Obozowisko tatarskie opustoszało, zniknęły kolorowe namioty i tylko strzępy ubrań, kawałki drewna i popielisko przypominały o niedawnych wydarzeniach. Lisa prześlizgiwała się spojrzeniem po zniszczeniach, jakich dokonali Tatarzy.
– Pośpiesz się, dziecko. Mogli zostawić nad wodą straże. Często tak właśnie robią. Czego szukasz?
Nie odpowiedziała. Jonas Koppers pociągnął ją na stromą skarpę i w tej samej chwili Lisa jęknęła przerażona.
– Wujku, popatrz! W zaroślach coś leży!
Jonas wychylił się ostrożnie.
– To ten Kozak. Pewnie porzucili go tam nieprzytomnego.
– Czy on…?
– Jeszcze nie słyszałem, by ktoś przeżył tatarskie tortury.
– Ale musimy sprawdzić! Może go specjalnie tu zostawili, żeby umierał powoli. Zdolni są do takiego okrucieństwa.
– Nigdzie nie pójdziesz! – powstrzymał ją ostro Jonas. – Czy wiesz, jak wygląda ciało zmarłego po całym dniu leżenia w słońcu? Poza tym skąd możemy wiedzieć, czy nie ma w pobliżu Tatarów.
– Ale jego ręka… poruszył palcem!
– Wmawiasz sobie niestworzone rzeczy. Co cię obchodzi ten Kozak?
Lisa spuściła wzrok i wyszeptała:
– On mnie potrzebuje.
Gdyby Jonas Koppers lepiej rozumiał tajemnice ludzkiej duszy, może umiałby uspokoić Lisę. Ale on nic nie pojmował.
– A nawet jeśli żyje, to co? Niebawem zjawią się po niego te dzikusy, jego kompani. Zaporożcy nie są ani trochę lepsi od Tatarów, powinnaś o tym wiedzieć. To prawdziwe diabły w ludzkiej skórze. Stronią od wszystkiego, co w życiu piękne, a najważniejsze dla nich to upić się do nieprzytomności Nie ma dla nich żadnej świętości. Ten, który tam leży, pochodzi zapewne z Przepastnego Jaru. Tam schroniły się te zbóje i stamtąd wyruszają na grabieże. Przed wieloma laty wszyscy Kozacy zaporoscy mieli być przesiedleni na lewy brzeg Dniepru, ale wielu z nich udało się uciec. Temu pewnie też. Chodź już!
Lisa rzuciła wyrażające bezradność spojrzenie na poturbowanego mężczyznę i niechętnie ruszyła za wujem.
– Czy ci Kozacy z Zaporoża byli dumnym narodem?
– Zbyt dumnym. Dążyli do samodzielności Ukrainy i nie chcieli ukorzyć się przed carem Rosji. Wywalczyli sobie nawet swobody, które zagrażały imperium, i dlatego ostro się z nimi rozprawiono.
Za zakolem rzeki ujrzeli osadę. Na twarz Lisy znów wróciła obojętność…
Dziewczyna nasłuchiwała. Leżała w łóżku nie rozebrana i czekała, aż wszyscy pójdą spać.
– Czy to ma nam wystarczyć aż do zbiorów? – usłyszała za ścianą ostry głos ciotki. – Lisa nie mogła przynieść trochę więcej? Byłby z niej chociaż jakiś pożytek. A tak tylko mamy z nią utrapienie.
Wreszcie zapadła cisza i wtedy przez drzwi wymknął się jakiś cień. Lisa, ukrywając pod peleryną kosz wypełniony po brzegi tym, co udało się jej podebrać z domu, podążyła wzdłuż rzeki na południe.
Kozak leżał nieruchomo w tej samej pozycji i w tym samym miejscu, co poprzednio.
Ostrożnie zeszła ze skarpy. Właściwie nie łudziła się nadzieją, że mężczyzna żyje. Jednak musiała sprawdzić, czy na pewno nie może nic dla niego uczynić. Po prostu wydawało się jej to bezwzględnym nakazem. Był taki bezradny, obudził w niej ogromną potrzebę, by coś dla kogoś znaczyć, a nie być ciągle jedynie zawadą.
Podeszła do nieszczęśnika i dotknęła go. Nie był zimniejszy niż każdy inny człowiek, który leżałby na nocnym chłodzie. Z bliska jednak zobaczyła dokładniej, jak strasznie był pokaleczony, i jęknęła w poczuciu bezsilności. Może jeszcze tliło się w nim życie, ale czy na długo?
Dziewczynie wydawało się, że kości ma całe, ale przeraził ją widok strasznych śladów oparzeń. Tatarzy zabawiali się, przykładając mu ogień do bosych stóp.
