Выбрать главу

– Cassie, kochanie – powiedział Will łagodnie – dlaczego do mnie dzwonisz?

Drżała tak gwałtownie, że nie sądziła, by udało jej się wykrztusić choć słowo.

– Bo się boję – szepnęła. – Cholernie się boję.

Will przypomniał sobie, jak jej powiedział, że nie jest sama; pomyślał o wskoczeniu do pierwszego samolotu do Los Angeles, odnalezieniu jej i całowaniu tak długo, aż Cassie przestanie dygotać ze strachu i przytuli się do niego. Zadawał sobie jednocześnie pytanie, jak może być takim głupcem, by oddać serce kobiecie, która prawdopodobnie będzie kochać innego do końca swojego życia.

Zmusił się, by jego głos brzmiał równo i spokojnie.

– Cassie, masz koło siebie lustro?

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Ophelia w samym holu ma trzy lustra – odparła.

– W takim razie idź i stań przed jednym z nich.

Skrzywiła się.

– To głupie. Potrzeba mi czegoś więcej niż jakieś idiotyczne aktorskie ćwiczenie. – Mimo to podeszła do lustra i patrzyła na swoje zapuchnięte oczy i posiniaczoną szczękę.

– No i?

– Wyglądam okropnie – powiedziała, rozcierając twarz. – A co, według ciebie, powinnam zobaczyć?

– Najodważniejszą osobę, jaką w życiu spotkałem – odparł Will.

Cassie przycisnęła słuchawkę mocniej do ucha, grzejąc się w jego słowach jak kot w promieniach słońca. Przypomniała sobie, jak na początku małżeństwa Alex dzwonił do niej do pracy i niczym nastolatki godzinami szeptali o swojej przyszłości, namiętności i niezwykłym szczęściu, że się nawzajem odnaleźli.

Nie odrywała wzroku od swojej twarzy.

– Nigdy nie byłam w Tacomie – powiedziała. Uśmiechając się, schowała słowa Willa na dnie serca, by czerpać z nich siłę.

– Kiedy zaczęła się przemoc fizyczna?

– Wiedziała pani o tym przed ślubem?

Cassie nie przerywała tego strumienia padających ze wszystkich stron pytań. Obejrzała się na Ophelię i Connora, szukając u nich wsparcia.

– Kocha go pani?

Nie musiała na to odpowiadać, ale chciała. Mogła sprawić, by świat postrzegał Alexa jako potwora, od niej też zależało, by świat zobaczył go jako cudownego, ciepłego, troskliwego mężczyznę, dzięki któremu poczuła się w pełni sobą.

Uznała, że najlepiej postąpi, jeśli zamieni pytanie w żart, jakby z samego założenia było niepoważne.

– Może pan zapytać o to prawie każdą kobietę w tym kraju powiedziała lekko, choć głos jej się załamywał. – Która go nie kocha?

Uniosła głowę, przesuwając wzrokiem po twarzach dziennikarzy, jakby kogoś szukała, i zobaczyła mężczyznę w kącie. Nie zauważyła go wcześniej, ale też nie patrzyła w tamtym kierunku. Miał na sobie płaszcz z podniesionym kołnierzem, o wiele za ciepły na tę pogodę. Stał ze schyloną głową, ukrywając oczy za okularami przeciwsłonecznymi.

Alex spojrzał na Cassie i zdjął okulary. Schował je do kieszeni na piersi. Cassie nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Nie był zły. W najmniejszym stopniu. Jakby wszystko rozumiał. Wstrzymała oddech, po raz kolejny próbując sprawdzić, co pominęła, co próbował jej przekazać.

– Jeszcze jedno pytanie – szepnęła z oczami utkwionymi w miejscu, gdzie stał Alex. Dlaczego w ten sposób? Dlaczego teraz? Dlaczego my?

Słabym gestem wskazała mężczyznę w pierwszym rzędzie.

– Gdyby bez obawy o zemstę z jego strony mogła mu pani coś powiedzieć, co by to było? – zapytał dziennikarz.

Wydało jej się, że widzi łzy w kącikach oczu Alexa, że jego dłoń wyciąga się ku niej. Nie rób tego, błagała w myślach. Jeśli to zrobisz, mogę za tobą pójść. W tej samej chwili jego ręka opadła bezwładnie, a palce zaczęły muskać szorstką wełnę płaszcza.

– Powiedziałabym to, co on zawsze mi mówił – szepnęła Cassie.

– Nigdy nie chciałam zrobić ci krzywdy.

Zamknęła oczy, by odzyskać panowanie nad sobą, nim pożegna dziennikarzy, którzy przyszli tu na jej prośbę. Kiedy znowu je otworzyła, patrzyła wciąż w miejsce, gdzie kilka sekund wcześniej stał Alex, ale już go nie było. Potrząsnęła głową, by oczyścić myśli, i zastanawiała się, czy naprawdę go widziała.

Bez słowa odwróciła się, wkładając bluzkę w spódnicę. Dziennikarze wciąż robili zdjęcia i filmowali jej wyjście z sali konferencyjnej: jak bierze dziecko na ręce, przewiesza torbę z pieluszkami przez ramię, sztywno się porusza.

Przeszła przez wykładany czerwonym aksamitem hol, w którym ludzie już zaczęli się na nią gapić. Pchnęła obrotowe drzwi i wyszła na chodnik, łapczywie nabierając powietrza w płuca.

Zrobiłam to, zrobiłam, zrobiłam. Obcasy Cassie stukały w rytm tych słów, gdy szła ulicą szybko, jakby była spóźniona na ważne spotkanie. W porze lunchu śródmieście roiło się od ludzi. Cassie mocniej przycisnęła Connora do piersi, gdy mijali ją w tłumie biznesmeni, kurierzy na rowerach, piękne kobiety z torbami pełnymi zakupów.

W gruncie rzeczy nic szczególnego nie kazało jej spojrzeć w górę. Żaden odgłos, jaskrawe światło, olśnienie. A jednak zrobiła to i przez mgiełkę rozżarzonego smogu zobaczyła kołującego orła. Czekała, aż ktoś inny go zauważy, ale ludzie szybko przechodzili, zatopieni we własnych myślach.

Odwróciła buzię Connora, by także mógł zobaczyć ptaka.

Osłaniając oczy przed słońcem, patrzyła, jak orzeł odlatuje na wschód. Jeszcze długo, gdy już zniknął w oddali, nie odrywała wzroku od nieskończonego nieba, i nawet kiedy ludzki strumień opłynął ją mocniej, nie zachwiała się.

Jodi Picoult

***