Выбрать главу

Napisałam do Niebieskiego, że nie przyjeżdżamy, i nakłamałam, że jedziemy do mojego brata na Wigilię, bo złamał nogę i nie może przyjechać. Żeby Adaśkowi nie było przykro, że to z powodu Tosi. Już wolę żeby Adaś miał pretensję do losu, który mojemu bratu nadwerężył kości. Nie czuję się dobrze po takim kłamstewku, ale przecież nieczęsto to robię. A właściwie bardzo rzadko, prawie nigdy. I zawsze w dobrej wierze, to powinno mi być policzone.

Kiedy powiedziałam Mojej Mamie, że zostajemy, odetchnęła z ulgą, Mój Ojciec za to powiedział, że gdy by był na moim miejscu, toby pojechał, bo nigdy nie wiadomo, jak długo Ameryka będzie istnieć.

Tosia siedziała wczoraj ze mną do pierwszej w nocy. Zebrało jej się na rozmowy, a artykuł o sektach, który próbuję pisać, rozpaczliwie wył z tęsknoty. Tosi zbiera się na poważne rozmowy zawsze w okolicach północy. I gadałyśmy o życiu, wybaczaniu, rozstaniach, dojrzałości. Kiedy jej powiedziałam, że zdecydowałam również nie jechać do USA, uściskała mnie z radości.

– Wiesz co, mamuś? Od czasu, kiedy pojawił się Adam, zawsze byłam na drugim miejscu. A teraz wiem, że mnie kochasz.

Prawdę powiedziawszy, zrobiło mi się nieprzyjemnie. Gdzieś w zakamarkach mojej duszy tkwiła jednak tęsknota za dorosłą córką – taką, która nie stawia się w jednym rzędzie z mężczyzną. Tosię kocham najbardziej na świecie jako moją córkę, Adaśka – jako mężczyznę. Jak można porównywać te dwie miłości? Na co liczyłam? Że powie, kochana mamo, jedź, ja z przyjemnością zostanę?

Nie mam czasu na spotkania z Ula, w ciągu ostatnich paru dni trzy razy zajrzała, wiem, że chce o czymś pogadać, ale jakie tu warunki do rozmowy? Kiedy wracam z redakcji, jest ciemno, naprędce coś gotuję na następny dzień, Tosia tylko podgrzewa i podaje sobie i Nieletniemu. Po powrocie głaszczę koty i Borysa i wysłuchuję Nieletniego, który oberwał zupełnie niesłusznie jedynkę z biologii, bo zapomniał pracy domowej odrobić, minus z polskiego, bo nie pamiętał, że w środy ma polski, i nie rozumie w ogóle matematyki. Deja vu jakieś przeżywam. Ja też nic od razu nie rozumiem, więc najpierw się muszę nauczyć, żeby mu wytłumaczyć. A potem, wykończona, siadam do komputera. Powinnam się cieszyć, że mam taką świetną; i że nareszcie zarabiam, ale pal to licho.

Dopiero wczoraj naprawiono mój komputer. Ale poczta i tak wróciła. „Nieudane wysłanie wiadomości” – zawiadomił mnie komputer. To nie jest dobry wynalazek. Wczoraj w nocy dzwoniłam do Adasia, ale go nie było pod telefonem. Kolejna noc zarwana. Kiedyś, jak będę na emeryturze, pośpię sobie całą dobę.

Na szczęście z Nieletnim nie ma kłopotu, właściwie ten incydent z komputerem dobrze nam zrobił. Nieletni jest do rany przyłóż. Nawet nie prosi, żebym mu pozwoliła oglądać filmy. Już czwarty dzień jest cholernie grzeczny. Pomyślałam sobie nawet, że z chłopcem wcale nie ma więcej problemów niż z dziewczynką. Niestety, w złą godzinę to pomyślałam.

Dzisiaj, w samo południe, kiedy z Karną skracamy rubrykę „Listy”, bo trzeba zmieścić wywiad z nową gwiazdą, telefon. Dzwoni Tosia, że właśnie odebrała Nieletniego ze szkoły, jest z Jakubem, i za chwilę będą w domu, i wszystko w porządku, ale że mam się skontaktować z wychowawczynią. Słabnę.

Czy coś się stało Piotrusiowi?

Nie! – krzyczy Tosia, ale i tak źle słychać. – Ale masz przyjść do szkoły! To znaczy rodzice mają przyjść! Czyli ty w zastępstwie! Jego wychowawczyni ma dzisiaj kółko, jest w szkole do osiemnastej!

Ona ma kółko, a ja mam krzyżyk, a właściwie krzyż pański. Urywam się wcześniej i podjeżdżam pod szkołę. Szukam długo pani Welczes, która jest wychowawczynią Piotrusia od dwóch lat. Wreszcie j ą znajduję.

– Dzień dobry, ja w sprawie Piotrka.

– Kim pani jest i z czyjego upoważnienia? Czy pani jest rodzicem, czy opiekunem prawnym? – pyta pani Welczes.

