Выбрать главу

Wtedy odwróciłem się i spojrzałem w głąb sali, bo na twarzy Ellen zaszła jakaś dziwna zmiana. Kiedy chwilę później usłyszałem jej śmiech, odwróciłem się z powrotem i ścisnąłem jej ramię.

— W porządku, teraz już wiem trochę więcej. Dziękuję. Do zobaczenia wkrótce.

— Czy mam czekać?

— Nie. Dobranoc.

— Dobranoc, Conrad. I odszedłem.

Przejście przez pokój może być kłopotliwą i czasochłonną czynnością: zwłaszcza jeżeli ten pokój jest pełen ludzi, jeżeli ci wszyscy ludzie cię znają, jeżeli wszyscy oni trzymają szklanki w ręku i jeżeli nawet nieznacznie kuśtykasz.

Dokładnie tak właśnie przedstawiała się sprawa w tym przypadku, wiec…

Uważnie posuwałem się zatem po trochu wzdłuż ściany, okrążając ludzi, aż po przejściu około sześciu metrów dotarłem do enklawy młodych kobiet, które zawsze skupiają się wokół starego kawalera. Graber miał brodę cofniętą do tyłu, bardzo wąskie usta i łysinę. Żywość goszcząca niegdyś na jego twarzy już dawno temu przeniosła się do ciemnej otchłani jego oczu i kiedy mnie dostrzegł, pojawił się w nich błysk uśmiechu kryjącego nadchodzące oburzenie.

— Phil — powitałem go kiwając głową — nie każdy potrafi napisać takie misterium. Słyszałem, że to wymierający gatunek sztuki, ale teraz wiem, że to nieprawda.

— A wiec jeszcze żyjesz — powiedział młodzieńczym głosem, który przeczył jego podeszłemu wiekowi — i jak zwykle się spóźniasz.

— Bardzo przepraszam, ale zostałem zatrzymany na przyjęciu urodzinowym pewnej siedmioletniej damy w domu jednego z moich starych przyjaciół. (Co było prawdą, ale nie ma nic wspólnego z niniejszą historią.)

— Wszyscy twoi przyjaciele są starzy, prawda? — zadał mi cios poniżej pasa, tylko dlatego, że kiedyś znałem jego prawie zapomnianych rodziców i zabrałem ich do południowej części Erechtejonu, żeby im pokazać Portyk Kariatyd i to, co lord Elgin zrobił z resztą, niosąc przez cały czas ich jasnookich wyrostków na ramionach i opowiadając im historie znacznie starsze od zabytków, po którym ich oprowadzałem.

— I potrzebuję twojej pomocy — dodałem, ignorując drwinę i przepychając się delikatnie przez niewieści krąg, od którego bil zapach perfum, — Całą noc mi zabierze przedostanie się do miejsca, gdzie Sands i Yeganin czynią honory domu — przepraszam, panienko — a nie mam aż tyle czasu. Przepraszam panią. Tak więc chcę, żebyś pomógł mi tam dotrzeć.

— Pan jest Nomikosem! — wybuchnęła namiętnie jakaś urocza dziewczyna, patrząc na mój policzek. — Zawsze chciałam…

Chwyciłem jej dłoń, przycisnąłem ją do ust, zauważyłem, że ma różowy pierścionek Camille na palcu, i powiedziałem:

— I zły Kismet, hę?

— Więc jak będzie? — zapytałem Grabera. — Zaprowadź mnie tam jak najszybciej, zachowując się wytwornie tak jak ty to potrafisz i prowadząc ze mną rozmowę, której nikt nie śmie przerwać. Dobrze? Ruszajmy.

Skinął energicznie głową.

— Przepraszam, drogie panie, zaraz wracam.

Ruszyliśmy przez pokój, omijając grupki ludzi. Wysoko nad głową żyrandole przesuwały się i obracały jak szlifowane satelity z lodu. Poszczególne dźwięki pieśni granej na telinstrze, zmyślnej harfie Eola, unosiły się w powietrzu; niczym okruchy kolorowego szklą. Ludzie bzykali i snuli się bez celu jak niektóre owady George?a Emmeta, a my unikaliśmy tych rojów, nie przystawając ani na chwilę i hałasując po swojemu. Nie wpadliśmy na żadną grupkę stłoczonych ludzi.

Noc była ciepła. Większość mężczyzn miała na sobie lekkie jak piórko, czarne mundury galowe, które zgodnie z przepisami Personel musi zakładać na takie okazje. Ci, którzy byli ubrani inaczej, nie należeli do Personelu.

