Выбрать главу

Uroczysta kolacja oddalała się z każdą chwilą. Byłam spocona, zmęczona i… nadal seksowna, co z przyjemnością zauważyłam w lustrze w przedpokoju, choć body przy próbie domycia dywanika nie było przydatne. Weszłam do kuchni i dolałam wody do fusów w szklance. Doprawdy, życie nie jest lekkie. W łazience łyknęłam herbaty i pomalowałam usta szminką Tosi, której co prawda Tosia nie używa do twarzy, tylko do pisania na lustrze w przedpokoju „obudź mnie jutro o siódmej”. Wyglądałam jak Messalina. Niebieski padnie na mój widok, jak nic. Każdy by padł.

Zauważyłam kiedyś z przyjemnością, że jeśli się pije wino, to roboty ubywa w oczach. Po drugiej herbacie nie ubywało, ale nie byłam już taka przekonana, że należy zrobić porządek w kuchni. Ostatecznie nie ja sama tutaj mieszkam. Zrobiłam krewetki i nakryłam do stołu. Sałatka z krewetek i wino to też dobry zestaw na wieczór. Borys piszczał pod drzwiami i chciał natychmiast wyjść. No cóż, kilogram polędwicy to jednak sporo. Otworzyłam drzwi, a ten niedowidzący idiota rzucił się przed siebie z ujadaniem. Szara kulka mojego kochanego Zaraza śmignęła na jabłonkę.

– Borys, ty durniu! – krzyknęłam na całe gardło i rzuciłam się za nim w te pędy, a za mną trzasnęły drzwi.

Zaraz, z wyrazem zdziwienia na mordzie, siedział tuż nad głową Borysa. Pies stulił uszy i przyjaźnie zamachał ogonem, jakby chciał powiedzieć – pomyliło mi się, przepraszam.

Wzięłam kota na ręce i ruszyłam do domu. Body, nawet przykryte lekkim szlafroczkiem, nie jest najprzyjemniejszym odzieniem na październikowy wieczór. Chciałam być w domu jak najszybciej, przebrać się, skroić pomidory. Nacisnęłam klamkę, a klamka została mi w rękach. Druga część, ta z wystającym wihajsterkiem, tkwiła jeszcze w drzwiach, prawie niewidoczna. Niestety, byłam po niewłaściwej stronie drzwi. Postawiłam Zaraza na ziemi i próbowałam trafić w otwór tak, żeby chociaż odrobinę zaczepić. W wyniku tych prób usłyszałam głuche stuknięcie po drugiej stronie drzwi. Nie miałam czasu zastanawiać się, co robić, otuliłam się szlafroczkiem i nie bacząc na to, jak wyglądam, pobiegłam przez furtkę wewnętrzną do Uli. Zapukałam w okno od kuchni, w drzwiach stanął Krzyś i o mało nie padł na mój widok, a widok miał niezły, siatkowe pończochy, czarne body i mnie w tym wszystkim, na tle zachmurzonej październikowej przyrody.

– Krzysiu, nie mogę się dostać do domu… – jęknę łam i pokazałam klamkę.

Krzyś milczał i przełykał ślinę.

Uli nie ma – powiedział po chwili.

Pomóż mi się dostać do domu! – krzyknęłam. – Nie widzisz, jak wyglądam? Adam za chwilę wraca!!!

No, właśnie widzę… – powiedział Krzysiek. – Ale Adam jest moim kolegą…

– Cholera! – zdenerwowałam się – weźmiesz i pójdziesz ze mną, czy mam tutaj zamarznąć na śmierć? Co ma do tego fakt, że Adam jest jego kolegą? Krzysiek niepewnie wziął ode mnie klamkę, przyjrzał się jej tak uważnie, jakby w życiu nie miał takiego świństwa w ręce, i sięgnął po skrzyneczkę z narzędziami.

– Ale ja o niczym nie wiem – zastrzegł.

Nie interesowało mnie, o czym on wie, a o czym nie wie, nie byłam przygotowana na filozoficzne rozmowy w rodzaju cogito ergo sum, otworzyłam furtkę i popędziłam do domu, za mną przyspieszonym krokiem pomaszerował Krzysztof. Podłubał chwilę w drzwiach i szybko je otworzył, wbiegłam do domu i natychmiast nalałam sobie kieliszek koniaku, byłam przemarznięta do szpiku kości. Krzyś umocował klamkę, przez dziurki przepuścił gwóźdź i staranie go zagiął, spozierając na mnie podejrzliwie.

Wejdziesz? – wyciągnęłam do niego rękę z kieliszkiem koniaku, kiedy skończył.

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nie wiem, skąd wróciłaś, nie chcę się w to mieszać, ale nie spodziewałem się tego po tobie – wyrzucił z siebie Krzysiek i schylił się po narzędzia.

Lubię prawdziwych mężczyzn, mogą oni zadowolić kobietę mimochodem, jednym zdaniem, jednym podejrzeniem, rzuconym we właściwym momencie. Byłam tak zachwycona, że o mały włos, a nie sprostowałabym niczego. Ale rozsądek zwyciężył.

