatrzyła na Ninę z wyrzutem.
– Nic im nie będzie.
– No właśnie, babciu. Jesteśmy silni. – Ignaś teatralnie napiął mięśnie.
– I niedługo będziecie się toczyć, zamiast chodzić. Pomyśl, dziecko. – Sabina przeniosła wzrok na Kalinkę. – Chcesz w przyszłości wyglądać jak matka?
Dziewczynka zlustrowała Ninę wzrokiem.
– Co jest z mamą nie tak?
Sabina poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Nina tymczasem wyjęła z szafki talerze i zaczęła rozkruszać do nich makaron, co i rusz zerkając na córkę.
– Kategorycznie zabraniam wam jeść tego świństwa – oznajmiła z uporem Sabina. – Ja nie będę później jeździć z wami po szpitalach i patrzeć, jak umieracie na moich oczach!
Nina zerkała to na przerażoną matkę, to na Elizę, która tylko wzruszyła ramionami, nie chcąc brać udziału w dyskusji.
– No dobrze. – Poddała się w końcu i zostawiła pokruszony makaron w spokoju. – Zjemy kanapki.
– Kanapki? – Ignaś się skrzywił. – Wolę zupę.
– To nie jest zupa! – warknęła Sabina. – To trujące świństwo, od którego masz się trzymać z daleka!
– Mamo… – Usta Ignasia złowieszczo zadrżały.
Nina podeszła do synka i pogładziła go po głowie, chcąc zapobiec niekontrolowanemu wybuchowi płaczu.
– Babcia po prostu martwi się o twoje zdrowie.
– Albo ma menopauzę – rzuciła lekkim tonem Kalinka. – Mieliśmy ostatnio na przyrodzie, że…
– Idźcie umyć ręce, a ja wam zrobię kanapki. – Nina wolała nie wiedzieć, co chce powiedzieć jej córka. W sytuacjach takich jak ta, naprawdę żałowała, że Kalinka tak bardzo interesuje się biologią i geografią, a w przyszłości chce zostać psychiatrą.
Sabina tymczasem nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Utkwiła wzrok w ścianie.
– Ale chociaż z masłem czekoladowym, okej? – zastrzegł Ignaś.
– Z serem – oznajmiła twardo Nina.
– Mamo!
– Ser jest zdrowy, a masło czekoladowe to tylko źródło zbędnych kalorii i cukru.
– Ale przecież zawsze jemy na śniadanie…
– Ja nie znoszę sera! – przypomniała Kalinka.
– Dość. Idźcie do łazienki – stanowczo poleciła dzieciom Nina. Nie chciała doświadczyć wybuchu złości matki, a podświadomie czuła, że jest on niebezpiecznie blisko. Za blisko.
– To ja się będę już zbierać – oznajmiła Eliza, gdy zobaczyła pełną dezaprobaty minę matki. – Jestem umówiona z Pawłem. – Podeszła do siostry i cmoknęła ją w policzek, szeptem życząc jej powodzenia.