Lisa wzięła się w garść. Zamiast płakać nad losem nieznajomego młodzieńca, chwyciła go pod ramiona i przeciągnęła w bezpieczniejsze, bardziej zaciszne miejsce u stóp stromej skarpy. Było jej przykro, że przyczynia mu dodatkowych cierpień, ale przecież taka drobna dziewczyna jak ona nie była w stanie przenieść dorosłego mężczyzny.
Rozpostarła cienki pled, który zdjęła ze swego łóżka, i położyła na nim rannego. Miała nadzieję, że nikt w domu nie zauważy braku koca.
Przyniosła trochę wody z rzeki i ostrożnie obmyła zakrzepłą krew z twarzy, nóg i piersi Kozaka, Ostrożnie zdjęła z niego resztki rubaszki, podarła je na paski i obandażowała rany, jak zdołała najlepiej w nocnych ciemnościach.
Potem otuliła zmaltretowanego pledem i położyła obok nóż i jedzenie.
Długo siedziała i patrzyła na obcego, ale on nawet się nie poruszył. Usiłowała przypomnieć sobie jego twarz, obraz jednak jakby rozmył się w pamięci. Zapamiętała jedynie, że Kozak wydał jej się niezwykle urodziwy. W mroku pokryte ranami oblicze sprawiało wrażenie takiego młodego i bezbronnego. Lisa pragnęła nade wszystko, by ten młodzieniec nie umarł – o ile jeszcze znajdował się wśród żywych. Bo przecież od rana upłynęło tyle czasu, mógł nie przetrzymać.
Ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Wiele razy przykładała ucho do piersi nieszczęśnika i nasłuchiwała bicia serca, sprawdzała, czy oddycha. Wmawiała sobie, że tli się w nim życie.
Złożyła ubrudzone dłonie i modliła się gorąco jak nigdy dotąd.
Zbliżał się świt, a Kozak nie odzyskał przytomności. Lisa nazbierała gałęzi i kamieni i ułożyła wokół rannego. Miała nadzieję, że osłoni go w ten sposób przed groźnymi drapieżnikami i równie groźnymi Tatarami.
Odchodziła niechętnie. Nie miała ochoty opuszczać jedynego człowieka, który potrzebował jej pomocy.
Tego ranka Lisa spała znacznie dłużej niż zwykle i za karę musiała wykonać dwa razy tyle pracy. Ludzi w osadzie zdziwił jednak niezwykły blask jej oczu.
Kiedy zapadł zmrok, dziewczyna znów pośpieszyła nad Dniepr. Z drżeniem podeszła do „ogrodzenia” z kamieni i gałęzi, które poprzedniej nocy ułożyła wokół Kozaka.
Był tam nadal, tak jak się spodziewała. Jej oczy, choć przywykły do ciemności, z trudem rozróżniały szczegóły.
Czyż nie leży w trochę innej pozycji? A jedzenie? Kubek na mleko stoi pusty! To pewnie jakieś zwierzę, a może…?
W tej samej chwili ranny jęknął i obrócił się. Popatrzył na Lisę szeroko rozwartymi oczami i wykonał ruch, jakby chciał się obronić albo zaatakować dziewczynę.
Lisa zadrżała i potrząsnęła głową. Nie była w stanie wymówić słowa.
Leżącemu zabrakło sił, by uderzyć. Opadł bezradny i tylko spoglądał na nią z agresją w oczach.
– Nie bój się – powiedziała uspokajająco łamanym rosyjskim, którego nauczyła się w czasie długiej wędrówki z północy. – Jestem twoim przyjacielem.
Jego głos zabrzmiał chrapliwie i tak jak spojrzenie wyrażał wrogość.
– Czy to ty…?
Potaknęła żarliwie.
– To ja. Widziałam razem z moim wujem, jak Tatarzy ciebie torturowali, i wróciłam tu wczoraj w nocy.
– Usiądź! Nie widzę twojej twarzy. Kim jesteś?
Usadowiła się obok niego, już trochę pewniejsza, i odrzekła:
– Nazywam się Lisa.
– Lisa? Nic mi to nie mówi. – Miał poparzone usta i gardło i każde słowo wypowiadał z ogromnym wysiłkiem. W zamyśleniu przyglądał się dziewczynie. – Skąd się, na Boga, tu wzięłaś? – spytał po chwili zdziwiony. – Wprawdzie w ciemnościach nie widzę cię dokładnie, ale jeszcze nie spotkałem dziewczyny o tak jasnych włosach i cerze jak twoja. W okolicy Kijowa żyją potomkowie wikingów i oni mają włosy w takim samym kolorze, ale tu się ich nie spotyka. Pochodzisz stamtąd?
– Nie, nazywam się Lisa Koppers i mieszkam w osadzie szwedzkiej niedaleko stąd.