– Nie to miałem na myśli. Po prostu jestem zaskoczony. Ani mi w głowie cię osądzać.
– Naprawdę? – Nina znowu sięgnęła po szklankę. – Ludzie nieustannie to robią – powiedziała, kątem oka obserwując samotną staruszkę, którą kelner usadził właśnie przy stoliku pod ścianą za plecami Jacka. Miała na sobie bardzo ładną, czerwoną sukienkę, ale wydawała się niespokojna. Nerwowo rozglądała się po sali, jakby kogoś szukała.
– Wierzę ci. Opowiesz coś o swoich dzieciach? – zaproponował Jacek.
– Kalina jest starsza, a młodszy to Ignaś. Ma osiem lat. Są teraz w takim wieku, że dość często się kłócą i biją, ale w gruncie rzeczy to dobre dzieciaki. Nie mogą bez siebie żyć, chociaż przynajmniej kilka razy dziennie słyszę, jak bardzo się nienawidzą.
– Pewnie nie masz czasu się przy nich nudzić.
– A żebyś wiedział.
Jacek już otworzył usta, by coś odpowiedzieć, gdy zjawił się kelner.
– Państwa dania. – Postawił przed nimi apetycznie wyglądające, wielkie talerze. – Smacznego.
– Dziękujemy – odpowiedzieli zgodnie, po czym zabrali się do jedzenia.
Smakowało wybornie. Kaczka Niny niemal rozpływała się w ustach.
– To miła odmiana. Niczym nie przypomina potraw, które serwuję swoim dzieciom – stwierdziła po kilku kęsach. – Ignaś z Kalinką najchętniej jedliby ciągle kotlety mielone albo frytki. I słodycze. Tony słodyczy.
– Pewnie czasami wychodzi ci to bokiem.
– Na szczęście przed popadnięciem w kulinarną rutynę ratuje mnie moja matka. Jest fanką zdrowego stylu życia i nieustannie podsyła mi albo przynosi przepisy na proste, ale pożywne jedzenie.
Jacek uśmiechnął się szeroko.
– Coś nie tak? – spytała Nina.
– Nie, po prostu dobrze to znam. Moja matka też ma fioła na punkcie zdrowego odżywiania.
– No proszę, więc mamy coś wspólnego.
– Z tym że ty mówisz o tym z entuzjazmem, a mnie czasami trafia szlag, kiedy wracam do domu z nadzieją na zwykłego, polskiego schabowego, a dostaję jakieś papki, kasze czy inne wynalazki, których nazw nie umiem nawet wymówić. – Jacek teatralnie się skrzywił. – Nie wiem, co bym zrobił, gdybym po drodze z pracy do domu nie dojadał na mieście. To zdrowe jedzenie jest gorsze niż dieta. Takie dziwactwo mogła wymyślić tylko kobieta. Mężczyźni nie są tak chętni do odmawiania sobie przyjemności.
Nina buchnęła śmiechem.
– Nie martw się, u mnie też nie zawsze jest różowo. Moja mama raczej nie wie, co to subtelność i prawie przy każdej wizycie ze łzami w oczach wyrzuca mi, że truję swoje dzieci.
– Wobec tego nie wiem, które z nas ma gorzej – stwierdził Jacek.
Przez następne kilka chwil gawędzili swobodnie na różne tematy, odkrywając, że coraz więcej rzeczy ich łączy. Na przykład słabość do szarych, narożnych kanap z wielkimi poduchami, zamiłowanie do czytania przed snem szwedzkich kryminałów, marzenie o domu z werandą czy miłość do grillowanej papryki. Tak, tak. Koniecznie czerwonej. Najlepiej z zielonym pesto dla kontrastu.
I pewnie ten wieczór skończyłby się tak samo przyjemnie, jak zdążył się zacząć, gdyby nie dwie nadopiekuńcze matki.
ROZDZIAŁ 30
Anita wpatrywała się w podłą zołzę mizdrzącą się do jej syna, rozważając w duchu, czy jeżeli rzuci się na nią z nożem, to któryś z gości oderwie ją od niej, nim zdoła poderżnąć gardło tej lafiryndzie albo przynajmniej przeciąć jej nadgarstek. Chociaż nie należała do agresywnych kobiet, widok syna z jakąś wypacykowaną flądrą (w stanowczo za krótkiej sukience, gdyby tylko się pochyliła, na pewno widać by było jej tyłek) sprawił, że poczuła się niczym żądna krwi lwica.
Anita już nie raz przekonała się, że matczyny instynkt potrafi popychać do czynów, o które nigdy by się nie posądzała. Kiedy Jacek chodził do przedszkola, któregoś dnia w szatni celowo kopnęła zaczepiającego go chłopca w czapce z daszkiem, udając później przed jego matką, że nie ma pojęcia, co się stało. Kilka lat po tym zdarzeniu odbyła bardzo rzeczową rozmowę z kolegami Jacka o tym, że nie powinni rozpijać jej dziecka. Oczywiście w sekrecie przed samym zainteresowanym. Stracił przez to wszystkich kumpli poza Adamem, ale przynajmniej wyrósł na porządnego człowieka, a nie pijaczka spod sklepu! Bycie matką wiązało się czasem z popadaniem w skrajności i zupełnym spychaniem swojej osoby w cień. Liczyło się tylko dobro dziecka. Zwłaszcza w tak ekstremalnych sytuacjach jak ta. Bo kolacja Jacka z inną kobietą z pewnością właśnie taka była – nowa, nienaturalna, niezwykle bolesna i prowokująca do ostatecznych rozwiązań. Tym bardziej że ta wypacykowana flądra patrzyła w niego jak w ósmy cud świata, a to mogło znaczyć tylko jedno: nie zamierzała odpuścić. Anita musiała działać. I to szybko.
