Выбрать главу

W środku panował mrok i unosił się zapach stęchlizny; od powrotu przychodziła tu od czasu do czasu na kilka minut, bo zajmowała się Connorem i nie chciała w ciągu dnia zostawiać go samego w domu. Zapaliwszy światła, zobaczyła zamkniętą przestrzeń, zalaną barwami przeszłości: pożółkłe kości i błyszczące metalowe stoły, srebrne instrumenty i czerwona ziemia.

Mimowolnie zadała sobie pytanie, jak wyglądały krajobrazy w miejscach, skąd pochodziły kości. Co w ciągu dnia robili ludzie, do których należały te szkielety. Pojęła, że dla osoby, uważającej dotąd antropologię kulturową za nic niewartą, takie pytania są dziwne i obce. Pod pewnym względem było tak, jakby dla Cassie antropologia oznaczała poznawanie tajemnic małego, fascynującego pomieszczenia, ale kiedy odsunęła kotarę, za którą, jak dotąd wierzyła, znajduje się szafa, znalazła nową, dwa razy większą salę.

Po odejściu od Alexa zawsze będzie miała swoją pracę, przecież miała ją przed nim i praca była częścią niej w tym samym stopniu co Connor, ale kierunek jej badań naukowych ulegnie zmianie. Dojrzała inne możliwości, a po pobycie w Pine Ridge nie sądziła, by mogła w oderwaniu od kontekstu patrzeć na nagie kości. Siuksowie nauczyli ją jednego i Cassie wiedziała teraz, że chociaż człowiek składa się z mięśni, kości i tkanek, to równocześnie uformowany jest ze wzorów, w jakie układa się jego życie, z dokonywanych wyborów, ze wspomnień przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Przed wyjazdem do Pine Ridge badała czaszkę z Peru z usuniętą kością sklepienia. Kolega, który przysłał jej czaszkę, prosił o wyrażenie opinii na temat charakteru uszkodzenia. Czy był to otwór wykonany podczas trepanacji mającej na celu zdobycie amuletu albo ulżenie uporczywym bólom głowy, czy też powstał z przyczyn naturalnych? Cassie usiadła przy stole i zaczęła przeglądać notatki, w których notowała inne możliwości. „Spowodowane dłutem podczas wykopalisk. Stały nacisk ostrego przedmiotu w grobie. Erozja. Wada wrodzona. Reakcja syf iii tyczna”.

Ujmując czaszkę w dłonie, zadała sobie pytanie, jakie wnioski wyciągnąłby naukowiec, gdyby za milion lat odkopał jej szkielet. Czy zbadałby jej popękane, źle zrośnięte, zdeformowane żebra? Czy przypisałby uszkodzenie kości nieuważnym grabarzom? Erozji? Mężowi?

Cassie zawinęła czaszkę w bawełnianą tkaninę i włożyła z powrotem do pudła, którą zapełniła trocinami i podartymi gazetami. Wykonywała tę pracę z niezwykłą ostrożnością, jakby czaszka wciąż mogła odczuwać ból. Poskładała swoje notatki. Nie była najlepszym kandydatem do analizowania tej sprawy, już nie. W krótkim liście wyjaśniła, że nie miała czasu bliżej zająć się okazem, i przeprosiła, że tyle miesięcy go przetrzymywała. Wsunęła notkę do pudła i zamknęła je zszywaczem.

Zaniosła pudełko do domu, żeby dołączyć je do wychodzącej poczty; czuła, jak z każdym krokiem zawartość robi się cięższa. Zastanawiała się, dlaczego tyle czasu musiało minąć, by zrozumiała, że szkielet nic nie jest w stanie powiedzieć, natomiast ten, kto przetrwał, może pokazać ci swoje życie.

– Co z pani pracą na uniwersytecie?

– Zostanie pani w Los Angeles?

– Ma pani jakieś plany na najbliższą przyszłość?

Cassie słuchała tych pytań i myślała, że nawet gdyby miała jasny plan, z całą pewnością nie zostawiłaby wyraźnego śladu, po którym media mogłyby za nią podążać.

– Obecnie mam urlop wychowawczy – powiedziała wolno. – Nie podjęłam jeszcze decyzji, czy po jego zakończeniu wrócę na uczelnię.

Mężczyzna w oliwkowym prochowcu zsunął kapelusz na tył głowy.

– Będzie pani mieszkała w którejś z innych waszych rezydencji?

Cassie pokręciła głową. Nawet gdyby zażądała od Alexa połowy jego majątku i nieruchomości, do czego upoważniało ją kalifornijskie prawo, nie mogłaby mieszkać w żadnym miejscu, w którym była z mężem. Ani na ranczu, ani w domu, Boże, chyba nawet nie w Tanzanii, bo wszędzie tam sprzęty i krajobrazy naznaczone są obrazem ich dwojga. Zawahała się, przygryzając wargę.

