Выбрать главу

– Pamiętasz, jak wysiadł nam samochód tej cholernej zimy? – powiedziała Agnieszka i uśmiechała się do mnie ciepło.

I wróciłam na Krakowskie Przedmieście, styczeń, piętnaście lat temu… Cała Warszawa skuta mrozem, śnieg, biało i czyściutko, ich stary jugo wysiadł na amen, wydzwonili nas w nocy z jakiejś budki telefonicznej, wsiedliśmy w samochód, zostawiając Tosię pod opieką moich rodziców. Ulice puste, druga w nocy, śnieg jak z Disneya, wycieraczki nie nadążały zbierać z zamarzniętych szyb. Chłopcy mocowali się z hakiem dość długo, było tak zimno, że siedziałyśmy z Agnieszką w samochodzie i śmieszyło nas to do łez. Jak się uporali z doczepieniem linki holowniczej, oba samochody wyglądały jak japońskie rzeźby ze śniegu.

Ja z Tym od Joli weszliśmy do samochodu i wolno ruszyliśmy, samochód Grześków potoczył się za nami z nieprzyjemnym stukaniem.

Jakim stukaniem? – Ten od Joli stał już od dłuższego czasu w drzwiach, nawet nie zauważyłam. Obejmował ramieniem Tosię. – To nie było stukanie, to był łomot…

Który po paru chwilach zresztą umilkł – dodałam.

No jasne! – Grzesiek postawił na stole piwa i otrzepał buty ze śniegu oczywiście na środku kuchni. – Najpierw każe nam oczyścić szyby, a potem po prostu rusza! Waliłem ci łapą w dach, żebyś się zatrzymał!

Wybuchamy wszyscy śmiechem, Tosia patrzy na nas zupełnie nieświadoma tego, co nas tak rozbawiło.

Nie wsiedliście do samochodu! – Ten od Joli śmieje się głośno, ciocia na pewno nie zaśnie. – Ciągnąłem, cholera, pusty samochód!

Jak zahamowałeś na światłach, to cię wyprzedzili, pamiętasz?

Dobrze, że nikogo nie było, obróciło nas w poprzek, pamiętasz?

A ty wyszedłeś wściekły, pobiegłeś do nich, otwierasz samochód…

– A samochód pusty!!!

Grzesiek klepie się rękami po bokach, ja parskam, bo mina Tego od Joli utkwiła mi w pamięci na zawsze. W życiu nie widziałam kogoś tak zdumionego.

A myśmy cały czas biegli za wami. – Agnieszka zakrywa dłonią usta, żeby nie obudzić cioci. – A tego, co Grzesiek o tobie – patrzy na Tego od Joli – mówił, to ci nigdy nie powtórzę!

Najwyższy czas, żebyś się w końcu dowiedział. – Grzesiek otwiera piwo i podaje Temu od Joli.

Siedzimy w kuchni do czwartej rano. Tosi przymykają się ze zmęczenia oczy, ale nie chce iść na górę. Wspominamy bridża, w czasie którego nasza trójka malutkich dzieci wyciągnęła z materacy całą trawę morską przez minimalną dziurkę, a myśmy byli zachwyceni, że pociechy takie grzeczne. Przypominamy sobie, jak Tosia, wówczas dziewięcioletnia, wyprowadziła na Mazurach Piotrusia i Honoratę do lasu, żeby im przybliżyć bajkę o Jasiu i Małgosi, i nie zapamiętała, gdzie ich zostawiła, i jak szukaliśmy ich, odchodząc od zmysłów, a dzieci dawno grzecznie wróciły do domku kempingowego i cichutko się bawiły i dopiero jak przyjechała policja, wezwana przez Agnieszkę, to wyjrzały – a policjanci nas strasznie opieprzyli za żartowanie z władzy i tak dalej, i tak dalej.

Kiedy żegnaliśmy się, Ten od Joli objął mnie, a ja po raz pierwszy od lat mogłam się przytulić do niego jak do dobrego wspomnienia, a nie do mężczyzny, który mnie porzucił. Agnieszka i Grzesiek uścisnęli mnie serdecznie, a Tosia była zachwycona, że tylu rzeczy dowiedziała się o sobie, no i o nas.

– To wyście też nieźle rozrabiali – objęła ojca. – Fajne miałam urodziny, lepsze niż Anka, dziękuję mamusiu.

Kiedy tak stała między nami, pomyślałam sobie: jaka szkoda, że Ten od Joli nie jest taki jak Adaś. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej.

Wielki świat w małym bucie

Czy pani wie, pani Judyto, że na przykład dziki szczur łączy się seksualnie z partnerką czterysta razy w ciągu dziesięciu godzin? – zaczepia mnie na korytarzu Naczelny.

