Выбрать главу

Droga Pani,

nie można być ciągle między Scyllą a Charybdą. Dziecko nie może przejmować kontroli nad życiem Państwa, a Pani mężowi należy się szacunek. Uczucia dla ojca – bez względu na to, jak wiele krzywdy wyrządził Pani – nie ulegną zmianie, dzieci po prostu kochają swoich rodziców i tej miłości nie wolno im zabierać. Ale bez względu na uczucia do ojca, pani dziecko musi Pani męża (również przyjaciół, rodzinę itd.) traktować z szacunkiem. Egzekwowanie tej grzeczności, niepoddawanie się manipulacjom, zarówno męża, jak i dziecka, jest Pani obowiązkiem, jeśli chce Pani stworzyć nową, dobrą rodzinę, w której nie będzie elementów rywalizacji (twój mąż jest ważniejszy dla ciebie niż ja) i w której zapanują zdrowe stosunki, oparte na przyjaźni, wzajemnym szacunku i zrozumieniu…

Kluchy wystygły, na poddaszu panowała cisza, w pokoju na dole również. Ani radia, ani telewizora. Nałożyłam Borysowi pełną michę strawy, wymyłam garnek, przetarłam blaty, włączyłam wodę i nasypałam do szklanki herbaty. Borys mlaskał, siadłam przy stole i czekałam, aż woda się ugotuje.

Gdzie mam iść? Do Tosi, która zachowała się jak smarkula i na dodatek pali? Czy do Adama, który dostał po łbie za nic? Powinnam porozmawiać z Tosia, ale w jej stanie każda rozmowa będzie moją porażką.

Najchętniej uciekłabym z domu, ale, niestety, byłam dorosła.

Adam siedział na kanapie i patrzył przed siebie.

– Chcesz herbaty?

– Poproszę – powiedział, a serce mi się zwinęło ze smutku.

Przyniosłam herbatę i siadłam przy nim.

Nie powinnaś była pytać, czy to prawda – powiedział Adam. – Podałaś w wątpliwość moje słowa.

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

Może ma rację, teraz się okaże, że tego nie wytrzyma, wyobrażał sobie, że będzie inaczej, że wszyscy go będą kochali, nie będzie awantur z dorastającą panną i w ogóle, i po co mu taka nowa rodzina, w której mu się krzyczy, że nie jest ojcem.

Ale ja też się zachowałem jak idiota – powiedział po chwili. – Sam powinienem był z nią porozmawiać, a nie biec do ciebie.

No wiesz – oburzyłam się – powinnam wiedzieć!

Nie tak – machnął ręką. – Nie jestem w dobrej formie, trochę się już tą podróżą denerwuję. No cóż, ma rację, nie jestem jej ojcem.

Podniosłam się i poszłam do Tosi. Zapukałam. Cisza.

Tosia? – Cisza.

Tosia, chcę z tobą porozmawiać!

Ale ja nie chcę! – warknęła Tosia.

Kolację jedliśmy osobno. To znaczy ja nie jadłam, bo mi się żołądek zwinął. Adam zrobił sobie kanapki i poszedł do komputera, Tosia zeszła do kuchni, obrażona, zrobiła kanapki i poszła do siebie na górę.

Porozmawiam z nią jutro, jak będę w stanie coś sobie przyswoić, z moich światłych rad, których mam pełen komputer.

Tosię mi zostaw w spokoju!

Poprosiłam w redakcji o trzy dni urlopu – ale jaki to urlop, kiedy i tak muszę zrobić korektę tekstów sprzed tygodnia. Adama nie ma, znowu pojechał „coś załatwić”, a ja tak bym chciała posiedzieć z nim zwyczajnie, spokojnie spędzić trochę czasu, napalić w kominku i po prostu pobyć. Myślałam, że przez te ostatnie dni będziemy razem – Niebieski, Tosia i ja. Ale już na wieczór zapowiedziała się Agnieszka z Grześkiem – bo trzeba Adaśka pożegnać, a jutro wpadną Renka i Ula z mężami. Pojutrze wydaję obiad rodzinny na pożegnanie i tyle tego bycia razem. Ech, życie… Może i lepiej, bo Tosia obrażona, a mnie dusi z przerażenia.

I jeszcze ten cholerny, wstrętny Jakub, na którego się tak nabrałyśmy. Skąd w młodych ludziach taka potrzeba zdradzania pięknej dziewczyny? Muszę w końcu iść na górę i porozmawiać z Tosią jak kobieta z kobietą.

Drzwi zamknięte. Pukam.

Nie chcę z tobą rozmawiać! – mówi moja córka urodzona przeze mnie w bólach.

Tosia, proszę cię!

Stoję pod drzwiami i zastanawiam się, czy robię słusznie. Ale, jak mawia Adam, to nieważne, że ona cię nie wpuszcza, może kiedyś sobie przypomni, że ty pod tymi drzwiami stałaś.

Co chcesz? – Drzwi się uchylają.

Tosia, pogadajmy – podejmuję raz jeszcze próbę – tak nie może być.