Nie będę się dziwić, że nie pamięta, kto jest rodzicem. Chociaż słowo rodzic zakłada również, że mogłabym być ojcem, a na pewno nie jestem. Ale po co się mam denerwować.

– Jestem ciotką – mówię pokornie, bo wiadomo, że ze szkołą nie należy zadzierać, bo się to potem na dziecku odbija.

Aaaa, to nic dziwnego – pani Welczes patrzy na mnie ze zrozumieniem.

Nie widzę nic dziwnego w tym, że jestem ciotką, i tu bym się mogła zgodzić z wychowawczynią Piotrusia, ale jej ton mi się nie podoba.

A więc proszę pani – pani Welczes podnosi dłoń do oczu i trze czoło – szkoła nie wychowuje, szkoła po maga, szkoła szeroko pojmuje współpracę z rodzicami lub opiekunami prawnymi swoich uczniów.

Aha – przyjmuję do wiadomości i w dalszym ciągu nie wiem, dlaczego zostałam wyrwana z pracy. Dla mnie to dość błahy powód – rozważania o roli szkoły w życiu codziennym ucznia.

– A więc, jak już wspomniałam, szkoła tylko pomaga, pomaga – pani Welczes kładzie nacisk na „pomaga” i patrzy na mnie badawczo, czy zrozumiałam – pomaga w trudnej roli wychowawczej. Ale na szkołę nie spadają obowiązki wychowywania dzieci tylko dlatego, że rodzice nie poświęcają im czasu! To prowadzi do wykolejenia się tych młodych ludzi! Od łyczka do rzemyczka! Najpierw krótkie kłamstwo, potem dowcip, a potem kradzieże, rozboje, morderstwa! Tak, proszę pani, właśnie tak!

– Czy to ma związek z Piotrkiem? – pytam przestraszona nieco.

Pani Welczes patrzy na mnie wrogo.

– Czy pani jest matką?

– Nie, ciotką – mówię, zastanowiwszy się, bo przecież już to mówiłam.

– A gdzie matka dziecka?

– W Londynie – odpowiadam, nie chcąc wyjaśniać owej pani, że powinna poznawać rodziców swoich uczniów. W końcu Agnieszka biega na każdą wywiadówkę.

– No właśnie! Nic dziwnego, że dziecko tak się zachowuje!

– Jak? – pytani ponownie. Zawsze nienawidziłam wywiadówek.

– To pani nie wie, co on dziś zrobił???

– A skąd mam wiedzieć? Przecież rozmawiam z panią dopiero pół godziny! – wyrywa mi się, ale na szczęście pani Welczes nie zwraca na mnie uwagi.

– A więc pani syn przyszedł dzisiaj do szkoły, ach, nie chcę nawet mówić, ale muszę powiedzieć, w koszulce, która miała napis…

Aż czuję dreszcze na plecach. Jaki to był napis?,,Fuck me?” „Wolna miłość?” „Onanizm powoduje wady” i maluteńkimi literami pod spodem „wzroku”?

– „Chcę być księdzem, jak mój ojciec!” – wybucha pani Welczes.

Oddycham z ulgą.

– To nieprawda – staram się natychmiast wyjaśnić to nieporozumienie. – Ojciec Piotrusia jest ekonomistą, tak jak mój mąż, były – dodaję niepotrzebnie.

– Proszę pani! – mówi dobitnie pani Welczes. – To niedopuszczalne! Nic dziwnego, że dziecko chowane w takiej rodzinie tak się zachowuje! Jeszcze jeden taki wyskok i Piotrek będzie zawieszony w prawach ucznia!

Jeszcze mi tego brakowało. Wracam do domu i zastanawiam się, jak mam rozmawiać z Piotrusiem. Nie mógł tej koszulki włożyć, jak rodzice przyjadą? Wredne dziecko.

Na dzisiaj mam dosyć. Piotrek schował się w swoim pokoju, wpadam do niego bez pukania.

– Jutro przeprosisz panią Welczes, księdza i dyrektora szkoły! Ja tego za ciebie nie będę załatwiać! – krzyczę od progu.

Piotrek siedzi na tapczanie oklapły jakiś.

– Ale ciociu, to nie moja wina – szepcze. – Wszystko jedno czyja – odpowiadam ostro. – Jeśli nie załatwisz tej sprawy, nie pójdziesz na mikołajki.

Sięgnęłam po ostateczność. Piotrek na zabawę mikołajkową szykuje się od wyjazdu rodziców. Wczoraj w szkole było losowanie – ma kupić prezent Arturowi, ale cały wieczór dyskutował z Tosią, co ma zrobić, żeby się zamienić na Agatkę.

– Ciociu, to nie była moja koszulka… – jęczy Piotrek – to Kamil mi powiedział, że ja się na pewno nie odważę jej – włożyć, i to wszystko wina Kamila…

– Kamil cię podpuścił, tak? Bo jesteś bezwolnym stworzeniem, tak? I śmieje się z ciebie w kułak! Piotrek! Jutro tą sprawę załatwisz… sam, bez zwalania na Kamila.