– Nie najgorzej – mruknęła Sabina. – Dokąd się tak wystroiłaś?
– Miałam jechać do pracy, ale jedna z dziewczyn zadzwoniła, by zapytać, czy nie oddam jej swojej zmiany. Miała ostatnio trochę wydatków związanych z pójściem dzieci do szkoły i potrzebne jej są pieniądze. Dlatego umówiłam się z Pawłem. Wpadniemy do jego dziadków, a potem skoczymy na jakiś obiad.
– Ucałuj ode mnie tego chłopaka. Dawno u nas nie był. – Sabina rozpogodziła się na myśl o przyszłym zięciu, który już od lat był jej oczkiem w głowie.
– Ucałuję. – Eliza uśmiechnęła się ciepło. – Ale powiedz lepiej, jak się czujesz? – Przycupnęła na fotelu stojącym naprzeciwko kanapy. – Nie wyglądasz najlepiej.
– Trochę boli mnie głowa, ale pewnie zaraz przejdzie.
– Nina opowiadała, że mieliście wczoraj w restauracji prawdziwy młyn.
– Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? Nadal ściska mnie w żołądku na samą myśl o wczorajszym zamieszaniu.
Eliza nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo rozległ się dzwonek do drzwi.
– To pewnie Paweł. – Zerwała się z miejsca i wygładziła sukienkę. – Na pewno nic ci nie potrzeba?
– Leć już do tego swojego mężczyzny i przestań się o mnie zamartwiać. Bawcie się dobrze. – Sabina wysiliła się na uprzejmy ton i odprowadziła córkę wzrokiem, dopóki ta nie zniknęła w korytarzu.
Chwilę później do jej uszu dobiegł dźwięczny głos Pawła i młodzi wyszli na zewnątrz.
Nadal czuła pulsowanie w skroniach, więc przyłożyła do nich palce i wykonała kilka niewielkich kółeczek. Utkwiła wzrok w szklanym wazonie, z którego sterczały kolorowe goździki, po czym zamyśliła się nad jakimś skutecznym rozwiązaniem problemu związanego z Anitą. Przecież nie mogła pozwolić, by ta niezrównoważona wariatka zniszczyła potencjalny związek jej córki. A jeżeli Sabina nic nie zrobi, to na pewno tak właśnie się stanie.
Po co ona, do cholery, pocieszała ją wtedy w sklepie ze zdrową żywnością? Przecież gdyby wiedziała, że chodzi o Ninkę, rozegrałaby to wszystko inaczej, a tak? Chciała dobrze, a wyszło jak zwykle. No nic. Przecież nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Musiała tylko to wszystko odkręcić i sprawić, że Anita pokocha Ninkę jak własną córkę.
Sabina siedziała, wpatrując się w wazon, a przez jej głowę przewijały się coraz to bardziej szalone wizje tego, jak mogłaby tej zmiany nastawienia Anity dokonać. Zaczęło się od łagodnych środków perswazji, takich jak przyjacielska rozmowa, jednak Sabina szybko doszła do wniosku, że to byłoby raczej mało skuteczne. Z kobietami pokroju Anity trzeba postępować inaczej. No właśnie, tylko jak?
Szare komórki Sabiny zaczęły pracować jeszcze intensywniej. Nagle przypomniało jej się, że była kiedyś ze Stefanem na pewnej naukowej konferencji, na której jakiś szczuplutki psycholog opowiadał o popularnych metodach manipulacji. Zaraz, zaraz… Co to było?
Sabina zaczęła pocierać skronie jeszcze szybciej, jakby to miało pomóc jej w myśleniu, i po chwili zaczęła przypominać sobie nazwy. Zasada kontrastu, reguła wzajemności, pułapka ukrytych kosztów… To nadal nie było to. O czym ten psycholog jeszcze wtedy mówił?
Ach tak! No pewnie! Sabina aż podskoczyła na kanapie, gdy w jej głowie zapaliła się żółta lampka. Były jeszcze takie techniki, jak stopa w drzwiach albo drzwiami w twarz. Bingo!
Sabina przeniosła palec ze skroni na usta i aż się uśmiechnęła. A gdyby tak potraktować Anitę nie drzwiami w twarz, ale poduszką w twarz? To dałoby się zrobić. Tym bardziej, że przecież leżała w szpitalu. Może jak Sabina trochę ją poddusi, to Anita odpuści sobie utrudnianie życia jej córce?
Na pewno. Ze wszystkich metod manipulacji Sabina wierzyła tylko w jedną – agresję i terror. Psychologowie mogli mydlić społeczeństwu oczy, ale ona wiedziała, że to właśnie przemoc i demonstracja siły otwierają wszystkie drzwi.
Musi więc przebrać się w jakieś czarne ubrania (problematyczna będzie tylko kwestia kominiarki, no ale trudno, coś wymyśli) i złożyć wizytę pewnej starszej pani. Tylko wcześniej poczeka, aż przestanie ją boleć głowa. Jeszcze nigdy nie przyduszała nikogo poduszką i wolała być przy tym w pełni sił.
