W weekend siądę do komputera i napiszę do niego. O wszystkim. Właściwie wymieniamy tylko krótkie uwagi, i w dodatku biorę w tej zabawie czynny udział. Do licha z takim porozumiewaniem się. I na dodatek zupełnie nie wiem, co przygotować na urodziny Tosi. Zapiekankę? Czy elegancką kolację? Wykwintnego dania ze szpinaku nie będą chciały jeść dzieci. Mój Ojciec ma wrzody, w każdym razie mówi, że ma. Mama woli makarony niż mięsa. Agnieszka lubi kurczaka, ale kurczak jest taki banalny! Nie mam pojęcia, co zrobić! Grzesiek będzie chciał pić piwo. Eksio pewno nie będzie pił, bo przyjedzie samochodem. Musi być szampan, koniecznie. I soki dla dzieci. I może jeszcze jakiś alkohol. Jak ja sobie poradzę? Czy będzie Jakub, czy coś się zmieni do urodzin Tosi, na przykład przestanie ją kochać? Dlaczego Tosia nie chce, żebym zaprosiła Szymona? Przecież Szymon to rodzina, choć trochę przyszywana.
Wyłączam komputer i telewizor i postanawiani zająć się gotowaniem pomidorowej.
Jest po dziesiątej, kiedy Eksio wyjeżdża spod domu.
– Pomóc ci, mamo? – Tosia staje za mną, widzę jej odbicie w szybie w kuchni.
– Niekoniecznie. Zawołaj koty, mróz. Tosia posłusznie otwiera drzwi do ogrodu i woła na cały głos:
Zarazi Potem! – I wraca do kuchni. – Nie ma ich.
No właśnie – mówię dość ponuro. – Nawet koty nie wracają na wołanie.
Miałaś zadzwonić – mówi Ula, oddając prodiż – ale rozumiem, rozumiem…
Rozumiesz co? – stawiam prodiż na półce.
Ojciec Tosi – uśmiecha się Ula.
Co ojciec Tosi?
Nie mam ochoty domyślać się, o co chodzi Uli. Już drugi dzień czekam na odpowiedź od Niebieskiego na mój długi list o wszystkim. Ale pewno nie miał czasu. Nie powinnam się denerwować. Najgorsza jest wyobraźnia puszczona luzem.
No był… W nocy wyjechał.
Był, mówiłam ci.
– Ja zawsze uważałam, że małżeństwo to rzecz święta – mówi Ula i idzie do siebie, uśmiechając się pod nosem.
Jej może tak, mojemu do świętości brakowało co nieco.
Nie rozumiem, jak można nie znaleźć trzech minut i nie odpisać, choćby najbardziej zdawkowo – jestem zajęty, pa, napiszę później.
Mamo? Masz chandrę? – pyta czujnie moja córka, która pojawia się cichutko za mną.
Nie, chandrę nie – kłamię w żywe oczy. – Ot, po prostu zastanawiam się, skąd się wzięliśmy, dokąd zmierzamy… takie tam…
Jeśli zaczynają cię dręczyć pytania: skąd się wzięliśmy, jakie mamy cele w życiu, jak długo to wszystko potrwa, nie martw się! Tylko więźniowie znają dobrze cele, wiedzą, skąd się tam wzięli i znają termin wyroku
– Tosia klepie mnie w ramię.
– Tosia, a może byś się pouczyła, zamiast pluć taki mi mądrościami? – Biorę do ręki ścierkę i zaczynam po kolei wycierać naczynia z suszarki, co robię wyłącznie wtedy, kiedy ogarnia mnie depresja.
– Nie martw się, mamo, wszystko będzie dobrze – mówi Tosia, tak jakbym to ja miała maturę przed sobą, a nie ona.
Wiem.
Zawsze wszystko jest dobrze, nawet jeśli nam się wydaje, że jest niedobrze. Nienawidzę grudnia. Nienawidzę zimy. Chcę mieszkać w jakimś przyjemnym ciepłym kraju i nie zastanawiać się nad niczym. Na przykład, dlaczego Adam nie pisze. Oraz nie dzwoni.
Wczoraj rano jechałam z Ulą kolejką do Warszawy.
– Jesteś jedyną osobą, która potrafi się przyjaźnić z byłym mężem – zagaja przyjaźnie Ula. – To jest w tobie niesamowite. Wiesz, co jest ważne.
Nie chce mi się rozmawiać na temat Eksia, w tej sprawie akurat Ula nic nie wie i mam nadzieję, że nie będzie nigdy wiedziała, co to znaczy były mąż. A ważne jest to, że Adam nie pisze.
