Выбрать главу

Jodi Picoult

Jak z Obrazka

Przełożyła Alina Siewior Kuś

Tytuł oryginału PICTURE PERFECT

Dla mojej matki: największej wielbicielki, pierwszej czytelniczki, na której sprawdzam pomysły, i przyjaciółki

PODZIĘKOWANIA

Wiele osób pomogło mi w zbieraniu materiałów do tej książki, a byli to: Arlene Stevens, C. S. W. i dyrektorka telefonu zaufania „Response” hrabstwa Suffolk w stanie Nowy Jork; Brenda Franklin z Yorktown Production; Doug Ornstein, były drugi reżyser w wytwórni Warner Brothers; doktor Richard Stone; Victor A. Douville, szef instytutu badającego dzieje plemienia Lakota na Sinte Gleska University. Wdzięczna też jestem Timowi van Leerowi, Jonowi Picoultowi, Jane i Myronowi Picoultowi, Kathleen Desmond, Cindy Lao Gitter, Mary Morris, Laurze Gross i Laurze Yorke za wyświadczone mi przysługi. Specjalnie podziękowania składam Jean Arnett.

1993

Dawno, dawno temu na brzegu Atlantyku żył wielki indiański wojownik imieniem Porywisty Wiatr. Miał magiczną moc – potrafił stać się niewidzialny, dzięki czemu mógł chodzić po obozach wrogów i wykradać im tajemnice. Wraz z siostrą mieszkał w wigwamie owiewanym spokojną, przyjemną morską bryzą.

Jego sława znakomitego wojownika niosła się szeroko i wiele dziewic pragnęło wyjść za niego. Ale Porywisty Wiatr nie zwracał uwagi na ich niemądre, kokieteryjne uśmiechy i fałszywe zapewnienia, że stanowiliby oboje idealną parę. Oznajmił, że poślubi tę, która zobaczy go wracającego nocą do domu.

Wymyślił próbę na sprawdzenie wiarygodności kandydatek na żonę. Wiele panien przychodziło z jego siostrą na plażę, gdy słońce z sykiem zanurzało się w morzu, i pragnęło zdobyć serce Porywistego Wiatru. Siostra zawsze widziała brata, nawet w chwilach, gdy dla reszty świata był niewidzialny. Gdy się zbliżał, siostra pytała dziewczynę, która wpatrywała się w horyzont:

– Widzisz go?

Każda panna odpowiadała kłamliwie:

– Tak, to on.

Siostra Porywistego Wiatru pytała wtedy:

– Czym pogania swój zaprzęg?

Odpowiedzi było wiele: Biczem ze skóry karibu. Długim, sękatym kijem. Pękiem mocnych konopi. Siostra Porywistego Wiatru od razu wiedziała, że to zwykłe zgadywanki i że jej brat nie wybierze tej dziewczyny, której stopy odciskały się w piasku, tworząc lustrzane odbicie jej śladów.

W wiosce mieszkał potężny wódz, wdowiec z trzema córkami. Najmłodsza twarz miała śliczną jak pierwszy letni deszcz, a serce tak wielkie, że mogło pomieścić ból całego świata. O wiele starsze siostry, skręcane zazdrością, wykorzystywały jej dobroć. Próbowały zniszczyć urodę najmłodszej, zmieniając jej odzież w łachmany, obcinając lśniące czarne włosy, przypalając gładkie policzki i szyję rozżarzonymi węglami. Ojcu mówiły, że sama to sobie zrobiła.

Tak jak inne panny we wsi, one też usiłowały zobaczyć, jak Porywisty Wiatr pojawia się o zmierzchu. Stały na plaży z jego siostrą, czuły, jak woda zalewa im stopy, i czekały. Jak zwykle siostra Porywistego Wiatru zapytała, czy go widzą, a one potwierdziły. Kiedy zapytała, czym pogania zaprzęg, skłamały, że niewyprawioną skórą. Kiedy weszły do jego namiotu, poły mocno zatrzepotały. Miały nadzieję, że zobaczą go pochylonego nad kolacją, ale w namiocie nikogo nie było. Porywisty Wiatr, odkrywszy ich oszustwo, pozostał niewidzialny.

Gdy najmłodsza córa wodza poszła na poszukiwania Porywistego Wiatru, natarła poparzoną twarz ziemią, by ukryć blizny, i załatała spódnicę korą drzew. W drodze na plażę minęła inne panny, które śmiały się z niej i nazywały ją głupią.

