Shanna sapnęła głośno i przytrzymała się jego kolan, żeby nie spaść. Mięśnie jego ud napięły się pod jej policzkiem. O rany, ależ emocjonująca przejażdżka.
– Proszę. – Opadł na siedzenie. – Miałem twoją komórkę w kieszeni.
– Och. – Przewróciła się na plecy, żeby coś widzieć. Samochód szarpnął, przetoczyła się i zaryła nosem w jego rozporek.
– Przepraszam – mruknęła i się odsunęła.
– Nie ma… sprawy. – Rzucił telefon na siedzenie. – Nie powinnaś go używać. Jeśli znają twój numer, wszędzie cię namierzą.
Położył jej rękę na ramieniu, pewnie chciał w ten sposób zapobiec dalszym ruchom jej głowy.
Skręcili w lewo. Na szczęście tym razem poruszyła się tylko odrobinę.
– Jadą za nami? – zapytała.
– Nie widzę nikogo. – Laszlo cieszył się jak dziecko.
– Za wcześnie na radość. – Wilk rozglądał się na boki. – Jedziemy dalej, żeby się upewnić.
– Tak jest, sir. Do domu czy do laboratorium?
– Do laboratorium? – Shanna usiłowała wstać. Wilk nie pozwolił.
– Leż spokojnie. To jeszcze nie koniec.
Świetnie. Zaczynała podejrzewać, że ta sytuacja mu się podoba.
– Dobrze. Co za laboratorium? Zerknął na nią z góry.
– Romatech Industries.
– Słyszałam o tej firmie.
– Naprawdę? – Uniósł brew.
– Pewnie. Dzięki sztucznej krwi uratowali miliony ludzkich istnień. Pracujesz tam?
– Tak, Laszlo też. Odetchnęła z ulgą.
– To cudownie. Zajmujecie się ratowaniem życia, a nie… niszczeniem go.
– Taki jest nasz cel.
– Nawet się nie przedstawiłeś. Nie mogę ciągle zwracać się do ciebie per: wilk czy wilkołak.
Uniósł brwi.
– Mówiłem ci już, nie jestem wilkołakiem.
– Ale masz w kieszeni wilczy kieł.
– To część eksperymentu, podobnie jak lalka w bagażniku.
– Och. – Spojrzała na przednie siedzenie. – Pracujesz nad tym, Laszlo?
– Tak, proszę pani. Lalka jest częścią mojego nowego projektu. Nie ma się czego obawiać.
– Co za ulga. – Shanna się uśmiechnęła. – Nie podobała mi się myśl, że jeżdżę po mieście z dwoma zboczeńcami. – Odwróciła się w stronę wilka i znów musnęła nosem jego rozporek. Ojej. Poprzednio było tu więcej miejsca.
Odsunęła się trochę.
– Może już usiądę.
– Jeszcze za wcześnie.
Jasne. Jakby była bezpieczna centymetr od jego pęczniejącego rozporka. Poprzedni atak na jego podbrzusze nie spowodował trwałych szkód. Wilk szybko dochodził do siebie. Bardzo szybko.
– Więc jak się nazywasz?
– Roman, Roman Draganesti. Laszlo skręcił zbyt gwałtownie.
Znów wpadła na Romana. Nabrzmiałego i twardego jak skała.
– Przepraszam. – Odchyliła głowę. Był coraz większy.
– Dokąd jedziemy? – dopytywał się Laszlo. – Do laboratorium czy do domu?
Roman błądził dłonią po jej karku. Kreślił delikatne kółka na skórze.
Zadrżała. Serce biło jej coraz szybciej.
– Do domu – szepnął.
Wstrzymała oddech. W głębi duszy wiedziała, że to przełomowa noc, że od tej chwili jej życie już nie będzie takie samo.
Samochód zatrzymał się gwałtownie. Znów potarła głową o potężną erekcję wilka. Jęknął.
Shannę przeszedł dreszcz, gdy na nią spojrzał. Roman miał czerwone oczy. Ale to przecież niemożliwe. To na pewno odbicie świateł na skrzyżowaniu.
– U pana będzie bezpieczna? – zagadnął Laszlo.
– Póki nie otworzę ust… – Uśmiechnął się. – I rozporka.
Shanna z trudem przełknęła ślinę i odwróciła głowę. Powinna była bardziej doceniać nudę, na którą kiedyś narzekała. Nadmiar emocji może zabić.
Rozdział 4
Tyle, jeśli chodzi o utrzymanie pożądania w tajemnicy. O ile Roman był w stanie zorientować się, urocza dentystka z głową na jego podbrzuszu zdała sobie wreszcie sprawę, że przed jego erekcją nie ma ucieczki. Ilekroć zdołała trochę odsunąć się od niego, Roman podejmował wyzwanie i wypełniał wolną przestrzeń.
