Przełykając przerażenie i dumę, poprawiła się na jednym ze składanych metalowych krzeseł, które obsługa hotelu ustawiła na konferencję prasową. Wygładziła fałdy granatowej spódnicy. Wyglądaj jak uczennica, poradzono jej. Nic dwuznacznego, nic seksownego. Jakby ubierając się ładnie, chciała zwracać na siebie uwagę, prowokować przemoc.
Obok na identycznym krześle siedziała Ophelia z dzieckiem w objęciach. Connor miał czkawkę; Cassie nic nie mogła poradzić na to, że te ciche, urywane odgłosy kojarzyły jej się ze szlochem. Wiedziała, że mając zaledwie niecałe dwa miesiące, Connor nie może zrozumieć sytuacji ani nic nie zapamięta. Ale wiedziała też, że za każdym razem, gdy synek będzie wyciągał do niej ręce, w jego srebrnych oczach zobaczy Alexa.
Odchrząknęła i wstała. Niemal natychmiast w tłumie dziennikarzy zapadła cisza; stanęli na baczność jak żołnierze z czytanki.
– Dzień dobry. – Cassie nachyliła się do mikrofonu, muskając go dłonią. Przestraszona cofnęła się, gdy z głośników rozległ się ogłuszający krzyk. – Przepraszam – powiedziała ciszej. – Dziękuję wszystkim za przybycie.
Pomyślała, że idiotycznie to zabrzmiało, jakby witała grupę przyjaciół na podwieczorku. Przemknęło jej przez głowę, że wszystko byłoby łatwiejsze od tego bezwarunkowego rzucenia się na żer stada wygłodzonych lwów. Nie miała złudzeń, Alex zadbał o to dwa dni temu: ci ludzie nie są jej przyjaciółmi, nigdy nie byli. Znają ją tylko przez Alexa, zgodzili się przyjść, bo sądzili, że coś im o nim powie. Sama Cassie jest nieistotna. Jeśli dziennikarze opublikują w ogóle jej historię, przedstawią ją jako żałosną wariatkę albo kompletną kretynkę, skoro przez tyle lat nie potrafiła stanąć we własnej obronie.
Rozwinęła małą karteczkę, którą od śniadania przeczytała chyba ze sto razy; papier zawierał oświadczenie dla prasy. Ophelia udzielała jej wskazówek dotyczących nawiązywania kontaktu wzrokowego, modulowania głosu, tak by brzmiał głęboko i równo, wszystkich trików, które aktorzy stosują, by zyskać sympatię widowni. Kiedy jednak jej palce znieruchomiały na postrzępionych krawędziach kartki, nie potrafiła sobie przypomnieć żadnej rzeczy, którą ćwiczyła. Zamiast tego zaczęła czytać jak uczennica drugiej klasy, zbyt zajęta składaniem nieznanych słów, by nadać im odpowiednią intonacją.
– Nazywam się Cassandra Barrett. Większość z was zna mnie jako żonę Alexa Riversa. Pobraliśmy się trzydziestego października osiemdziesiątego dziewiątego roku, a nasze małżeństwo było obiektem zainteresowania mediów przy kilku okazjach, ostatnio z powodu narodzin naszego syna. Wczoraj wystąpiłam o rozwód z Alexem Riversem, jako powód podając jego wyjątkowe okrucieństwo.
Oświadczenie, wygłoszone w niecały miesiąc po pokazie całkowitej jedności, odegranym przez Cassie i Alexa na lotnisku po powrocie do miasta z Connorem, wywołało strumień szeptów, który nad głowami zebranych popłynął ku Cassie i dusząc ją, owinął się wokół jej szyi. Zacisnęła palce na brzegu mównicy, z trudem wygłaszając ostatnie zdanie.
– Wszelkie pytania po zakończeniu tej konferencji można kierować do mojej prawniczki, Carli Bonann, albo pana Riversa. – Wzięła głęboki oddech. – Pragnąc jednak uniknąć wszelkich niedomówień, gotowa jestem teraz odpowiedzieć na niektóre z pytań.
Przed Cassie wyrósł las rąk, zasłaniając jej widok na kamery, pytania nakładały się jedno na drugie.
– Pani Barrett, czy nadal mieszka pani z Alexem Riversem?
– Nie.
– Czy zgodził się na rozwód?
Cassie spojrzała na siedzącą po jej lewej ręce prawniczkę.
– Dzisiaj otrzyma stosowne dokumenty. Nie spodziewam się z jego strony sprzeciwu.
Jeden z dziennikarzy przepchnął się na czoło tłumu, machając mikrofonem.
