Выбрать главу

Ania to nasza przyjaciółka, ale wyprowadziła się parę lat temu. Jej mąż miał romans, wrócił po dwóch latach – wyglądało na to, że zmądrzał. Zwykł powtarzać, że odbył już podróż dookoła siebie i z pewnym pobłażaniem patrzył na mężczyzn rzucających się w nowe życie. Na przykład Tego od Joli to nawet nie wyśmiał, tylko powiedział, że mu współczuje. I bardzo proszę, powtórka z rozrywki.

– Wiesz, co mu Ania powiedziała na pożegnanie? Tak się zatopiłam w myślach, że nie usłyszałam, co Ula mówi.

– Powiedziała mu, że on już odbył podróż dookoła siebie, a ona niniejszym kończy dwudziestoletnią podróż dookoła niego.

– Niech on dobrze zapamięta ten dzień – powiedziałam. – Od teraz to on będzie się dowiadywał co stracił, a ona co zyskuje.

– Ula patrzyła na mnie uważnie.

Wiesz, te wszystkie nowe związki… w gruncie rzeczy się nie sprawdzają. Na przykład ja i Krzyś nie uznajemy drugich ślubów. Ślub jest jeden.

– Oj Ula – obruszyłam się. – A tak lubicie Adama.

– Nie mówię o Adamie – powiedziała Ula. – U ciebie jest zupełnie inna sytuacja. Adam to kulturalny facet, ale drugi ślub to nie ślub… Zresztą on ci bardzo pomógł w trudnych chwilach, a teraz Tosia tak często spotyka się z ojcem…

No to co? – zapytałam średnio inteligentnie, bo przecież nie widzę związku.

No wiesz… – Ula patrzyła na mnie, jakby chciała coś usłyszeć.

Nie wiem, co chodzi Uli po głowie, wiem natomiast, że ja jeszcze im pokażę, że można szczęśliwie żyć.

Bardzo miło spędziłyśmy następną godzinę na uważnym moczeniu pierniczków w herbacie.

Potem wrócił Krzyś i rzucił w Ule nowymi pismami, które jej w przypływie dobrego humoru kupuje.

Wróciłam do domu i zaczęłam się zastanawiać, czyby przypadkiem nie pójść do wróżki. To chyba zabawne doświadczenie w życiu każdej kobiety. A potem przyszła z kina Tosia, powiedziała, żebym poszła na ten film, co były z Isią, bo one nie wiedzą, o co chodzi, i co było prawdą, a co imaginacją, a sam koniec, który wyglądał tak, że ten facet skazany na śmierć…

– Nie opowiadaj mi filmu, który chcę zobaczyć – wrzasnęłam na Tosię i zatkałam uszy.

Znowu to samo. Tosia opowiada mi końcówki filmów, które chcę zobaczyć, i książek, które właśnie czytam. A potem ma pretensję, że nie chcę z nią rozmawiać. Ot, życie.

– Isia mówi, że jakieś nieszczęście się szykuje, u nas na wsi. Bo jej mama powiedziała, a jej mamie wróżka. I nie chodź w tym swetrze, mówiłam ci – powiedziała moja córka obrażonym tonem – wyglądasz na dziesięć kilo więcej.

Mam za swoje. A mogłam ostatecznie wysłuchać, kto kogo zabił i kto został skazany. Ot, życie.

Dzisiaj odebrałam nowiutki paszport. Jak się okazuje, niepotrzebnie go wyrabiałam, bo jak wejdziemy do Unii, to i tak każdy będzie musiał wyrobić sobie zupełnie nowy i inny. Co nie jest podawane do publicznej wiadomości, bo ludzie by się zdenerwowali. Ludzie się i tak denerwują, więc nie rozumiem, dlaczego to tajemnica.

Nareszcie Niebieski usiadł przy jakimś obcym komputerze, w jakimś obcym kraju i napisał:

Kochanie (to już lepiej) ledwo mi zniknęłaś na lotnisku, a może raczej ja Tobie zniknąłem, zaczęły się kłopoty. Kupiłem Ci nieopatrznie we free shopie w Warszawie przyrządy do manicure, i to był pierwszy błąd. Przy prześwietleniu okazało się, że mam nie powiem ile forsy wyrzucić w błoto, to znaczy do kosza, stojącego obok, i na nic zdało się tłumaczenie, że to dla Ciebie. W ogóle mnie nie słuchali, tylko stukali ręką w duży napis, którego wcześniej nie zauważyłem: „Narzędzia do cięcia dowolnego rodzaju i imitacje tychże, sztylety, brzytwy, szpilki, łańcuchy… – i nie wiem, co tam jeszcze było – nie podlegają przewozowi w bagażu podręcznym „. Poprosiłem wobec tego o udostępnienie mi bagażu właściwego, ale okazało się to niemożliwe. O mały włos nie spóźniłem się na samolot, bo próbowałem negocjować, byłbym w ogóle nie poleciał, jak mnie zaczęli pouczać, co ja mogę pilnikiem do paznokci zdziałać w samolocie. Nie muszę dodawać, że natychmiast po wystartowaniu podano nam posiłek i do tego normalne metalowe sztućce – noże i widelce. Gdybym nie był wściekły, to by mnie to rozweseliło.