– Krzysiu, ja pobiegłam za psem, drzwi mi się zamknęły, na Adama czekam – wciągnęłam go do domu. – Życie mi uratowałeś, to się napijemy.

I nalałam nam koniaku.

Adam nie był zachwycony, kiedy nas zastał w ciemnym pokoju, przy resztce sałatki z krewetek i świeczkach – znowu coś się stało, może woda z lodówki coś zalała i zrobiło się jakieś zwarcie – ale zanadto się tym nie zmartwiłam. Na mój widok również padł z wrażenia i to było najważniejsze.

– Jak ty wyglądasz! – syknął. – Co on tutaj robi? – syknął.

Zupełnie zapomniałam, że jestem w szlafroku, pomknęłam do łazienki i stamtąd słyszałam, jak Krzysiek wił się jak na spowiedzi, opowiadając o klamce, mówił dużo i był coraz bardziej zdenerwowany,. A Adam coraz bardziej rozdrażniony. Byłam wniebowzięta, zakładając na body za duży czarny sweter i wciągając spódnicę Tosi (za małą, ale tylko to było w łazience).

Uwielbiam Niebieskiego, kocham go do utraty tchu, a teraz jeszcze okazało się, że jest zazdrosny! O kogo? O Krzyśka? Przecież Krzysiek jest mężem Uli! Ale to i tak przyjemna świadomość…

Mimo pewnych kosztów dodatkowych, poniesionych tego dnia, takich jak dwa kontakty do wymiany i prawdopodobnie zakup nowej lodówki (razem z lodem oderwałam to coś, co mrozi), był to jeden z przyjemniejszych wieczorów w moim życiu. Adaś był naburmuszony prawie do północy.

A potem przekonałam go, że jest cudownym, najcudowniejszym facetem na świecie.

Ciekawa jestem… naprawi teraz tę klamkę porządnie czy nie?

Coś na poprawienie nastroju

W redakcji poruta straszna. Naczelny chodzi z zaciśniętymi zębami, bo dyrektor wydawniczy dał mu dwa miesiące na wprowadzenie nowego projektu. Jak skoczy nakład pisma znacząco w tym czasie, to się wybroni, jak nie – strach pomyśleć.

Dwa miesiące, dwa miesiące – mruczy Naczelny – w dwa miesiące to dziecko można zrobić, a nie nakład podwoić!

Pana żona musi być szczęśliwa… – szepcze złośliwie Jagoda, nie zważając na statystyki, które mówią o dwóch minutach, a nie o dwóch miesiącach.

Pani Judyto, do mnie, bardzo proszę.

No to jestem. Stoję u niego w gabinecie jak durak. Swoją drogą to ciekawe zaproszenie – do mnie, proszę. Niechbym ja tak spróbowała się do niego odezwać! Czy to już jest mobbing? Czy zdanie,,do mnie, proszę” jest złamaniem podstawowego prawa do szacunku, czy Naczelny przekracza tę cienką granicę? Dręczy mnie i mi ubliża czy nie? Obserwuję jego chodzące szczęki z zaciekawieniem. Nie lubię, kiedy mężczyźnie chodzą szczęki, bo nie wiem, czy jest zły na mnie, czy na resztki obiadu.

O rozwódkach.

O rozwódkach co? – pytam przytomnie.

O rozwódkach, ale nie sztampa, nie poradnictwo, nie reportaż amerykański. Czysta żywa prawda, nowatorskie spojrzenie. O rozwodach inaczej, po prostu. Z sercem. Bez wyżywania się na mężczyznach, OK?

Ile? – pytam krótko.

– Pięć stron maszynopisu.

Naczelny, tak jak ja, nie liczy znaków. Stara szkoła. Bułhakow też nie liczył znaków. I on, i ja, i Bułhakow wiemy również, że rękopisy nie płoną.

Na kiedy?

Na wczoraj, jak zwykle.

To znaczy, że mam najwyżej tydzień. Gdzie ja mu znajdę rozwódki, które powiedzą co innego niż zwykle? Mężczyźni myślą, że są jakieś nieodkryte prawdy o rozwodach, a wszystkie wyglądają tak samo – ona go kochała, a on nie. Nawet jeśli kobieta odchodzi do innego mężczyzny, wkrótce się okazuje, że jednak nie jest szczęśliwa. Jedynym smakowitym przykładem na obalenie tej teorii jest historia koleżanki Mańki. Iwona odeszła mimochodem od męża do swojej przyjaciółki i z nią żyje szczęśliwie. Jej eksio, którego spotkałam u Mańki, jest do dzisiaj rozgoryczony. Mańka szczepiła jego pieska, pitbula, którego kupił sobie po rozwodzie na otarcie łez, ja czekałam, aż Mańka da mi receptę na robale dla moich słodkich kotków, co czyni raz na kwartał, a eksio Iwony, który widział mnie drugi raz w życiu, chwycił mnie za rękę i powiedział: