– Dziękuję, poradzę sobie. – Wysiliła się na uśmiech i wymijając pielęgniarkę, ruszyła do pokoju socjalnego.
Po drodze kilkakrotnie obejrzała się jeszcze przez ramię z obawą, że pan Wiesław zechce ją gonić, jednak nikt za nią nie szedł.
Kiedy już w końcu znalazła się we względnie bezpiecznym miejscu, usiadła na kanapie i zaczęła szlochać. Dlaczego ten facet musiał upodobać sobie akurat ją? No dlaczego? Z jakiego powodu?
Nie mogąc powstrzymać płaczu, ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego ona od zawsze musi mieć pecha i przyciąga do siebie tylko nieodpowiednich facetów? Czy, dla odmiany, nie mógłby zainteresować się nią ktoś względnie normalny?
ROZDZIAŁ 18
Jacek wyszedł z oddziału dziecięcego i skierował się ku schodom prowadzącym na zewnątrz budynku. Nie było dziś za ciepło, dlatego narzucił na fartuch kurtkę, żeby nie zmarznąć. Przez rozsuwane drzwi widział już pożółkłe krzewy i drzewa, którymi miarowo poruszał wiatr. To był jeden z tych dni, które zdecydowanie wolał spędzić w swoim gabinecie. Zwłaszcza po nocnych przejściach zgotowanych mu przez matkę. Chociaż połknął wieczorem podwójną dawkę leku, i tak nie mógł zasnąć do trzeciej. Mieszkanie z matką czasami naprawdę było ponad jego siły.
Zresztą teraz wcale nie czuł się lepiej. Nie przepadał za wizytami na dziecięcym, dlatego chciał opuścić to miejsce jak najszybciej. Nie lubił leczyć dzieci. Mali pacjenci już od studiów budzili w nim litość, współczucie i poczucie niesprawiedliwości. Nie znosił przekazywać złych wieści spoglądającym na niego z nadzieją rodzicom i patrzeć, jak w ich oczach zbierają się łzy. Odwiedziny w tej części szpitala najzwyczajniej w świecie go przerastały. Tak, jak dziś. Właśnie zdiagnozował zespół Retta u kilkuletniej dziewczynki, a ta choroba niewiele różniła się od wyroku śmierci.
Jacek wolał o tym nawet nie myśleć.
Zamiast tego wyszedł w końcu na dwór i głęboko odetchnął jesiennym powietrzem. W nocy padało, dlatego pachniało zgnilizną i mokrymi liśćmi. Jedno spojrzenie w niebo wystarczyło, by ocenić, że znowu zbiera się na deszcz. Zasnuwały je ciemne, ciężkie chmury i nie wyglądało na to, by ulewa rozeszła się po kościach. Prawdopodobnie będzie padało do wieczora.
Jacek, nie chcąc zmoknąć, ruszył w kierunku budynku, w którym mieścił się zamknięty oddział dla dorosłych. Po drodze pozdrowił jeszcze ratowników medycznych, którzy palili papierosy schowani za karetką, a potem otworzył drzwi i wszedł do środka. Sprawnie pokonał schody na górę, po czym wydobył z kieszeni pęk kluczy i dostał się na oddział.
– Panie doktorze? – Zanim udał się do swojego gabinetu, zaczepiła go jedna z pielęgniarek.
– Tak? – Zatrzymał się w miejscu.
– Jakaś pani o pana pytała.
– O, pacjentka?
– Nie, salowa.
– Mówiła, w jakiej sprawie mnie szuka?
– Nie, ale wyglądała na roztrzęsioną. Trochę się o nią martwię. Pewnie ma pan teraz ogrom zajęć, ale byłabym wdzięczna, gdyby udało się panu z nią porozmawiać. Jakoś nie mogę zapomnieć wyrazu jej oczu. Wyglądała, jakby czegoś się bała.
Jacek nie odpowiedział, ale pokiwał głową i posłał pielęgniarce uspokajający uśmiech. Po tym opisie nie miał wątpliwości, że chodziło o Ninę. Czyżby pan Wiesław znowu się jej naprzykrzał?
Nie chcąc tracić czasu, skierował się do gabinetu. Odwiesił kurtkę na wieszak przy drzwiach i znowu wyszedł na korytarz. Zamierzał czym prędzej odszukać Ninę. Po tym, co usłyszał z ust pielęgniarki, też się o nią zaczął martwić. Sprężystym krokiem ruszył korytarzem w kierunku skrzydła, w którym salowe urządziły sobie prywatny kącik, a po chwili delikatnie zapukał do jego drzwi.
– Proszę. – Dobiegł do niego ze środka kobiecy głos.
Nacisnął na klamkę i zajrzał do pomieszczenia.
– Dzień dobry, szukam pani Niny – powiedział, a dopiero później ją dostrzegł.
Siedziała skulona na kanapie pod ścianą i zalewała się łzami. Na jego widok jednak zerwała się na nogi i otarła twarz drżącymi palcami.