– Istnieje kilka możliwości – skłamała.

Zabrała Connora do Ophelii.

– Jezu! – wykrzyknęła Ophelia, otwierając drzwi. – Co ci się stało, do diabła?

Wychodząc z domu, Cassie nie zadała sobie trudu, by się uczesać czy umalować. Chwyciła pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły jej w ręce, dlatego też miała na sobie fioletową koszulkę polo i szorty w zielonobiałe paski.

– Ophelio, potrzebuję twojej pomocy.

Nie płakała, przez pół godziny opowiadając przyjaciółce o ukrytych aspektach małżeństwa z Alexem i pokazując obrzmiałe sińce pod stanikiem. Stopą kołysała Connora w foteliku i odpowiadała na pytania Ophelii. W końcu to Ophelia płakała za nią.

I to Ophelia zadzwoniła do przyjaciela przyjaciela, który miał dojście do zyskującej coraz większy rozgłos prawniczki od spraw rozwodowych. Kiedy Cassie się sprzeciwiła, Ophelia spojrzała na nią znacząco.

– Ty możesz nie chcieć od niego ani centa, ale masz coś, czego Alex pragnie rozpaczliwie. Jego syna.

Ophelia poszła też do pięciu banków, w których Cassie i Alex mieli wspólne konta, i przy użyciu kart bankomatowych z każdego podjęła spore sumy. Kupiła pieluszki i butelki dla Connora, bo Cassie zabrała ich za mało.

Podczas nieobecności Ophelii ukołysała Connora do snu i położyła go na łóżku, na którym sama spała kilka godzin wcześniej. Wróciła do salonu, gdzie spuściła rolety, jakby spodziewała się, że ludzie już zaglądają do środka. Podniosła słuchawkę i wybrała numer sklepu w Pine Ridge, tego samego, którego kierownikiem był Horace i skąd półtora miesiąca temu dzwoniła do Alexa.

– Cassie! – powitał ją Horace. W tle słyszała szuranie nóg i chrząkanie starych mężczyzn pochylonych nad beczkami z owsem, krzyki dzieci biegnących do lady i proszących o dropsy. – Toniktuka bwo? Co u ciebie?

Po raz pierwszy, odkąd wsiadła do taksówki pod domem Alexa, Cassie pozwoliła sobie na niepewny ton.

– Bywało lepiej – przyznała cicho. – Horace, proszę cię o przysługę.

Po południu, tuż po czwartej, kiedy Ophelia poszła z Connorem do parku, zadzwonił telefon. Cassie podniosła słuchawkę drżącą dłonią.

– Halo? – powiedziała nieco głośniej, niż zamierzała, zastanawiając się, czy usłyszy głos Alexa. Ale to był Will, cicho i z wahaniem wypowiadający jej imię pośród trzasków na linii. Schyliła się, bo z poczucia nagłej ulgi zabrakło jej tchu.

– Cassie? – powtórzył Will.

– Słucham. – Urwała, usiłując wydobyć z siebie jakieś słowa.

– Co on ci zrobił? – zapytał Will. – Zabiję go.

– Nie – odparła Cassie spokojnie. – Nie zabijesz.

Will, obok którego w sklepie nastolatek układał owies, uderzył pięścią w ścianę. Nie musiała mu mówić, wiedział, że Alex znowu ją pobił. Rozumiał, że numer telefonu, który dał mu Horace, nie należy do Cassie. Był całkowicie bezradny, tysiąc kilometrów dalej, i czekał, by usłyszeć, czego Cassie od niego oczekuje. Nie pozwalał sobie żywić nadziei, nie zamierzał pierwszy składać propozycji, wiedział jednak, że gdyby poprosiła, pojechałby po nią i ukrył ją choćby na zawsze.

– Rozwodzę się – powiedziała Cassie. – Zamierzam zwołać konferencję prasową.

Will oparł czoło o ostrą krawędź automatu telefonicznego. Hollywoodzkie media rozerwą ją na strzępy.

– Nie rób tego – usłyszał swój głos. – Jedź ze mną do Tacomy.

– Nie mogę ciągle uciekać. I nie chcę, żebyś mnie ratował. – Cassie głęboko odetchnęła. – Chyba najwyższy czas, żebym uratowała sama siebie.

Nie skończyła jeszcze mówić, gdy zadygotała i wcisnęła się głębiej w poduchy sofy, jakby dłużej nie była w stanie zapanować nad sobą.