– Wyjątkowe okrucieństwo to nie jest powszechny powód rozwodów, pani Barrett. Czy podbija pani stawkę, żeby dostać jak najwięcej pieniędzy?
Cassie zdumiał złośliwy ton tego człowieka, jego tupet, by pytać o tak osobiste sprawy. Na litość boską, to jej małżeństwo i jej mąż.
– Nie zamierzam niczego zabierać Alexowi. – Poza sobą, pomyślała. – I nie przesadziłam, podając powód rozwodu. – Spuściła wzrok, uświadamiając sobie, że dotarła do punktu, z którego już nie ma powrotu. Starannie oczyściła twarz z emocji i uniosła głowę, wpatrując się w przestrzeń. – Przez ostatnie trzy lata Alex Rivers maltretował mnie fizycznie.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Słowa niczym litania biegły jej przez myśli i Cassie nie wiedziała, czy woła tak do Boga, do Alexa czy do samej siebie. Walące jak młotem serce zdawało się poruszać lekki materiał bluzki.
– Może pani to udowodnić?
Pytanie zadała kobieta głosem cichszym niż jej koledzy i pewnie z tego powodu Cassie w ułamku sekundy podjęła decyzję. Ze wzrokiem utkwionym w drzwi na końcu sali konferencyjnej wolno odpięła trzy górne guziki bluzki, po czym odsunęła kołnierzyk i ramiączko stanika, odsłaniając brzydki, fioletowy siniak. Wyciągnęła bluzkę ze spódnicy i lekko się odwróciła, by pokazać napuchnięte, sinoczarne żebra.
Sala eksplodowała błyskami białych fleszy i kakofonią głosów. Cassie stała nieruchomo jak kamień, siłą woli starając się nie dygotać i żałując, że nie jest gdzie indziej.
Kiedy obudziła się rano po tamtej nocy, gdy Alex ją pobił, jego strona łóżka była zimna i gładko zasłana. Cassie chwilę patrzyła na starannie ułożone poduchy. Może to się wcale nie zdarzyło. Może Alexa nie było w domu.
Wzięła prysznic, ostrożnie podstawiając pod strumień gorącej wody najbardziej obolałe miejsca, potem poszła do Connora. Nocna opiekunka podała jej synka do karmienia. Siedząc w wielkim fotelu na biegunach, Cassie przez okno patrzyła, jak wstaje piękny kalifornijski dzień.
– Znowu wyjeżdżamy – szepnęła do Connora. Położyła go na stole i zmieniła mu pieluszki, wodząc wzrokiem po jego ciałku: długich, przygiętych nóżkach, okrągłym brzuszku, wałeczkach niemowlęcego tłuszczu na rączkach, które wyglądały prawie jak mięśnie dorosłego człowieka.
Kiedy opiekunka wróciła, Cassie powiedziała z uśmiechem:
– Czy mogłaby mi pani pomóc? – Poprosiła, by opiekunka spakowała zapas pieluszek, kilka zmian ubrań na noc i na dzień dla Connora, po czym zeszła na parter.
Nie zatrzymała się w jadalni, żeby napić się kawy, nie pofatygowała się, żeby w bibliotece albo gabinecie poszukać Alexa. Bo teraz to nie miało znaczenia. Decyzję podjęła w nocy.
Wybrała plan związany z jego wizerunkiem publicznym. W końcu to był powód ostatniego ataku. Cassie musiała też przyznać, że wizerunek w takim samym stopniu stanowi część jego życia jak ona. Złoty niegdyś chłopiec przestał być taki złoty, a kiedy przekona się, kto pierwszy obrzucił go błotem, Cassie zyska wolność. Albo Alex będzie musiał przyznać, że jej oskarżenia są prawdziwe, i spróbuje wzbudzić powszechną sympatię, udając się po profesjonalną pomoc, albo stanie do walki i oszczerstwem zacznie dyskredytować jej wersję zdarzeń. W gruncie rzeczy nieważne, jaki kierunek przybiorą wydarzenia. W obu wypadkach cała ta sprawa zrujnuje karierę Alexa, w obu wypadkach zabije Cassie.
Bo wprawdzie zmusi go, by przestał ją kochać, ale nie jest w stanie zmusić siebie, by przestać kochać jego.
Otworzyła frontowe drzwi i boso zeszła po marmurowych schodach na krętą ścieżkę, która prowadziła do basenu i zabudowań. Pewnego dnia pokaże Connorowi zdjęcia tego zamku i opowie mu, jak niewiele brakowało, by miał dzieciństwo hollywoodzkiego następcy tronu. Skręciła w stronę drugiego niskiego, białego budynku, w którym Alex po ślubie zbudował dla niej laboratorium.