– Myślałam, że chcesz mieć przy sobie coś, co będzie ci przypominało rodzinny dom – powiedziała Jane.
Will osunął się ciężko na podłogę.
– Ja właśnie od tego wszystkiego uciekłem – odparł. Westchnął i przeczesał palcami włosy, szukając nowego tematu. – Jak się czujesz?
Jane zamrugała, dopiero teraz bowiem dotarło do niej, że Will ma na sobie niebieską koszulę z naszywką „Policja Los Angeles” na ramieniu.
– Jesteś w mundurze – wykrztusiła. Will wykrzywił się.
– Spodziewałaś się pióropusza?
Jane wstała i wyciągnęła do niego rękę, pomagając mu się podnieść.
– Przypomniałam sobie, jak się gotuje – oznajmiła. – Masz ochotę na kolację?
Przyrządziła pieczonego kurczaka z ziemniakami i duszoną fasolą. Will postawił półmiski na podłodze w salonie, po czym podzielił pierś na dwie części i rozłożył na talerze. On opowiedział jej o pierwszym dniu w pracy, ona o tym, jak się zgubiła w drodze do sklepu. Wpadające przez okno słońce oblało oboje złotą poświatą. Zapadli w przyjacielskie milczenie.
Will obgryzał mięso z kości. Nagle poczuł na ręce dłoń Jane.
– Och, zróbmy to – powiedziała.
Widząc jej błyszczące oczy, uświadomił sobie, że trzyma mostek *.
Ciągnęli mostek ku sobie, białe kości wyślizgiwały im się ze śliskich od tłuszczu palców. Wreszcie Willowi udało się oderwać większy kawałek. Rozczarowana Jane oparła się o pudła.
– Czego sobie życzysz?
Życzył sobie, by wróciła jej pamięć, ale nie chciał o tym mówić.
– Jeśli powiesz to na głos, życzenie się nie spełni – odparł, zaskakując siebie. Uśmiechnął się do Jane. – Moja matka tak zawsze mówiła. Z nią po raz ostatni ciągnąłem mostek.
Jane objęła kolana rękami.
– Czy twoja matka mieszka w Dakocie Południowej?
Niemal nie dosłyszał jej pytania, myśląc o delikatnej linii szczęki matki i iskrach w jej miedzianych włosach. Oczyma wyobraźni zobaczył, jak ciągną za rozwidloną kość, i ciekaw był, czy jej życzenia kiedykolwiek się spełniły. Spojrzał na Jane.
– Kiedy miałem dziewięć lat, matka i ojciec zginęli w wypadku samochodowym.
– To straszne – powiedziała Jane.
Willa zdumiało, ile współczucia dla nieznajomego brzmiało w jej głosie.
– Była biała – dodał. – Po wypadku mieszkałem z dziadkami ze strony ojca w rezerwacie.
Słuchając go, Jane zgarnęła na swój talerz stos kości i zaczęła je układać, pozornie nieświadoma tego, co robi. Popatrzyła na Willa i uśmiechnęła się.
– Mów dalej. Opowiedz, jak się poznali.
Will wiele razy opowiadał tę historię, ponieważ zwykle tak bardzo wzruszała kobiece serca, że jej słuchaczki bez oporu szły z nim do łóżka.
– Moja matka była nauczycielką w Pine Ridge. Ojciec zobaczył ją pewnego dnia, gdy w sklepie w miasteczku kupował paszę. A ponieważ ona była biała, a on Lakota, nie rozumiał, co go w niej pociąga, nie wspominając już o tym, że nie miał pojęcia, co począć. – Jak zahipnotyzowany obserwował dłonie Jane, które łączyły dwie kości, owijając je kawałkiem ścięgna. – W każdym razie kilka razy się umówili. Potem były wakacje i matka uznała, że sprawy toczą się za szybko, więc wyjechała, nie mówiąc ojcu, dokąd się wybiera.
Jane starannie ułożyła pięć kości równolegle na talerzu.
– Słucham cię – przypomniała.
– Cóż, to brzmi głupio, ale ojciec opowiadał, że jechał konno wzdłuż ogrodzenia i po prostu wiedział. W środku dnia na tym pożyczonym koniu ruszył na północny zachód, nie mając pojęcia o celu.
Jane uniosła głowę, jej dłonie znieruchomiały.
– Znalazł ją?
Will przytaknął ruchem głowy.
– Mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów dalej, w barze, gdzie czekała na przyjaciela, który miał zawieźć ją do domu w Seattle. Ojciec posadził mamę przed sobą na siodle i owinął oboje kocem.