Tylko jak?
Nim jednak zdążyła coś wymyślić, dostrzegła za plecami rzeczonej flądry kobietę spotkaną wcześniej w ulubionym sklepie spożywczym i posłała jej uśmiech. W końcu to dzięki niej zdecydowała się tu przyjść oraz wziąć sprawy we własne ręce. A gdzie tam swoje! Jacusia! Przecież musiała w porę ustrzec go przed popełnieniem największego błędu w życiu. I zarażeniem się jakąś chorobą czającą się w drogach rodnych tej kobiety też.
Boże, o czym ona myśli?!
Na szczęście nim zdążyła wystraszyć ją ta myśl, siedząca za flądrą Sabina też posłała jej uśmiech. Błogi i dodający otuchy. Szkoda tylko, że tak naprawdę nie był on skierowany do Anity, tak jak ta go zinterpretowała. Sabina bowiem dosłownie ułamek sekundy wcześniej dostrzegła, że nie dalej niż dwa metry od niej siedzi nie kto inny, jak Nina, jej własna, pierworodna córka. I to w dodatku na RANDCE z bardzo, ale to bardzo przystojnym mężczyzną, któremu Sabina posłała już kilka prowokacyjnych spojrzeń i kokieteryjnych uśmiechów.
Co ona mogła poradzić na to, że kręcili ją młodsi? Może jeżeli Nince nie wyjdzie z Jacusiem, to ona się nim zajmie? Na stole w kuchni albo w sypialni? W jej głowie natychmiast zrodził się szereg pomysłów. Stefan nie miał już tyle energii co kiedyś, a ona tak bardzo potrzebowała silnych, męskich ramion i…
– Kochanie? – oderwał ją od tej wizji siedzący po jej prawej stronie Stefan. Miał dziś na sobie idealnie skrojony garnitur, który zaledwie tydzień temu odebrali od najlepszej krawcowej w Brzózkach.
– Tak? – Sabina natychmiast popatrzyła na niego i zatrzepotała sztucznymi rzęsami.
– Masz jeszcze ochotę na lampkę wina? – zapytał uprzejmie, nie mogąc się na nią napatrzeć.
– Poproszę. – Sabina wysiliła się na uśmiech. Kiedy tylko Stefan nalał trunku do pękatego kieliszka, zamiast podjąć rozmowę, natychmiast upiła duży łyk, po czym wróciła do obserwacji córki i jej partnera. Na chwilę porzuciła erotyczne wizje i spróbowała spojrzeć na Jacka przez pryzmat innych kategorii. To znaczy, mówiąc prościej, oczami Niny, samotnej matki zbliżającej się do trzydziestki, która, nie wiadomo dlaczego, nie założyła pięknej, ponętnej sukienki specjalnie wyszukanej w sklepie przez Sabinę, ale wbiła się w jakiś babciny ciuch.
Cóż… Właściwie to nie powinna się dziwić. To dziecko od zawsze miało fatalny gust. Nie tylko jeśli chodzi o ubrania, ale także i co do mężczyzn. Właśnie dlatego Sabina postanowiła trzymać w zanadrzu kilku fajnych facetów z lovestory.pl, z którymi nie dalej niż godzinę temu ucinała sobie jeszcze pogawędki. Oczywiście w imieniu Niny, jakżeby inaczej. Szlachetne cele wymagają przecież poświęceń. Na szczęście te poświęcenia należały do przyjemnych. Jeśli nie najprzyjemniejszych.
Wróćmy jednak do rzeczy. Wyobrażenie sobie, że jest na miejscu Niny, było dla Sabiny wyjątkowo trudne, ale mimo to postanowiła spróbować. Podpierając brodę dłońmi, bacznie przyglądała się Jackowi. Nie tak go sobie wyobrażała. Chociaż to smutne, kiedy Nina powiedziała o randce, w jej głowie natychmiast powstała wizja przygarbionego, łysiejącego facecika z brzuszkiem, który chodzi po domu w ciepłych kapciach i przez większość wolnego czasu przewraca się z boku na bok przed telewizorem. Dokładnie tak jak Igor.
Myśl o ekszięciu była dla Sabiny tak nieprzyjemna, że wyrzuciła ją z głowy niemal natychmiast. I to jak najdalej.
By zatrzeć złe wrażenie, skoncentrowała całą uwagę na partnerze Niny. Musiała przyznać, że poza urodą bił od niego jakiś taki nadzwyczajny spokój, a męskie ramiona nie tylko sprawiały, że chciało się zedrzeć z nich koszulę, ale zwiastowały poczucie bezpieczeństwa, które czekało na Jackową wybrankę. Twarz miał łagodną, a uśmiech, którym często obdarzał Ninę, sprawiał, że Sabinie robiło się gorąco. I to dosłownie. Tych dwoje wpatrywało się w siebie tak intensywnie i uroczo, jakby odwzorowywali kadr z jakiegoś romansu, albo chociaż plakatu.