– Jacek? – zapytała zdziwiona.
Zamknął za sobą drzwi.
– Podobno mnie szukałaś.
– Ach, tak… – Nina bezradnie rozłożyła ręce.
– Miałaś kolejną scysję ze swoim ulubionym pacjentem?
– Nie nazywaj go tak, proszę.
– Przepraszam, nie będę. Ale chodzi o niego, tak?
– Niestety. – Nina pociągnęła nosem.
– Chcesz o tym porozmawiać?
W odpowiedzi tylko spuściła wzrok i znowu otarła cieknące po policzkach łzy.
– Nie chciałabym zajmować ci czasu, na pewno jesteś zajęty.
– Mam chwilę przerwy, dopiero wróciłem z konsultacji na oddziale dziecięcym.
– Naprawdę? – Nina uniosła głowę.
– Oczywiście. Zresztą przecież rozmawiamy o moim pacjencie. Może napijemy się kawy?
– Tak, chętnie.
– W moim gabinecie? Tam nikt nie powinien nam przeszkadzać.
– Dobrze.
– Wobec tego pójdę wstawić wodę, a ty kilka razy głęboko odetchnij i spróbuj się uspokoić. Nie chcę być niemiły, ale w tym stanie…
– Wiem, wiem. Mogłabym wystraszyć pacjentów.
Jacek posłał jej blady uśmiech.
– Do zobaczenia za chwilę. – Odwrócił się w stronę drzwi i wyszedł.
Nina natomiast posłuchała jego rady i wzięła kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Potem podeszła do wiszącego niedaleko drzwi lustra i przyjrzała się swojemu odbiciu. Wyglądała nawet nie jak siedem, ale dwadzieścia nieszczęść, a do tego po policzkach spłynął jej cały tusz do rzęs, którym zdążyła umalować się rano przed pracą.
– No pięknie – mruknęła sama do siebie i rozejrzała się za jakimiś płatkami kosmetycznymi, żeby zlikwidować nieestetyczne czarne smugi.
Marta na pewno trzymała takie rzeczy w swojej szafce, ale Nina nie mogła przecież wyjść na korytarz i odszukać koleżanki. Nie chciała też zawracać sobie głowy dzwonieniem. Odnalazła więc w jednej z szafek paczkę z watą, zrolowała ją w wacik i zwilżyła go wodą. Na szczęście podczas ostatniej wizyty w drogerii nie zainwestowała w żaden lepszy, a tym samym wodoodporny tusz, ale jakiś tani kosmetyk, który mogła zmyć bez użycia mleczka czy płynu do demakijażu. Oszczędzanie też ma swoje zalety, nie tylko te związane z pieniędzmi.
Po kilku minutach i kolejnych głębokich oddechach udało jej się doprowadzić twarz do względnego porządku oraz trochę uspokoić. Poprawiła jeszcze roboczy uniform, po czym udała się do gabinetu Jacka, który ustawiał właśnie na swoim biurku dwa duże kubki.
– Herbata czy kawa? – zapytał, kiedy zamknęła za sobą drzwi.
– Może herbata.
– Mam tylko zwykłą czarną.
– Nie szkodzi, wypiję taką, jaką masz.
– Może chcesz też coś na uspokojenie? – Jacek popatrzył na nią z troską. – Mógłbym poprosić pielęgniarkę, żeby przyniosła ci jakąś tabletkę.
W innej sytuacji Nina poczułaby się zawstydzona taką propozycją, ale po pierwsze – Jacek był psychiatrą, a po drugie naprawdę miała ochotę łyknąć jakąś pigułkę. Serce nadal biło jej stanowczo za szybko, a w gardle zalegała dławiąca gula emocji.
– Może to rzeczywiście dobry pomysł. – Spojrzała pytająco na Jacka.
Ten pokiwał głową, po czym wyjrzał na korytarz i przywołał do siebie pielęgniarkę. Szepnął jej coś na ucho, a ona zjawiła się z tabletkami już po kilku minutach.
Jacek podał opakowanie Ninie.
– Weź jedną pod język – polecił. – Zadziała najszybciej.
– Dziękuję. – Nina posłusznie wzięła tabletkę.
– A tu twoja herbata. – Jacek podsunął jej parujący kubek i usiadł po drugiej stronie biurka.
Przesunął na bok leżące na nim papiery i oparł się wygodnie o zagłówek krzesła.
– Jeżeli to cię pocieszy, mój dzień też nie należy do najprzyjemniejszych – powiedział, chcąc dać Ninie jeszcze chwilę na uspokojenie.
– Dlaczego?
– Byłem właśnie na oddziale dziecięcym. Może nie powinienem tego mówić jako lekarz, ale naprawdę nie znoszę obcować z chorymi dziećmi. Diagnozowanie kilkuletnich pacjentów zawsze wywołuje we mnie zbyt wiele emocji.
– Rozumiem to aż za dobrze. Sama jestem matką i nie wyobrażam sobie, żeby coś stało się moim dzieciakom.