Niewygodne pomimo swojej lekkości, Czarne Uniform — my są mocno ściągnięte po bokach, a przez to gładkiej z przodu, gdzie wysoko na lewej piersi widnieje zielono — 1” niebiesko-szaro-białe insygnium Ziemi o średnicy mniej więcej ośmiu centymetrów; poniżej każdy nosi symbol swojego departamentu, a za nim oznaczenie swego stopnia; po prawej stronie przypina się najwymyślniejsze bzdurne znaczki mające dodać godności — ich twórcą jest obdarzone bujną wyobraźnią Biuro Odznaczeń, Nagród, Insygniów, Symboli i Heraldyki (w skrócie BONISH — jego pierwszy dyrektor bardzo sobie ceni swoje stanowisko). Kołnierz takiego uniformu — przynajmniej mojego — po pierwszych dziesięciu minutach przywodzi na myśl ciasną obrożę.

Kobiety z Personelu także były ubrane w zgrabnie opinające ciało Czarne Uniformy z krótkimi spódniczkami, lecz znośnymi kołnierzami. Pozostałe nosiły, co im się podobało, zwykle stroje w jaskrawych lub pastelowych kolorach. Niektóre nie miary takiej swobody w wyborze kreacji, dzięki czemu można było nieco łatwiej odróżnić, która jest wolna, a która nie.

— Słyszałem, że przyjechał Dos Santos — powiedziałem.

— Tak.

— Po co?

— Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.

— No, no, no. Gdzie się podziała twoja cudowna świadomość polityczna? Wydział Krytyki Literackiej zawsze wychwalał cię za nią pod niebiosa.

— W moim wieku zapach śmierci staje się coraz bardziej niepokojący za każdym razem, kiedy go napotykam.

— A Dos Santos tak pachnie?

— Cuchnie.

— Słyszałem, że zatrudnił naszego dawnego współpracownika, jeszcze z czasów Sprawy Madagaskarskiej.

Phil przechylił głowę i obdarzył mnie kpiącym spojrzeniem.

— Dość szybko wieści docierają do twoich uszu. Ale z drugiej strony jesteś przyjacielem Ellen, Tak, Hasan też przyjechał. Jest na górze z Donem.

— Komu pomoże zrzucić ciężar ludzkiej egzystencji?

— Już powiedziałem, nie wiem i nic mnie to wszystko nie obchodzi.

— Może spróbujesz zgadnąć?

— Nie mam ochoty.

Wkroczyliśmy do części sali, gdzie było niewielu ludzi. Przez cały czas podążał za nami mechanicznie opuszczany barek. Nie mogąc już dłużej oprzeć się pokusie, by się napić, przystanąłem i wcisnąłem guzik w kształcie żołędzia umieszczony na końcu zwisającego sznurka. Barek opuścił się posłusznie, ochoczo otworzył i ukazał skarby swojego oszronionego wnętrza, a ja wziąłem drinka z rumem.

— Co za radosny widok! Postawić ci drinka, PhiI?

— Myślałem, że się spieszysz.

— Tak, ale chcę się trochę rozejrzeć.

— No dobrze. Napiję się sztucznej coli.

Spojrzałem na niego spod przymkniętych powiek i podałem mu napój. Gdy chwilę później odwrócił się, podążyłem za jego wzrokiem w kierunku foteli ustawionych we wnęce, którą z dwóch stron tworzył północno-wschodni narożnik pokoju, a z trzeciej duża telinstra. Na instrumencie grała starsza kobieta o rozmarzonych oczach. Dyrektor Ziemi Lorel Sands palił fajkę…

Fajka to jeden z bardziej interesujących aspektów osobowości Lorela. To prawdziwa fajka z lulką z pianki morskiej, a niewiele ich zostało na świecie. Jeżeli chodzi o pozostałe cechy charakterystyczne Lorela, można go przyrównać do antykomputera: podaje mu się najróżniejsze starannie gromadzone fakty, liczby i zestawienia, a on zamienia je w śmiecie. Ma bystre ciemne oczy, którymi wpatruje się w człowieka podczas rozmowy, przy czym mówi powoli, a jego głos jest dudniący. Rzadko kiedy gestykuluje, lecz jeśli już mu się to zdarzy i przecina powietrze szerokim wymachem ręki lub szturcha wyimaginowane kobiety swoją fajką, robi to powoli i ostrożnie. Ma ciemne włosy, na skroniach już posiwiałe, wysokie policzki, cerę zbliżoną kolorystycznie do swojego garnituru z tweedu (starannie unika noszenia Czarnego Uniformu) i ciągle stara się trzymać szczękę nienaturalnie uniesioną i wysuniętą. Został mianowany na stanowisko przez Rząd Ziemi na Talerze i traktuje swoją pracę bardzo poważnie, nawet do tego stopnia, że demonstruje swoje poświęcenie okresowymi atakami bólów wrzodowych. Nie jest najinteligentniejszym człowiekiem na Ziemi. Jest moim szefem. A także jednym z moich najlepszych przyjaciół.