Ale siostra Porywistego Wiatru czekała i kiedy słońce ciężko opadało ku horyzontowi, zabrała dziewczynę na plażę. Widząc brata, zapytała:

– Widzisz go?

– Nie – odparła dziewczyna, a siostra Porywistego Wiatru zadrżała, słysząc prawdę.

– Czy teraz go widzisz? – zapytała ponownie.

Na początku dziewczyna z twarzą zwróconą ku niebu milczała, nagle jednak jej oczy zapłonęły jak ogień.

– O tak, widzę – rzekła wreszcie – i jest piękny. Tańczy na chmurach i chodzi z księżycem na ramieniu.

– Czym pogania zaprzęg?

– Tęczą.

Siostra Porywistego Wiatru także spojrzała w niebo.

– A z czego jest zrobiona cięciwa jego łuku?

Dziewczyna uśmiechnęła się i noc obmyła jej twarz.

– Z Drogi Mlecznej – odrzekła. – A groty strzał to najjaśniejsze z gwiazd.

Siostra Porywistego Wiatru wiedziała, że brat ukazał się tej dziewczynie, ponieważ mówiła prawdę. Zabrała dziewczynę do domu i wykąpała, tak długo przesuwając dłońmi po jej skórze, aż wszystkie blizny zniknęły. Śpiewała, a włosy dziewczyny rosły gęste i czarne. Dała jej swoje bogate stroje i zaprowadziła do namiotu Porywistego Wiatru.

Następnego dnia Porywisty Wiatr ją poślubił i oboje przemierzali niebo, skąd dziewczyna patrzyła na swój lud. Jej siostry kipiały z wściekłości i groziły pięściami duchom, żądając wyjaśnień. Porywisty Wiatr postanowił ukarać je za krzywdy, które wyrządziły jego oblubienicy. Zamienił je w osiki i zakopał ich korzenie głęboko w ziemi. Od tamtego dnia liście osiki drżą z przerażenia na myśl o nadejściu Porywistego Wiatru. I choćby nie wiem jak łagodnie nadchodził, one się trzęsą, ponieważ nie potrafią zapomnieć o jego wielkiej mocy i jego gniewie.

Legenda Algonkinów

1

Kiedy rano zarządca małego cmentarza przy kościele Świętego Sebastiana przyszedł do pracy, zobaczył ciało, które ktoś zapomniał pogrzebać.

Leżała na płycie z głową przyciśniętą do nagrobka i dłońmi skrzyżowanymi na brzuchu. Była niemal tak biała jak siedem spłowiałych marmurowych słupków, które ją otaczały. Zarządca wziął głęboki oddech, upuścił rydel i przeżegnał się. Powolutku zbliżył się do ciała i nachylił, okrywając je cieniem.

Gdzieś wysoko krzyknęła mewa, kobieta na grobie otworzyła oczy, zarządca odwrócił się i przez żelazną bramę wybiegł na zalane słońcem ulice Los Angeles.

Kobieta spojrzała w niebo. Nie wiedziała, gdzie jest, ale była wdzięczna za panującą w tym miejscu ciszę, ponieważ głowa pękała jej z bólu. Usiłowała sobie przypomnieć, skąd się tu wzięła.

Siadając, dotknęła nagrobka i przez zmrużone powieki próbowała odczytać litery, które skakały i rozpływały się jej przed oczyma. Z wysiłkiem wstała, opierając się o nagrobny kamień. Zaraz jednak zgięła się wpół i zwymiotowała, przyciskając dłonie do brzucha i mruganiem powstrzymując łzy bólu rozdzierającego jej skronie.

– Kościół – powiedziała, wzdrygając się na piskliwy ton swego głosu. – To jest kościół.

Zbliżyła się do bramy, skąd patrzyła na przejeżdżające samochody i autobusy. Zrobiwszy trzy kroki, uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, dokąd właściwie powinna iść.

– Pomyśl – nakazała sobie głośno. Przyłożyła dłoń do czoła i poczuła krew. – Chryste.

Drżącą dłonią poszukała chusteczki w kieszeni kurtki, znoszonej krótkiej skórzanej kurtki, której zakupu nie była w stanie sobie przypomnieć, ale trafiła tylko na tubkę balsamu do ust i dwa dolary dwadzieścia cztery centy drobnymi. Zawróciła na cmentarz, rozglądając się za torebką, plecakiem, podpowiedzią.