To musi być męczące.

No cóż, szczurzyca musi to znieść, taki jest nieokiełznany świat przyrody.

Miałam raczej na myśli, że to dla niego może być męczące – dodaję z uśmiechem.

Dla niego??? – Naczelny jest zdziwiony jak rzadko kiedy i natychmiast zmienia temat. – Ma pani tekst?

Jeszcze nie.

– Pani Judyto, zaufałem pani!

– Sam pan mówił, że pójdzie w lutowym numerze. Ciocia pojechała na dwa dni do Mojej Mamy, „dam ci odetchnąć, Dżudi”. Od Adama dostałam krótki liścik na adres Tosi skrzynki, że być może na święta pojedzie do znajomych. I że ściska. Natychmiast mu odpisałam, że też go ściskam, napiszę dłużej, jak będę miała chwilę czasu.

Zaiste, kiedy się poznaliśmy, korespondencja wyglądała inaczej.

Tosia dostała pieniądze od ojca i nie omieszkała powiedzieć, że teraz w końcu i nareszcie chciałaby, żebym ją wzięła do jednego supersklepu, który ma powierzchnię mieszkaniową większą niż nasza wieś, na zakupy, bo ona nigdy nie miała się w co ubrać i nie narzekała, wiedząc, że jesteśmy w trudnej sytuacji, ale jej koleżanka Hania oraz Agata, oraz Isia właśnie tam się ubierają i tam są cudowne rzeczy z przeceny, za to markowe i ona im wszystkim pokaże, a ja nareszcie muszę być prawdziwą matką, co kupuje czasami rzeczy w prawdziwych sklepach, a nie tylko w szmateksach, bo to wstyd. I tam jest bardzo tanio i w ogóle. A poza tym idą święta i kupimy mnóstwo prezentów.

Prezenty to ja mam prawie dla wszystkich, ale uległam Tosi. Kiedy Tosia zbiegła na dół, ubrana i umalowana (po co?), właśnie wyciągałam przez szczebelki skrzynki moją pęsetką do brwi – awizo. Awizo jest rzeczą nieprzyjemną, chociaż maleńką. Awizo znaczy, że jakiś ważny list czeka na poczcie i trzeba po niego pojechać. Ważny list awizowany – jak wynika z moich doświadczeń – to natychmiastowe powiadomienie o jakichś płatnościach, zawiadomienie o wyłączeniu, upomnienie, zastraszenie, przywołanie, za awizem zawsze czai się jakiś krogulczy palec, który grozi.

– Tosia, weź awizo i wsiadaj do samochodu – krzyknęłam na swoje dziecko.

Tosia otworzyła bramę i ruszyłyśmy. Najpierw na pocztę, a potem do raju. Przed pocztą okazało się, że Tosia nie może znaleźć awiza i że nie jest pewna, czy ja go nie wzięłam. Niestety, ja byłam pewna. Wyjęłam dowód, stanęłam przed okienkiem i powiedziałam przyjaźnie:

– Dzień dobry.

Słucham – z okienka powiało mrozem.

Przyszedł do mnie list polecony i… Awizo poproszę!

Właśnie zginęło i dlatego…

Bez awiza nie wydam.

– Mam dowód, gdyby pani była tak uprzejma, na kopercie jest moje nazwisko – tłumaczyłam jak dziecku.

– To poproszę awizo.

– Nie mam.

– To poczeka pani na następne.

Tu się zdenerwowałam. Nie będę czekać na żadne następne.

– Proszę pani! Tu jest moje nazwisko, przecież może pani sprawdzić, moja ulica ma pięć domów!

Na awizie był numer – z okienka powiało wiedzą.

To co z tego? – nie wytrzymałam.

Jak to, co z tego? Porządek musi być!

Zrobiło mi się niedobrze. Żebym choć wiedziała, skąd ten list…

A czy byłaby pani tak uprzejma i sprawdziła, skąd jest ten list? – wykrzesałam z siebie tyle dobrej woli, na ile mnie było stać.

Czy pani zwariowała? Przecież obowiązuje tajemnica korespondencji! Ja listy nie do mnie mam sprawdzać?

I wtedy zdecydowałam się na krok ostateczny. Zbliżała się szósta, przed sobą miałam przynajmniej czterdzieści minut jazdy do miasta i szlag był o krok od trafienia mnie. Przecież musi być jakiś sposób, żeby tej urzędniczce wytłumaczyć, że ja, jako klient, jakieś prawa mam.

– Czy mogłabym poprosić kierownika? – Ja jestem kierownikiem. Słucham! Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Tosia pomachała do mnie ręką i zawołała z pretensją:

– No, mamo, dlaczego ty zawsze musisz wszystko tak długo załatwiać?