Ani się obejrzałem, jak byliśmy we Frankfurcie. Wiesz, że lubię latać, ale Niemcy zafundowali mi wspaniałe widowisko, które obniżyło w stopniu najwyższym moje morale. A mianowicie miąłem okazję zobaczyć na największym europejskim lotnisku płonący samolot i trzy jednostki straży pożarnej, które zgrabnie próbowały go ugasić. Co im się już prawie, prawie udawało, to samolot zaczynał na nowo płonąć, a oni na nowo zaczynali puszczać pianę. Stałem przy oknie jak wmurowany i zastanawiałem się, jak by tu się szybko wydostać do miasta, wsiąść w pociąg i udać się drogą naziemną do ojczyzny, która ma ten plus, że tam jesteś Ty. Okazało się zresztą, że to tylko ćwiczenia, ale wyobrażam sobie, co byś Ty zrobiła, gdybyś ze mną leciała… skoro nawet ja nie byłem cool.

Cool, cool! Wystarczy, że chwilę pomieszka z Tosią, a już do mnie pisze, jakby był nią. Z tym, że Tosia do mnie nie pisze.

Ale cieszę się, że bardziej jesteśmy podobni do siebie, niż myślałam. Ja też nie jestem cool. Nie dlatego, żebym coś przeciwko byciu cool miała – ale nie bardzo wiem, co to znaczy być cool. Córki Uli powiedziały, że prezydent jest cool, Papież jest cool oraz Jasiek z trzeciej a szkoły społecznej też jest cool, a wszystkie te osoby są zupełnie niepodobne do siebie. A ja nie jestem podobna ani trochę do nich – nawet płeć mam inną – nasuwa się więc prosty wniosek, że na pewno nie jestem cool, i tu jestem podobna do Adasia. Ale kurczę blade, to nie jest list miłosny!!! W żadnym wypadku! Z wyjątkiem zdania podrzędnego, która ma ten plus, że tam jesteś Ty…

Czy teraz mam sobie wydrukować ten list i schować do koperty, kopertę zaadresować na siebie i schować do szuflady?

Osiemnaście lat świetlnych

– Mamusiu… – Tosia wchodzi do kuchni i siada naprzeciwko mnie.

Przyniosłam z redakcji siedemdziesiąt listów, leżą w części pootwierane, a ja zajęłam się rzeczami wyższej rangi, to znaczy pustoszę lodówkę. Jest to czynność, którą widać, w przeciwieństwie do odpowiedzi na siedemdziesiąt listów, której nie widać.

– Mamo…

Co kochanie? – pytam słodko, bo czuję przez skórę, że moja córka ma do mnie niecierpiący zwłoki interes.

Mogę zrobić urodziny? – Kromka z serem żółtym i majonezem zatrzymuje się w połowie drogi do moich ust.

Komu? – pytam niewyraźnie.

Sobie – odpowiada Tosia i patrzy na mnie ze zdziwieniem.

Urodziny! Moja córka kończy przecież osiemnaście lat! Ale do urodzin są jeszcze trzy tygodnie!

– Zapomniałaś, prawda?

Nie zapomniałam. Żadna matka nie jest w stanie zapomnieć dnia, kiedy sobie rodziła dziecko. Sobie albo i światu. Albo i jakiemuś Jakubowi, co potem je rzuca.

Ten od Joli, w chwili jej narodzin był jeszcze troskliwym mężem. Kiedy w nocy dostałam boli i go obudziłam, powiedział:

– Kochanie, ja przecież czuwam – i przewrócił się na drugi bok. I ja miałabym zapomnieć o tej nocy?

Nigdy!

Umyłam samodzielnie włosy, zakładając, że to, co przy porodzie jest najistotniejsze to – fryzura. Pomalowałam nad ranem paznokcie u nóg i rąk, co zajęło mi dwie dalsze godziny przedświtne, podczas gdy mój przyszły Eksio czuwał, pochrapując w najlepsze. A spróbujcie sobie pomalować paznokcie ze skurczami co półtorej minuty! Kiedy go znowu zaczepiłam i poinformowałam, że mam skurcze co minutę, wyskoczył z łóżka jak oparzony i zaczął krzyczeć, że jestem niepoważna, zbladł, zrobiło mu się słabo. Zadzwoniłam do rodziców, ojciec nawet nie zdążył powiedzieć, co by zrobił na moim miejscu, bo podobno też zbladł, mama wezwała taksówkę i zawieźli mnie do szpitala. O dziewiątej rano Tosia słabym krzykiem oznajmiła, że oto jest na tym świecie, ale Eksio siedział w poczekalni do drugiej, bo go nikt nie poinformował, że to tak szybko poszło, i miał do mnie pretensję. Ech, czasy…