ROZDZIAŁ 34
Weekendy mają jedną wyjątkową cechę – w przeciwieństwie do pozostałych dni tygodnia są miłe. Człowiek może obudzić się rano bez budzika i leniwie przeciągnąć, nie martwiąc o to, że musi odwieźć dzieci do szkoły, a potem jechać do pracy. Już sam fakt odpoczynku od codziennych zobowiązań sprawia, że te dwa wolne dni owiewa jakaś magia. Jak gdyby świat zwalniał i pozwalał choć przez chwilę cieszyć się człowiekowi życiem.
Nina zwykle nie mogła doczekać się soboty spędzonej z dziećmi i tak było też teraz. W tygodniu jej głowę zawsze zaprzątało zbyt wiele spraw – a to pranie, a to gotowanie obiadu, a to odrabianie lekcji, co sprawiało, że nie doceniała swoich dzieciaków. W weekendy było inaczej. Ignaś z Kalinką zawsze gramolili jej się do łóżka, jeszcze zanim wstała, i przez kilkadziesiąt minut wylegiwali się wspólnie, śmiejąc się przy tym i żartując.
– Mamo, a czy koty mają pępki? – zapytał na przykład ciekawy świata Ignaś, rozkładając tym samym Ninę na łopatki.
– Cóż… – mruknęła, nie bardzo znając odpowiedź. – Skoro rodzą się z pępowiną, to chyba tak. Pewnie mają jakieś pępki ukryte pod skórą.
– A co to jest pępowina? – dociekał Ignaś.
– To taki sznurek, który łączył cię z mamą, jak byłeś w jej brzuchu – podpowiedziała Kalinka. – Zadajesz za łatwe pytania. Miałam to już na przyrodzie.
– A dlaczego ja nie miałem? – Ignaś wydął usta.
– Też będziesz miał, mój ty dalmatyńczyku. – Nina pogłaskała go po włosach. Oboje z Kalinką mieli już widoczne krostki na twarzy, nogach i rękach. Ignaś stwierdził wczoraj, że wyglądają jak kropkowane pieski.
– Co zrobimy dziś na śniadanie? – zapytała Kalinka, siadając przy tym na łóżku. – Jestem już trochę głodna.
– Na co macie ochotę?
– Na naleśniki! – oznajmił Ignaś.
– A ja na tosty.
– Może jakiś kompromis? – Ninie nie bardzo chciało się przygotowywać dwóch różnych dań.
– A jak to smakuje? – spytał jej syn.
Na dźwięk tych słów głośno się roześmiała.
– To jest takie ustępstwo, kretynie – mruknęła Kalinka.
– Nie mów tak do brata – skarciła ją Nina i chcąc uniknąć kłótni, też usiadła na łóżku, po czym wygrzebała się z pościeli. – Ubierzcie się, czekam na was w kuchni – oznajmiła, opuszczając sypialnię i przeszła do kuchni, owijając się wcześniej swoim puszystym szlafrokiem.
Nim jednak zabrała się do przygotowania śniadania, odłączyła telefon od ładowarki. Na ekranie migały powiadomienia o tym, że przyszły do niej dwie wiadomości. Nina weszła więc w skrzynkę i odczytała SMS-y. Pierwszy był od Jacka, który pytał, jak się dzisiaj czuje – odpisała, że dobrze i zapytała o to samo, uśmiechając się przy tym pod nosem, a drugi był od Patrycji, która pytała, czy nie zostawiła może u niej w tamtym tygodniu książki pt. Feminizm wczoraj i dziś, bo będzie prowadziła we wtorek spotkanie na ten temat z licealistami i chciałaby coś sobie przypomnieć.
Nina rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu tej książki, jednak nigdzie jej nie znalazła. Odpisała więc siostrze, żeby szukała gdzie indziej i zaczęła przygotowywać ciasto na naleśniki. Nim wymieszała wszystkie składniki, do aneksu kuchennego przybiegły jej dzieci. Usiadły przy stole i wbiły wyczekujące spojrzenia w krzątającą się matkę.
– A może byście mi pomogli? – zaproponowała Nina, jednak żadne z dzieci nie paliło się do tego.
– Przecież jesteśmy chorzy – zaprotestowała Kalinka.
– A ty robisz najpyszniejsze śniadania na świecie mamusiu – powiedział z błogim uśmiechem Ignaś.
Nina pokręciła głową, ale nic nie odpowiedziała. Zamiast tego włożyła dwie kromki chleba do tostera i wyciągnęła z szafki patelnię, by usmażyć naleśniki. Chwilę później zabrzęczał jej telefon. Jacek odpisał, że czuje się świetnie i nawet zdążył przed pracą zajrzeć do matki. Dodał też, że w szpitalu bez niej jest jakoś pusto i nie może się doczekać, aż ją jutro zobaczy.