Ojciec po mnie przyjedzie i zabierze mnie na obiad – mówi Tosia. – On mnie rozumie.

Wycofuję się.

Nie mogę być zazdrosna o kontakty Tosi z ojcem. Nie mogę i nie powinnam.

Ale, do cholery, JESTEM! Co to znaczy ojciec po mnie przyjedzie? Czy był przy nas, jak miałyśmy jeden zdechły serek w lodówce? Czy obchodziło go, jak sobie radzimy? Czy miał czas spotykać się ze swoją córką, jak leciał na Jolę? Dopiero teraz, kiedy Jola, zdaje się, odrobinę zmądrzała i już nie jest uzależnioną żoną, przypomniał sobie, że ma dziecko? Dorosłe? Nieledwie kobietę? Kiedy trzeba iść na wywiadówkę, to nie ma czasu, ale popisać się córką w knajpie może? I kiedy ten beznadziejny Jakub, który nigdy mi się nie podobał, spotyka się z jakąś Ewką, Tosia chce o tym rozmawiać z ojcem, który jest nie lepszy?

Eksio ostatnio spędza z Tosia sporo czasu, zupełnie jakby ją dopiero teraz poznał. Powinnam się cieszyć, cieszyć, cieszyć, ale do diabła z radością! Teraz mi ją zabiera, ot co! Może jeszcze pozwala jej palić!

Ściągam ze strychu walizki. Nie wiem, w którą spakuje się Adam. Pół roku minie jak z bicza trząsł, ale w jednej walizce? Może wziąć moją, postmałżeńską – prezent od Eksia, jest co prawda żółta, ale za to ma kółeczka. W dwie może jakoś go spakuję. Wcale się nie cieszę, że przyjdzie Agnieszka i Grzesiek. Wcale. Powinni siedzieć w domu i w ogóle nie zajmować się wyjazdem mojego Adasia. Tylko ja się powinnam tym zajmować.

Wczoraj kupiłam mu przepiękny sweter. Jest taki mięciutki i cudowny, że aż mnie skręca na myśl, że będzie w nich chodził nie przy mnie. Ale mój dobry charakter wziął górę nad moim beznadziejnym egoizmem i dam mu teraz, a nie kiedy wróci.

A w ogóle, co to za pomysły, żeby Eksio tutaj przyjeżdżał po Tosię? To nie jest małe dziecko. Mogli się umówić gdziekolwiek, na przykład na przystanku kolejki. Albo, jeszcze lepiej, w mieście. I najlepiej wtedy, kiedy Adam wyjedzie, przecież Tosia wie, że zostało nam tak niewiele czasu, ale co ją to obchodzi. Wszystko przez tego obrzydliwego Jakuba. A Adam nie powinien chcieć wyjeżdżać, ot co. Zostaję sama jak palec w taką obrzydliwą pogodę, i to wtedy, kiedy trzeba wykopać bulwy dalii, bo się zmarnują, a na dodatek wtedy, kiedy nieubłaganie zbliżam się do czterdziestki. Taka jest prawda.

Adam dzwoni, że będzie po siódmej. W taki oto właśnie sposób mój trzydniowy urlop okazuje się marnotrawstwem. Jutro jedzie do Szymona, bo obiecał mu coś jeszcze załatwić przed wyjazdem, konto założyć czy coś w tym rodzaju, i musi być w radiu, żeby się pożegnać, i wszystko jest ważniejsze niż j a.

Ale nie będę przecież zazdrosnym dzieckiem, skoro jestem dojrzałą kobietą. Stawiam walizki w sypialni i biegnę do kuchni. Zrobię na dzisiejszy wieczór coś bardzo niezdrowego, czego na pewno nie ma w Ameryce. Zapiekankę, którą Adam uwielbia, z ziemniaków i boczku parzono – wędzonego, z bazylią i czosnkiem.

Ciekawe, kiedy zrozumiem, że nie należy się wtrącać do własnych dzieci, nawet jeśli na pierwszy rzut oka potrzebują tego. Mam na to dowód niezbity. Tosia wyfrunęła z Eksiem, ja zajęłam się czynnościami pożytecznymi, takimi jak krojenie boczku parzono – wędzonego przy współudziale kotów i Borysa, który odzyskuje węch natychmiast, jak wyjmuję boczek z lodówki, a tu proszę bardzo, brzęczyk domofonu. I przez okno widzę, jak Jakub wysportowanym krokiem sunie w kierunku drzwi jak gdyby nigdy nic. Z kawałkiem boczku w dłoni rzuciłam się do drzwi. Cóż za śmiałość! Trudno to sobie wyobrazić! Uśmiech na przystojnej gębie, już by lepiej było, żeby może jakaś ospa – i jak gdyby nigdy nic, kłania się grzecznie i serdecznie zagaja:

– Dzień dobry pani Judyto, jest moje słońce?

– Zachmurzyło się – mówię ostrożnie – więc nie ma.

– Umawialiśmy się, stało się coś?