Sam był tym zaskoczony. Od ponad stu lat nie odczuwał takiego pożądania. Shanna przestała się wiercić, leżała spokojnie oparta o jego rozporek. Niebieskie oczy wpatrywały się w sufit, jak gdyby nigdy nic, ale rumieniec na policzkach i mimowolny dreszcz, którzy przenikał jej ciało, mówiły coś innego. Odpowiadała na jego bliskość. I wiedziała, że jej pragnie.
Żeby przekonać się o tym, nie musiał czytać w jej myślach. Interpretował reakcje. Było to dla niego nowe doświadczenie i ta świeżość rozpalała pożądanie.
– Roman? – Spojrzała na niego i zarumieniła się jeszcze bardziej. – Wiem, że marudzę jak kapryśny bachor, ale daleko jeszcze?
Wyjrzał przez okno.
– Jesteśmy przy Central Parku. Już blisko.
– Och. Mieszkasz sam?
– Nie. Mieszka ze mną… kilka osób. I mam ochronę, przez całą dobę. Będziesz bezpieczna.
– Po co ci ochrona? Uparcie patrzył w okno.
– Dla poczucia bezpieczeństwa.
– Przed czym?
– Nie chcesz wiedzieć.
– No, świetnie – mruknęła.
Nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Wampirzyce z jego klanu robiły wszystko, żeby go uwieść, nigdy by sobie nie pozwoliły na marudzenie; dąsy i ataki złości Shanny stanowiły przyjemną odmianę. Miał nadzieję, że nie dostanie kolejnego ciosu w podbrzusze. Jakimś cudem udało mu się przetrwać pięćset czterdzieści cztery lata, nie doświadczając akurat tego bólu. Zabójcy wampirów celują w serce.
Chociaż, szczerze mówiąc, Shanna także to robiła. Wyschnięty wiór w jego piersi bił starym, prymitywnym rytmem.
Posiąść i chronić. Pragnął jej. I nie pozwoli, by jego wróg zdobył albo skrzywdził tę dziewczynę.
Ale chodziło też o coś więcej. Intrygowało go, dlaczego nie może nad nią zapanować. Stanowiła wyzwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie, czego dowodził jego obecny stan.
– Jesteśmy na miejscu. – Laszlo zahamował przy jednym z samochodów szefa.
Roman otworzył drzwiczki, uniósł głowę Shanny, wysunął się spod niej. Chciała się podnieść.
– Leż, póki się nie upewnię, że droga wolna – oświadczył twardo.
Westchnęła ciężko.
– Dobrze.
Roman wysiadł i zamknął za sobą drzwi. Laszlo zrobił to samo i na znak szefa wraz z nim odszedł od samochodu.
– Świetnie się spisałeś, Laszlo. Dziękuję.
– Nie ma sprawy, sir. Mogę już wracać do laboratorium?
– Jeszcze nie. Przede wszystkim wejdź do środka i uprzedź wszystkich, że dziś gościmy śmiertelniczkę. Musimy zapewnić jej bezpieczeństwo i zarazem dopilnować, żeby nie wiedziała, kim jesteśmy.
– Czy mogę zapytać, czemu to robimy, sir? Roman przeczesywał ulice wzrokiem, szukał Rosjan.
– Słyszałeś o rosyjskim klanie pod wodzą Ivana Petrovskiego?
– O Boże. – Chemik zacisnął dłoń na jednym z dwóch ostatnich guzików na swoim kitlu. – Podobno jest okrutny i brutalny.
– Owszem. Z jakiegoś powodu chce zabić tę lekarkę. A ona jest mi potrzebna. Włos nie może spaść jej z głowy, a Petrovsky nie może dowiedzieć się, że to my krzyżujemy mu plany.
– O kurczę. – Laszlo nerwowo kręcił guzikiem. – Byłby wściekły. Mógłby… wypowiedzieć nam wojnę.
– No właśnie. Ale Shanna nie musi tego wiedzieć. Zadbamy, żeby nic nie wiedziała.
– Skoro będzie pod pańskim dachem, to może okazać się bardzo trudne.
– Wiem, ale musimy spróbować. Jeśli dowie się zbyt wiele, wymażę jej pamięć. – Roman, przewodniczący wielkiej firmy, robił wszystko, by pozostać niezauważalny wśród śmiertelników. Kontrola umysłów i wymazywanie pamięci ułatwiały sprawę. Problem w tym, że nie był pewien, czy zapanowałby nad umysłem Shanny.