Will w dzieciństwie tyle razy słuchał tej historii, że nawet teraz wyobrażał sobie, iż opowiada ją matka, nie on.
„Dawnymi laty moi współplemieńcy w taki sposób kochali” – powiedział mi twój ojciec i owinął nas kocem tak ciasno, że serca biły nam jednym rytmem. „Przyszedłbym do ciebie nocą, siedzielibyśmy owinięci kocem na dworze i mając wszystkie gwiazdy za świadków, powiedziałbym ci, że cię kocham „.
– Mój Boże – westchnęła Jane. – To najbardziej romantyczna opowieść, jaką w życiu słyszałam. – Wzięła z półmiska kolejną garść kości. – Czy twoja matka z nim pojechała?
Will roześmiał się.
– Nie, pojechała do Seattle, ale przez całe lato do niego pisała, a rok później się pobrali.
Jane uśmiechnęła się, wycierając dłonie w serwetkę.
– Dlaczego w dzisiejszych czasach ludzie nie robią takich rzeczy? W szkole średniej obmacywanki na tylnym siedzeniu samochodu bierzesz za wielką miłość. Zakochanie nikogo nie zwala z nóg.
Kręcąc głową, wstała, by pozbierać talerze. Podniosła prawie pusty półmisek i zaraz go upuściła. Rozległ się szczęk i odgłos rozchlapanego tłuszczu.
Jane odtworzyła na swoim talerzu szkielet kurczaka.
Kości zostały starannie ułożone, w niektórych miejscach także połączone w stawach. Skrzydła opierały się o żebra, potężne nogi były zgięte jak przy biegu.
Jane przytknęła dłoń do czoła, bogactwo terminów i obrazów zalało jej myśli: smukła kość ramienia ramapiteka, sznur zębów i fragmentów czaszki, zielone namioty w Etiopii, stoły zarzucone setkami skatalogowanych kości. Antropologia fizyczna. Spędzała całe miesiące w Kenii, Budapeszcie i Grecji na wykopaliskach, odtwarzając dzieje człowieka. Praca stanowiła tak wielką część jej życia, że nie potrafiła pojąć, jak cios w głowę mógł sprawić, iż o tym zapomniała.
Musnęła palcami szkielet kurczaka.
– Will – powiedziała, patrząc na niego jaśniejącymi oczami – wiem, czym się zajmuję.
3
Will bardziej lubił Jane wtedy, kiedy nie pamiętała, że jest antropologiem. Usiłowała mu wyjaśnić, na czym ta nauka polega. Antropologia, mówiła, bada sposób, w jaki człowiek przystosowuje się do świata. Tyle Will rozumiał, reszta brzmiała dla niego jak obcy język. W drodze na posterunek w poniedziałkowy wieczór Jane przedstawiała najlepsze metody wykopywania szkieletów. Kiedy Watkins przesłuchiwał ją, by zebrać informacje do notki, którą zamierzał umieścić w „Timesie”, oznajmiła, że dopóki nikt po nią nie przyjdzie, z przyjemnością będzie pomagać policyjnym patologom. A teraz, następnego dnia rano, podczas gdy Will rozprawiał się z miską cheerios, usiłowała wyjaśnić mu ewolucję człowieka.
Na serwetce rysowała linie, każdą gałąź opatrując nazwą. Will zaczynał rozumieć, dlaczego jej mąż jeszcze się nie ujawnił.
– Nie łapię – powiedział. – Tak wcześnie nawet liczyć nie potrafię.
Jane puściła jego słowa mimo uszu. Kiedy skończyła, westchnęła i usiadła wygodnie.
– Boże, cóż to za rewelacyjne uczucie coś wiedzieć.
Zdaniem Willa, były inne rzeczy bardziej warte poznania, ale zachował to dla siebie. Wskazał na serwetkę.
– Dlaczego ci akurat wymarli?
Jane zmarszczyła brwi.
– Nie byli w stanie przystosować się do świata.
Will prychnął.
– Taa, przez połowę czasu ja też nie jestem w stanie. – Wziął czapkę, przygotowując się do wyjścia.
– Ciekawa jestem, czy odkryłam coś naprawdę ważnego, jak szkielet Lucy albo człowieka z epoki kamienia w tyrolskich Alpach – powiedziała.
Will uśmiechnął się. Wyobraził ją sobie siedzącą w kucki nad dziurą w czerwonym piasku pustyni i robiącą to, co najbardziej lubi. – Możesz przekopać podwórko – zaproponował.