Nie będę spać z telewizorem
Ciocia Kombatantka Hania przyjeżdża nie tylko na święta. Zadzwoniła właśnie wczoraj, że przyleci wcześniej, bo przed samymi świętami zabrakło miejsc w samolocie. Tosia nie omieszkała powiedzieć, jak to wspaniale, że ciocia będzie na jej osiemnastych urodzinach. Obawiam się, że Tosia liczy na jakiś angielski prezent z tej okazji, nie znając zupełnie tamtejszych realiów – w Anglii prezent za pięć funtów jest przedmiotem specjalnej troski. Ledwo pozbyłam się Nieletniego i zaczęłam rozkoszować się swoim własnym pokojem, wygodnym łóżkiem i rozstaniem z telewizorem, czeka mnie znowu małe przemeblowanie. Ale tym razem przygotuję się jak należy. Po pierwsze, telewizor wędruje do pokoju cioci, w sam róg, między szafę a okno, i wygląda na to, że mu tam bardzo dobrze. Fotel i mały stoliczek na miejsce komódki i biurka, biurko i komputer do dużego pokoju, na miejsce telewizora. Komódka do przedpokoju, trudno, kosz Borysa z przedpokoju pod stół w kuchni. I tak Borys go nie używa. W ten oto prosty sposób ja mam pokój dla siebie, ciocia ma pokój dla siebie, Tosia niezmiennie ma pokój dla siebie.
Tosia, przeciągając komodę do przedpokoju, jęknęła.
– Będzie tu przeszkadzać mamusiu! Dlaczego oddałaś cioci telewizor, przecież telewizor mogłam wziąć do siebie!
Przypomniałam Tosi, że ma maturę, a telewizor jako rzecz odmóżdżającą (z wyjątkiem meczów, oczywiście) nie pójdzie za nią na egzamin.
Ale ja bym oglądała BBC – jęczała Tosia.
Nigdy nie oglądałaś – powiedziałam jadowicie.
Ale ty myślisz, że ja tylko oglądam głupie rzeczy. A na National Geographic i Animal Planet oglądałyśmy tyle dobrych kawałków o zwierzętach… i nie zapominaj, że ja zdaję z biologii. To jest moje narzędzie pracy!
Ciocia na pewno zaprosi cię na oglądanie kawałków o zwierzątkach. – Oczyma duszy widziałam steraną życiem ciocię kombatantkę z ciepłą cienką herbatką z mlekiem, która śledzi na ekranie życie mrówek oraz historię koników morskich, w czasie kiedy ja mogę spokojnie posiedzieć przy komputerze.
Ale w święta będą na pewno dobre filmy – jęczała Tosia.
No właśnie. – Uśmiechnęłabym się pod wąsem, gdybym miała wąs, oczywiście.
Tym razem szykują mi się święta bez mechanicznej piły w Teksasie, bez morderców seryjnych w Wigilię po dwudziestej drugiej, bez najgorszych kryminałów, które dostajemy za darmo jako ubogie państwo w pakiecie z Szansą na życie lub Modą na pieniądze, lub jakimkolwiek innym wstrząsającym tasiemcem, który w trzech tysiącach ośmiuset dziewięćdziesięciu odcinkach ma opowiedzieć krótką historię miłości matki do dziecka, które okazało się adoptowanym mężem dyrektora córki, urodzonym przez przypadek przez ojca nienarodzonego bliźniaka, który stracił wszystkie pieniądze w kasynie, wpadł w alkoholizm, ale pod koniec okazuje się, że to nie on, tylko sobowtór księżniczki odnalezionej w Saragossie. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
– Jesteś bardzo niesprawiedliwa mamo – Tosia jest obrażona – nie pamiętasz, jak oglądałyśmy film o lwach? Był bardzo pouczający…
Wiem, dlaczego Tosia mi przypomniała wczorajszy wieczór. Rzeczywiście, wczoraj dowiedziałam się z przyrodniczego filmu, jakie niebezpieczeństwa czyhają na biedną lwicę, która ma dwa maleńkie lwiątka, jeśli jej mąż zginie lub inny lew postanowi przejąć stado. Otóż ta biedna wdowa musi natychmiast uciekać razem z małymi, ponieważ nowy władca chętnie z nią pofigluje, ale nie może sobie pozwolić, żeby geny rywala przetrwały. Przez godzinę biedna głodna lwica, której pomagała ciocia lwica, uciekała z małymi kociaczkami po całej sawannie, kryjąc się w skałach, nie jedząc i nie pijąc. Przez godzinę w telewizji, a po Afryce trzy tygodnie tułała się od skały do skały, chroniąc maleństwa przed śledzącym je wszystkie lwem. Aż któregoś dnia jej ciotka upolowała antylopę i nasza lwica poszła na antylopinę, bo padała z głodu. I wtedy ten wredny facet zabił jej dzieci i zostawił na skale. I ona płakała nad płowymi ciałkami przez całą noc, a rano wyruszyła z powrotem do zabójcy, żeby być jego żoną i rodzić mu jego dzieci. Popłakałyśmy się z Tosią, każda osobno.